Zdjęcia Marcina Sochy
Gdy jako dziecko odwiedzał dziadka, zaraz zasiadał nad atlasem świata. Chłopcy czytali o przygodach Tomka w krainie kangurów, a on? Podróżował balonem, budował tamy i miasta, robił plastyczne mapy z gipsu, rysował panoramy na podstawie poziomic.
– Wymyślałem gry, których planszą były mapy i bawiłem się miesiącami – opowiada Marcin Sacha, artysta fotografik. – Potrafiłem wylewać wosk ze świecy, symulując erupcję wulkanu. Każde zakupy z rodzicami kończyły się w księgarni, skąd wychodziłem z nowymi mapami. Były tanie, więc mogłem mieć prawie wszystko.
Gdy sam zaczął robić zdjęcia, ruszył w plener. Najpierw pstrykał Smieną, miał może z 10 lat. Ale dopiero gdy kupił cyfrówkę, odkrył inny świat. – Uniezależniłem się od zakładów fotograficznych zawsze robiących odbitki nie tak jak chciałem, od powiększalników i chemii, do której nie miałem serca – mówi. – Zdobyłem kontrolę nad zdjęciem, a tego mi właśnie brakowało.
Marcin nigdy nie idzie na żywioł, wszystko drobiazgowo planuje. Najpierw siada nad… mapą.
– Wyobrażam sobie kadry, patrząc jedynie na poziomice. Widzę nie tylko ukształtowanie terenu, ale i skąd o której godzinie będzie padać światło. W górach pogoda bywa zmienna, przejrzystość powietrza też. Może się zdarzyć, że na tygodniowym wyjeździe jest pół godziny na dobre zdjęcie. Muszę wiedzieć, gdzie wtedy stać.
Najbardziej lubi płaskie światło. Może je złapać jedynie przez kilkadziesiąt minut po wschodzie i przed zachodem słońca. – Świat wygląda wtedy nierealnie. O świcie kolory wibrują, a mgły dają magiczne efekty. Większość zdjęć robi pod słońce. Barwy są delikatniejsze, świecą mgły i kropelki rosy na trawach. Duże zbliżenia sprawiają, że powietrze tworzy dodatkowy naturalny filtr zmiękczający.
Pory roku? Wczesna wiosna lub późna jesień. Wtedy nie ma liści, a gałęzie drzew tworzą niezwykłe graficzne wzory.
W krajobrazy nie ingeruje jednak za mocno. – Owszem, zdarza się, że sklejam dwa różnie naświetlone identyczne kadry, ale robi to także wiele aparatów cyfrowych automatycznie. Wykorzystuje za to naturę. Wybiera plenery w miejscach, gdzie są duże płaszczyzny, jak pola Moraw czy Toskania. Wagę przywiązuje do cieni, które w niskim świetle rzucają pagórki. To one oszukują wzrok i sprawiają, że wszystko wydaje się wyższe niż w rzeczywistości. Poza tym tak kadruje obrazy, żeby nie było nieba.
Wyszukuje proste geometryczne kształty, które rzadko spotkamy w przyrodzie. – Staram się patrzeć na krajobraz jak przybysz z innej planety, który nie zna kontekstów i znaczeń. Ważny jest tylko układ linii i barwnych plam – mówi, przyznając, że inspiracje znajduje w malarstwie.
Marcin Sacha nie studiował jednak na ASP. Jest geofizykiem. Zamiast pędzla używa aparatu Canon 400D z obiektywem Canon EF 70-200 mm f/2.8 L.
Tekst: Joanna Halena
Kontakt z artystą: m.sacha.comitto.eu
Zdjęcia Marcina Sachy obejrzymy na wystawie „Sny o wolności” w łódzkiej manufakturze (do 30 kwietnia), można je też kupić w galerii internetowej www.decomania.pl