Kto by nie chciał dostać przed świętami pocztówki z jajem zamiast bezdusznego esemesa?
Nie lubię pisać na kartach pocztowych, bo miejsca nie staje, ale mam namiętność do odpowiedzi na kartkach – tłumaczył Sienkiewicz siostrze w jednym z listów. Trudno się pisarzowi dziwić, bo znany był raczej z opasłych powieści. Ale namiętność wieszcza do kartek, jak utrzymują niektórzy badacze, zaowocowała wprowadzeniem do języka polskiego słowa „pocztówka”.
Gdy w 1900 roku przy okazji pierwszej wystawy kart w Warszawie ogłoszono konkurs na ich nazwę, Sienkiewicz, podszywając się pod Marję z B., zaproponował „pocztówkę”. Wygrał w głosowaniu publiczności, zostawiając w tyle: otwartkę, liścik, listówkę, pisankę.
Wielka kariera kolorowego kartonika zaczęła się 30 listopada 1865 roku. W Karlsruhe trwała właśnie V Niemiecka Konferencja Pocztowa, podczas której jeden z delegatów – tajny radca pocztowy dr Heinrich von Stephan – zaproponował, że skoro nie zawsze piszemy długie listy, to może warto wyprodukować „kartę korespondencyjną”: tanią, z ograniczonym miejscem na tekst. Zarząd poczty wystraszył się bankructwa i o niczym podobnym nie chciał słyszeć. Jednak pomysł zaczął pączkować w umysłach księgarzy i ludzi związanych z pocztą.
Pojawiały się kolejne koncepcje, ale sprawa nabrała rozpędu dopiero, gdy swojego autorytetu użył profesor Akademii Wojskowej w Wiener Neustadt, dr Emanuel Hermann. Na łamach „Neue Freie Presse” tłumaczył, że taka forma korespondencji jest oszczędnością czasu i pieniędzy. 1 października 1869 roku austriacka poczta wyemitowała niepozorny, ofrankowany żółty kartonik z napisem „Korrespondez – Karte” oraz po węgiersku „Levelzesi”.
Przez trzy miesiące w całym Cesarstwie sprzedano ich 3 miliony! Popularność nowego wynalazku wynikała z jego niskiej ceny. Choć początkowo wymagano, by na karcie było nie więcej niż dwadzieścia słów, szybko tę restrykcję zarzucono, bo komu by się chciało owe słowa liczyć.
Nieoczekiwanie pozytywny wpływ na rozwój kart korespondencyjnych wywarła... wojna. Gdy starły się ze sobą Prusy i Francja, dziesiątki tysięcy żołnierzy chciało dać znak bliskim z frontu, że żyją. Kartki doceniła też wojskowa cenzura, która nie musiała już wczytywać się w długie listy.
W 1875 roku pocztówki zostały dopuszczone do międzynarodowego obiegu, a że zysk z ich produkcji był naprawdę duży, część państw – Francja, Grecja i Rumunia – nałożyła monopol na ich produkcję. Nadal niepokojąca była jednak kwestia obyczajowa.
Cywilizowana Europa za świętość przyjmowała tajemnicę korespondencji, a tu tymczasem każdy urzędnik mógł przeczytać cudze sekrety. Stąd też karty uznawano za nowinkę dobrą dla młodzieży lub niższych klas. W Polsce podręcznik savoir vivre’u w 1912 roku pouczał, że pocztówki można rozsyłać krewnym, znajomym i rówieśnikom, a do innych „tylko z wycieczki wysyłać widokówki”.
Najpierw kartę zdobiło godło państwowe, nadruk z nazwą karty, a na rewersie było miejsce na korespondencję. Awers zarezerwowano na adres i poczta niszczyła przesyłkę, jeśli ktoś pisał wiadomość na tej stronie. W końcu w 1904 roku Światowy Związek Pocztowy wprowadził podział na awers z miejscem na adres i wiadomość oraz rewers z obrazkiem. I tak zostało do dziś.
Ilustrowana pocztówka upowszechniła się w latach 90. XIX stulecia. Do ilustrowania stosowano drzeworyt, miedzioryt, akwafortę i litografię. Sprzedawano wzory zupełnie wydumane – obok kartek-miniaturek pojawiały się olbrzymy, wycinanki czy pocztówki rozkładane w wachlarze.
Produkowano karty z puzderkami albo kopertami, w które można było wsypać piasek znad morza czy włożyć zasuszony kwiat. Jeszcze inne pachniały igliwiem, fiołkami, świeciły (fosforyzujące) albo były sklejane z wielu warstw materiałów, tak że oglądane pod światło pokazywały drugi rysunek, często nieprzyzwoity.
O szaleństwie pocztówkowym najlepiej świadczy fakt, że tylko w roku 1879 niemiecka poczta sprzedała 123 miliony kart! Pocztówka szybko okazała się praktycznym wynalazkiem i kolekcjonerskim przedmiotem. Już w 1899 roku w Nicei zorganizowano pierwszą wystawę pocztówek.
Miłośnicy kartek dzielili swoje kolekcje tematycznie. Modne były „główki”, czyli portety, kartki okolicznościowe i reprodukcje obrazów. Zainteresowaniem cieszyły się „typy swojskie”, czyli zdjęcia ludów zamieszkujących różne krainy. Kartki produkowali zarówno uznani specjaliści, jak i pragnący dorobić się dyletanci, stąd też nierzadko zdarzały się w obrazkach przekłamania.
Prasa dla filokartystów donosiła o rzekomo ludowych strojach i co gorsza, pozujących do zdjęć damach pośledniej konduity. Najpopularniejsze były karty związane z konkretnymi miejscami, często pokazywanymi w wyidealizowany sposób. Karty świąteczne z kolei mieszały religijne symbole z motywami ludowymi i typowo świeckimi.
Pocztówki wielkanocne bywały frywolne, choć nie brakowało powracającej metafory. Wyobraźnię rozpalały pocztówi miłosne i erotyczne. Przedstawiały kiczowate scenki rodzajowe w stylu „strzelec i dziewczyna” z gotowymi, wierszowanymi wyznaniami. Zdarzało się, że sprzedawano je w seriach i kolejne obrazki tworzyły komiks o przygodach kochanków. Niekiedy dopiero poukładane razem przedstawiały gotowy obrazek.
Złota era pocztówek skończyła się wraz z I wojną światową. Rozpowszechnił się telefon i telegraf. Pojawiały się co prawda nowinki, na przykład pocztówki muzyczne, do odtwarzania na gramofonie, ale kartki spowszedniały. Warto sobie jednak o nich przypomnieć przed Wielkanocą.
EKSPERT RADZI
Ryszard Kruk – kolekcjoner memorabiliów
związanych z Krynicą, Muszyną i Żegiestowem
Od ponad dwudziestu lat zbieramy z żoną pamiątki dotyczące Krynicy, Muszyny i Żegiestowa. Częścią tego zbioru są karty pocztowe. Mamy ich około czterech tysięcy. Najstarsza pochodzi z 1897 roku, najnowsze z roku 1950 – to wtedy się urodziłem i uznałem tę datę za granicę kolekcji.
Gdy mówię ludziom, że zbieram pocztówki, czuję, że się rumienię, jakby to było coś niepoważnego. Tymczasem kartki dostarczają tony informacji o ludziach i miejscach. Myślę, że kolekcjonerstwo to sposób gromadzenia wiedzy, nie zaś czcze zbieractwo dla samego posiadania.
Ceny pocztówek zaczynają się już od 40-50 złotych. Zależą od wielu rzeczy. W środowisku przyjmuje się system oznaczeń (r, rr, rrr) wskazujący na to, jak rzadka jest dana karta. Liczy się czas wydania, stan zachowania, stempel oraz treść, bo może się zdarzyć, że podpisał się na niej ktoś znany.
Nieprzewidywalni są sami kolekcjonerzy, gotowi licytować do upadłego, jeśli akurat tej jednej karty brakuje w ich zbiorze. Rarytas może więc kosztować nawet kilka tysięcy złotych.
Tekst: Stanisław Gieżyński
Fotografie: z kolekcji Ryszarda Kruka, z kolekcji Romana Kużela (Pomorski Instytut Naukowy),BE&W, Corbis, East News, Free, Flash Press Media, Forum, Medium, Shutterstock.com
reklama