Dom w Ustanowie z zewnątrz wygląda jak stary polski dworek. W środku urządzony jest po francusku. A wszystko przez fioletowego kogucika.
Najpierw Kasia i Bolek mieszkali dość długo w „budce”, domku gościnnym stojącym na miejscu dawnego garażu. Obok, powoli i bardzo pieczołowicie, remontowali i przemalowywali wymarzony dom. Gdy właściwie wszystko już było gotowe: pobielane jesionowe podłogi, belkowany sufit, białe ściany, gdzieniegdzie krem i beż (złośliwcy śmiali się, że kolory idealnie dopasowali do psa, biszkoptowej labradorki o imieniu Verta), oni wciąż nie mogli się zdecydować, jak się urządzić. – Nic nam nie pasowało: ani nowoczesna stal i szkło, ani stylowe pałacowe piękności, ani nawet rustykalny klimat – wspomina Kasia.
Pech chciał (a może szczęście?), że pewnej nocy ktoś ukradł im samochód. – Spaliśmy na pięterku w budce, gdy złodziej wszedł na parter, zabrał kluczyki i odjechał naszym autem. Obudziło mnie szczekanie Verty, ale było już za późno – wspomina Kasia. Następną noc spędzili w nowym, choć jeszcze pustym domu.
Wtedy już regularnie jeździli na wakacje na Lazurowe Wybrzeże. Kilka lat wcześniej Bolek odziedziczył po mamie, Annie Micińskiej, letni domek w Mentonie niedaleko Nicei, skąpaną w słońcu oazę polskości. Pani Anna, badaczka literatury, a także największa w świecie znawczyni twórczości Witkacego, to właśnie tam najbardziej lubiła pracować i dyskutować o polskiej literaturze z przyjaciółmi. Ponoć sam Czesław Miłosz chętnie wpadał na kawę i kieliszek wina do królowej witkacologii.
– Któregoś dnia w Nicei natknęliśmy się na sklep Comptoir de Famille, czyli Kredens Rodzinny, i wpadliśmy po uszy – opowiada Kasia. – Byłam urzeczona, najchętniej wykupiłabym wszystko. Bolek nie mógł mnie stamtąd wyciągnąć, ale widziałam, że i jemu śmieją się oczy. Mój Boże, myślałam sobie, przecież prawie identyczny serwis miała moja babcia, a z takich samych słoiczków wyjadałam konfitury cioci. Na początek kupili tylko jedną, drobną rzecz. Mały, metalowy wieszaczek na klucze. Na następnych zakupach w oko wpadła im lampa na drewnianej, bielonej nodze z delikatnie haftowanym abażurem. Jeszcze w ostatniej chwili dorzucili lawendowe mydełka do łazienki. I tak we Francji znaleźli pomysł na dom.
Wciąż było im mało południowych bibelotów, mebli, tkanin. Kasia w nocy nie mogła spać, chodziła jej po głowie myśl, żeby Comptoir de Famille mieć bliżej. Otwórz sklep, podpowiadał mąż. – Ale jakoś nie miałam odwagi – mówi. – Dopiero, gdy do współpracy namówiłam przyjaciółkę, uwierzyłam, że może nam się udać. Z Anką są jak siostry. Siedemnaście lat temu połączyła je wspólna pasja – jeździectwo. Potem dworek polski (Anka ma podobny dom). Teraz... wspólny interes. Zeszłej jesieni poleciały na targi do Paryża. Gdy zobaczyły stoisko Comptoir de Famille, od razu złożyły zamówienie do swojego sklepu Coqlila, czyli Fioletowy Kogucik: fioletowy, bo kojarzy się z lawendą, kogucik, bo to symbol Galii, czyli Francji.
Dzisiaj w ustanowskim dworku święta wielkanocne są we francuskiej oprawie. Pełno tu nie tylko drobnych prowansalskich ozdób, naczyń, lamp, ale i mebli: jak kuta ławka z kremowymi poduchami. Za to potrawy będą tradycyjnie polskie, bo przecież nie ma nic lepszego od żuru i mazurków. Jeszcze tylko pięcioletnia Ninka ozdobi z mamą świeżo upieczone kruche ciasteczka kolorowym lukrem.
Tekst i stylizacja: Kasia Mitkiewicz
Fotografie: Michał Skorupski
Kontakt ze sklepem: www.coqlila.pl
Za pomoc w sesji dziękujemy firmie Tomaszewski.