Smolnikowe klimaty
2011/05W Smolniku wielkie poruszenie. Czujka mości sobie legowisko, wkrótce będą kocięta!
– U nas tak zawsze śmieją się Kasia i Leszek. – Jak nie koty się rodzą, to dzieci.
Jeśli lubicie drewniane chaty i wieś, przyjedźcie, Smolnik 29. Do zaproszenia dołączyli rodzinne zdjęcia: młodzi w białych giezłach, długowłosi, jacyś tacy prasłowiańscy, całują się na łące, a między nich wpychają się dwie lnianowłose główki. Wokół falują trawy po pas...
Tak się rozmarzyłam, że pomyliłam Smolniki, bo w Bieszczadach są dwa. Dojechałam w porze kolacji, przed domem czeka młoda kobieta z dzieckiem.
Na kuchni specjalnie upieczone złotobrązowe bochny chleba. – Siadajmy do stołu – zaprasza Leszek. – Nam taki chleb najbardziej smakuje z masłem ziołowym. Kasia stawia ogórki, pomidory, pastę ze słonecznika, zalewa wrzątkiem macierzankę zebraną na łące. – Chłopcy, chodźcie jeść – woła synów. Okazuje się, że blondaski ze zdjęcia to Kuba i Julek.
Zastanawiam się, co skłoniło dwudziestoparolatków do przeprowadzki na dziki wschód. Daleką drogę przeszli od muzycznego klubu w Bydgoszczy, gdzie poznali się jako dzieciaki. Było szalone miejskie życie.
Ona skończyła szkołę plastyczną, on był komputerowcem. – Zawsze marzyliśmy o kawałku własnej ziemi, ogrodzie, ziołach – mówi Leszek.
Ale to nie oni wymyślili Bieszczady, tylko… rodzice. Przyjechali latem do kolegi, który kupił tu łąkę, rozsiedli się na pagórku, popatrzyli na majaczące okoliczne szczyty, o takich widokach marzyli od zawsze… Sprzedali w cztery miesiące domy i postawili wszystko na jedną kartę. Sprowadzili się w 2004 roku. Rodzice mają dom na górce, przy nim sad i ogród biodynamiczny. Młodzi mieszkają niedaleko.
– Bywało ciężko – przyznają – ale kto w Bieszczadach przeżyje zimę, później ma już tylko lepiej.
Leszek najmował się nawet do prac w lesie, do odśnieżania, a Kasia sama kosiła łąkę z przytroczonym do pleców dzieckiem. Zrobili małą agroturystykę. Uczą gości piec chleb na własnym zakwasie, robić wegetariańskie przysmaki. Prowadzą ich po łąkach i pokazują zioła, opowiadają, jak je suszyć. Potem zbierają maliny, jabłka, aronię, tarninę – na soki i dżemy. Mama robi żółty ser, Kasia biały i masło. Mleko biorą od zaprzyjaźnionej sąsiadki.
Pracy nie bali się nigdy. Gdy już pozakładali wszystkim w okolicy internet, zabrali się za meble. – Chcieliśmy sami zrobić synkowi łóżko, choć o stolarce nie mieliśmy bladego pojęcia. Nauczyliśmy się wszystkiego na własnych błędach. Kasia: – Najgorzej ma Leszek, bo to on wycina deski, szlifuje, wciera oleje. Kupujemy w lesie sosnowe kloce, tniemy, sezonujemy drewno w domu, żeby się potem nie paczyło.
Kasia wymyśla kształty, szkicuje, dopieszcza na papierze. Kocha ręczne robótki – dla Amelki uszyła na gwiazdkę szmacianą lalkę, najukochańszą przytulankę. Swoją mamę namówiła na patchworki – dzieciaki mają pościel jak z bajki.
Ciągle ma nowe pomysły, przychodzą do głowy nawet, gdy usypia dzieci. Leszek został już bieszczadzkim stolarzem, teraz chce być kowalem. Kowadło ma, musi tylko znaleźć w okolicy starego mistrza, który go nauczy. Po co? – Żeby
na naszych meblach były też nasze okucia, a nie jakieś sklepowe.
Kuba i Julek zapuszczają włosy, bo chcą wyglądać jak tata.
Piec Kasia wymyśliła sama. Jej chleb jest tak smaczny, że kiedyś w zamian za rumiane bochny dostała stary kredens, główną ozdobę salonu.
Kasia sama maluje kwiaty na meblach, które robi Leszek. Marzą o tym, by w przyszłości żyć z robienia takich stołów, krzeseł, łóżek. Ukochany konik Amelki to też dzieło rodziców.
Tekst ANNA OZDOWSKA
STYLIZACJA PATRYCJA SAPIEŁKIN
FOTografie RAFAŁ LIPSKI
www.smolnikoweklimaty.pl