Na poduszkach zakwitły róże, po zasłonach wije się bluszcz, a kanapa utonęła w hortensjach. Jak zaprosić łąkę do domu?

Patrząc na mieszkania znajomych, mam wrażenie, jakby żyli w nich sami alergicy. Bo jak inaczej wytłumaczyć brak tkanin? Kiedyś ludzie je uwielbiali. Ustrojony dom świadczył o tym, że właściciel jest bogaty i wpływowy: udało mu się, dlatego inwestuje... w zasłony. Tak, tak – do 1805 roku materiały były kosmicznie drogie, bo każdą najmniejszą nawet serwetkę tkano ręcznie. I to jak tkano.

– Z doskonałej przędzy, używając wyśmienitych barwników, które do dziś mają kolor! – zachwyca się konserwatorka tkanin Anna Seweryn. – Popatrzmy też na wzory. Na przykład na lyońskich jedwabiach z XVIII i XIX wieku – tak haftowanych, jakby ktoś na nich rozrzucił żywe kwiaty. Względami cieszyły się wszelkiego rodzaju uproszczone ornamenty roślinne. Bawiono się wielkością raportu, czyli wzoru, który się na materiale powtarza. Podobały się scenki rodzajowe (w parku, na spacerze, na balu, na koniu, na mostku). Wreszcie motywy architektoniczne – wylicza. Pani Ania dodaje, że co sezon powstawały nowe kolekcje. Nawet trzysta lat temu fabrykanci wiedzieli, co skusi klientów.

Jak wygląda wielki świat projektantów tkanin, zobaczyłam na prezentacji marki Designers Guild w warszawskiej siedzibie firmy Decodore. Prowadziła ją rozpromieniona Sally Jo-Forest, dziewczyna w kwiecistej sukience tuż po trzydziestce.

Prosto z Londynu przywiozła mnóstwo kuponów tkanin, więc można było wszystko dokładnie zobaczyć i podotykać. Rozkładała je kolejno na ogromnym stole, pokazując, co do czego pasuje. Wyglądała jak motyl na bajecznie kolorowej łące. – Proszę zobaczyć, tu mamy szaroróżowy jedwab obiciowy, do tego pasuje tiul i haftowany len na zasłony – mówiła. Pokazała, że różne wzory i faktury doskonale do siebie pasują.

Do lamusa odeszły czasy baroku, kiedy to wnętrza zdobiono na jedną modłę (stąd określenia: salonik niebieski czy sypialnia błękitna). Teraz przyszła moda na mieszanie. Sally do każdej kolekcji proponowała dodatki: finezyjnie uszyte poduszki, utkane koce, patchworkowe narzuty, koraliki do wykończenia brzegów. – Nadal modne są batysty, jedwabie. Ale pracę nadzorują komputery i da się zrobić każdy wzór – opowiadała, rozkładając tkaninę od Lacroix. – Proszę zobaczyć te peonie. Nadrukowano je z fotograficzną dokładnością, podrasowano w Photoshopie. Dlatego robią takie wrażenie.

Dawniej damy też chciały zadziwiać gości. Jeśli nie mogły co sezon zmieniać zasłon, zmyślnie je przeszywały (dodawały bordiury, wstawki, naszywały koraliki). – Przyjrzyjmy się ubraniom z minionych epok – podpowiada Ania Seweryn. – Tyle razy je przerabiano, łatano i cerowano, że dziś trudno nieraz ocenić, jak suknia czy żupan wyglądały na początku – podkreśla.

Niedawno w pracowni konserwacji w Łazienkach obserwowałam, jak ratuje się cztery ludwikowskie fotele obite zjawiskową tkaniną – pomarańczową w róże. W wielu miejscach została z niej sama osnowa. Dwie konserwatorki zdjęły materiał z mebli i przygotowały do prania (naszywając na specjalną siatkę). Czeka je jeszcze dobieranie przędzy, farbowanie i łatanie dziur. – Jak dobrze pójdzie, skończymy w grudniu – próbowały uświadomić mi, że to zawrotne tempo prac. Na szczęście ja w kilka minut kupię to, co mi się podoba. Może nawet znajdę tkaninę podobną do tej z Łazienek, bo przecież dawne wzory wracają do łask.

Tekst: Beata Woźniak
Fotografie: archiwa firm