Wymyślono je po to, byśmy mogli chwalić się zbieranymi od lat talerzami, filiżankami, kryształami. Ale dziś już nie wiadomo, co bardziej zachwyca: mebel czy ukryty w nim skarb?
Zanim witryna wkroczyła na salony, przeszła długą i krętą drogę. Jak pisze Tim Forest w „Wielkiej encyklopedii antyków”, najpierw pojawiły się tak zwane kabinety – „małe graniaste meble, z mnóstwem szufladek, przenośne bądź nie”. Ponieważ miały nieduże rozmiary, z reguły ustawiano je na stole czy komodzie. Za szylkretowymi drzwiczkami, zdobionymi hebanem i kością słoniową, chowano korespondencję, dokumenty, rodzinną biżuterię i cenne pamiątki.
Z czasem zaczęły się rozrastać i zyskały solidną, ciekawie dekorowaną podstawę: intarsjowaną, wysadzaną kamieniami, z kunsztowną markieterią. Rzadko kiedy jednak tak zdobione meble mogli podziwiać goście. Stały zazwyczaj w pokojach prywatnych, gabinetach, buduarach czy sypialniach.– Aż przyszedł wiek XVIII i moda na kolekcjonowanie chińskiej porcelany oraz pamiątek z podróży – opowiada Agnieszka Kubiec ze sklepu internetowego Antyk. – Właściciele drogocennych przedmiotów potrzebowali odpowiedniego mebla, w którym mogliby pokazać swoje zbiory. I wtedy pojawiły się współczesne witrynki oraz gablotki – tłumaczy.
Kabinety wkroczyły więc na salony, nabrały gracji, lekkości. Pełne drzwiczki – pisze Tim Forest – zostały zastąpione przeszklonymi, a półki lekko przechylono, żeby kolekcja była lepiej widoczna. W czasach wiktoriańskich przeszklono również boki mebli. – Tak powstała serwantka, która różni się od witryny tym, że jest oszklona z trzech stron, od dołu do góry – zaznacza pani Agnieszka. – Przechowywano w niej wyłącznie zastawę i stąd zwykle stała w jadalni.
Dziś te subtelne różnice powoli się zacierają. W projektowaniu witryn zapanowała większa swoboda. Jedne są solidne, z zabudowaną podstawą (Annibale Colombo). Inne częściowo lub całe ze szkła (Fiam). Raz wysokie, smukłe, to znów niskie i przysadziste. Wreszcie, nie tylko stojące, ale i wiszące (kubiki od niemieckiej Hülsty). Współczesne witryny mogą być też dyskretnie oświetlone. W gablotach Hülsty światło działa na fotokomórkę: jakie jest zaskoczenie, gdy przechodzimy obok i nagle jedna z półek zostaje podświetlona. A jeśli lubimy mocniejsze efekty – są meble, w których półki podświetlają się na zmianę, trochę jak lampki na choince.
Tekst: Monika Utnik-Strugała
Fotografie: archiwa firm