Meblościanka wraca na salony

Salon

Meblościanka walczy o dobre imię. Przestała być wielka i niezgrabna. Teraz jest lekka i daje się ustawiać z gracją. Szybko się nie znudzi.

Rok temu miało miejsce niebanalne zdarzenie. Tomek Rygalik, jeden z najbardziej znanych polskich dizajnerów, poprowadził warsztaty dla studentów szkół artystycznych, którzy mieli zaprojektować współczesną meblościankę. Czy może być większe wyzwanie? W końcu mebel ten kojarzy się ze wszystkim, co najgorsze: PRL-owską ciasnotą mieszkań, nijakim wzornictwem, niedostatkiem. Pierwszą polską meblościankę w 1962 roku zaprojektowało małżeństwo Bogusławy i Czesława Kowalskich dla trzyosobowej rodziny łódzkich tkaczy.

Meble złożone z modułów, montowane do ściany, z powodzeniem mieściły się w niewielkim pokoju. Meblościanka była i biblioteką, i kredensem, stołem lub biurkiem (dzięki wysuwanym blatom), a w specjalnej wnęce znalazło się miejsce nawet na tapczan.

Oczywiście wszystko w nieśmiertelnej politurze i z dość ponurą nazwą „System MK”. Mebel tak się spodobał, że na stałe wszedł do masowej produkcji, na wiele lat zawłaszczając salony w wielkiej płycie. Co się stało, że teraz, gdy meblościanka straciła na znaczeniu, znów ktoś sobie o niej przypomniał?

– Moje warsztaty miały przełamać pewien schemat myślenia o meblościance, na nowo ją zinterpretować – tłumaczy Tomek Rygalik. O tym, by całkowicie wymazać ją z pamięci, nie ma mowy. W końcu gdzieś rzeczy trzeba trzymać. – Meblościanka odniosła sukces, bo była prosta, praktyczna i zajmowała mało miejsca. To zresztą nie jest polski wymysł. Mebel powstał we Francji w czasach modernizmu, który zmienił sposób patrzenia na wnętrze, bo stawiał na funkcjonalizm – dodaje.

W zorganizowanym przez Rygalika konkursie zostały nagrodzone trzy projekty: meblościanka Marty Wycech to połączone ze sobą biurko, kanapa i regał (ten ostatni może pełnić funkcję ścianki działowej), które dają się dowolnie układać, praca Magdaleny Czapiewskiej i Karola Murlaka przypomina szachownicę – zamykane szafki przeplatają się z otwartymi półkami, w końcu „Rock” Karoliny Rybarczyk z półkami o różnej głębokości, przez co zdaje się ruszać i tańczyć.

Współczesna meblościanka pełni co prawda podobne funkcje jak jej PRL-owska krewniaczka: służy do przechowywania i wystawiania kolekcji, trofeów, rodzinnych pamiątek. Zmieniła się jednak zdecydowanie forma. – Meblościanka nie może być frontmanem, nadawać ton, narzucać się swoją obecnością – mówi Rygalik. – To taki cichy bohater wnętrza, stoi z boku, oddając główne miejsce kanapom, fotelom, krzesłom – opowiada.

Zamiast zwalistego mebla z lat 60. mamy więc taki dopasowujący się do otoczenia. Optycznie lekki, subtelny. To nie jeden siermiężny regał, ale raczej układanka z mniejszych i większych kubików. W zestawie są półki, kwadratowe szafki bez uchwytów (klasyczne, przeszklone, w popartowskich kolorach na wysoki połysk), niskie ławy, pudła. Można z nich układać dowolne kompozycje, stawiać na podłodze lub wieszać na ścianie – nie ma mowy o jakiejkolwiek powtarzalności. A te najbardziej nowoczesne to już prawdziwe centra multimedialne, z podłączeniami USB, głośnikami.

I kto je produkuje? Calligaris, Cattelan Italia, Tonin Casa – Włosi, mistrzowie designu. Czy teraz meblościanka nadal źle wam się kojarzy?


Tekst: Monika A. Utnik
Fotografie: archiwa firm

reklama