Jakby na przekór modzie ze światowych wybiegów, fotele odrzuciły wszelkie diety i dzielnie stawiają czoło wszechogarniającej manii odchudzania.
Cattelan Italię zainspirował ostatnio kolumbijski artysta Fernando Botero, który lubi malować ludzi puszystych. Firma wymyśliła fotel, dając mu nazwisko mistrza. Mebel wygląda tak, jakby zszedł prosto z płótna Kolumbijczyka: szeroki, korpulentny, rozlewający się na boki, przypomina karykaturalnie otyłych bohaterów malarza. I tak jak oni jest niezwykle sympatyczny – aż chce się na nim usiąść. W ślad za Cattelanem podążają inni. Mediolańscy projektanci Onlymited wymyślili fotel, który wygląda, jakby był uszyty z miękkich poduch, bez sztywnego stelaża. Albo jakby dostał gruby płaszcz na zimę przypominający japońskie kimono. Wszerz poszedł też mebelek hiszpańskiej firmy De La Spada – na fotelu Siedge (jego nogi przypominają płozy sanek) z powodzeniem zmieszczą się dwie osoby.
Zupełnie inaczej sprawy mają się z kanapami. Te poddały się światowym trendom, a figury pozazdrościć im może niejedna z nas. – Sofki mają być jak dzieła sztuki, praktyczne, ale piękne, nie dla całej rodziny, tylko na małe "te-ta-te". Ostatnio takie właśnie meble zaczęło produkować Designers Guild. Proponuje do nich oczywiście bajecznie kolorowe tkaniny.
Może to tęsknota za przeszłością? W końcu czterometrowe narożniki są wymysłem współczesnych czasów. Dawniej, w epoce konsulatu czy empire’u, sofy były znacznie zgrabniejsze, robiono je po to, by zbliżały do siebie ludzi i skłaniały do rozmowy. Weźmy choćby „baigneuse” (jak wanienka dla dziecka), „a ventaglio” – dwuosobową sofkę na cieniutkich nóżkach z oparciem w kształcie wachlarza czy wreszcie „veilleuse”, która wsparta na sześciu albo ośmiu nogach idealnie nadawała się na długie pogawędki przy kominku. Najczęściej ustawiano dwie takie kanapy naprzeciwko siebie.
Po dawne rozwiązania chętnie sięgają dziś brytyjscy projektanci wnętrz: rezygnują z wielgachnych tapczanów, a zamiast tego wstawiają do salonu dwie małe sofy i kilka foteli. Do tego dorzucają puf lub podnóżek. Słowem, tworzą kameralne enklawy na długie pogaduszki.
A jeżeli zapragniemy trochę samotności? Cóż, kiedyś korzystano z „boudeuse” – tak zwanej kanapy „dla nadąsanych”, na której dwie osoby siedziały plecami do siebie, oddzielone wysokim oparciem.
Może jakiś dizajner zrobi niedługo podobną.
Tekst: Monika Utnik-Strugała
Fotografie: archiwa firm
Nr 5 (113/2012)