Greg Natale zawsze się wyróżniał. Najpierw strojem: w wieku 10 lat sam chodził na zakupy. – Przez dwa lata skompletowałem całą kolekcję koszulek polo firmy Lacoste: białe, cytrynowe, brzoskwiniowe, zielone. Już wtedy wiedziałem, że chcę zostać projektantem wnętrz, ale zanim zacząłem ubierać domy, postanowiłem ubrać siebie – opowiada.
Hobby też miał inne niż chłopcy w jego wieku: lato 1986 roku spędził na wertowaniu numerów „Wallpaper”, które skrzętnie gromadzili rodzice.
Wreszcie, kiedy światowe trendy zdominował minimalizm, on postawił na przepych i dekoracyjność: w sypialni siostry położył graficzną tapetę i dobrał do niej takie same poduszki, pościel i narzutę. Potem zrobił zdjęcia i wysłał je do angielskiego „Wallpaper”. A ten sesję opublikował. Wkrótce posypały się zlecenia – projektowane przez Grega domy coraz częściej zaczęły się pojawiać na okładkach wnętrzarskich magazynów. Co na to siostra, która miała przecież wkład w sukces brata? – Nieźle zarobiła, sprzedając mieszkanie – śmieje się dizajner.
Znak rozpoznawczy to graficzne dywany – Greg współpracuje z firmą Designer Rugs, w swoich projektach często wykorzystuje desenie retro. Do tego monochromatyczne tło. – Klienci zazwyczaj proszą o beże, ja wolę czerń i biel, są bardziej eleganckie, lub szarości – tłumaczy. Jego wnętrza zbliżają się do popularnego od kilku lat Hollywood Regency, stylu, który w latach 30. pokochały gwiazdy dużego ekranu i wyższe sfery Ameryki. W ich rezydencjach nie brakowało oryginalnych chińskich waz, kryształowych żyrandoli, jedwabnych abażurów z frędzlami, welwetowych draperii. Wyobrażenie o tamtym świecie daje najnowsza ekranizacja „Wielkiego Gatsby’ego”.
Greg lubi glamour ociekający luksusem, lecz w swoich projektach używa go oszczędnie. Jeśli złoto, to tylko drobne akcenty, na przykład dwa oryginalne stołki.
Pałacowe elementy chętnie zestawia z dizajnerskimi fotelami, jak Egg lub Swan Arne Jacobsena czy meblami z lat 60. Aż trudno uwierzyć, że sam gustuje w zupełnie innych wnętrzach. – Pamiętacie amerykański sitcom „The Brady Bunch” z lat 70.? Opowiada o perypetiach wesołej rodziny z szóstką dzieciaków i domem na przedmieściach Los Angeles. Filmowe pokoje były całkiem zwyczajne, urządzone typowo, bez większej fantazji, ale ja nadal czuję do nich duży sentyment – przyznaje.
– Tak mniej więcej od listopada mam urwanie głowy – mówi Greg, gdy kolejny dzień spóźnia się z odpowiedziami na moje pytania. – Może to z powodu nazwiska tak ludzi ciągnie do mnie w tym czasie? „Natale” to po włosku Boże Narodzenie.
Tekst: Monika Utnik-Strugała
Zdjęcia: Greg Natale
reklama