Prosty mebel, ale lubi wykwintne towarzystwo ludwików, bankietek, etażerek, kryształowych żyrandoli, dzieł sztuki i najlepszej porcelany.
Nie uwierzysz, kupiliśmy stół! – usłyszałam w słuchawce radosny pisk koleżanki. Trochę zdziwił mnie ten triumfalny ton, ale wkrótce sama mogłam się przekonać, że znalezienie stołu idealnego wcale nie jest proste. Pielgrzymki do kolejnych sklepów nie dawały efektów. Zaczęłam wertować katalogi, gazety, internet w poszukiwaniu inspiracji. Przy okazji dowiedziałam się kilku ciekawostek o historii tego najniezbędniejszego domowego mebla.
Zdumiało mnie na przykład, że wyraz „stół” wcale nie pochodzi od „stania”, lecz od „ściółki”. Setki lat temu przyjęcia urządzano na garści mchu rozściełanego na ziemi. Wielu utrzymuje, że od tego pochodzi wigilijny zwyczaj podkładania sianka pod obrus. Do mojej kawalerki dla dwojga szukałam stołu niebanalnego, ale raczej małych rozmiarów. Niestety, nie mogę sobie pozwolić na luksus, jak w starożytnym Rzymie, gdzie w jednym domu było kilka okazałych mebli tego rodzaju.
Jadano przy stolikach małych i niskich, dopasowanych do wysokości leżanki, bo wówczas nie ucztowano w pozycji siedzącej. Były też stoły znacznie większe, marmurowe lub z brązu, na których ustawiano kapiące przepychem wazy zdobiące wnętrza niczym jońskie kolumny. Podobnie rzecz się miała w polskich dworach szlacheckich. Był cisowy stół gościnny do biesiad i inne, mniejsze, gdzieś z boku. Rozkładano na nich drogocenne albumy z rycinami, rodzinne fotografie i książki modnych pisarzy. Od razu było widać, że właściciele sroce spod ogona nie wypadli.
To już zamierzchłe czasy. Ja muszę mieć mebel mały, ale wielofunkcyjny, który będzie biurkiem na dwa laptopy, a gdy trzeba, pomieści kilkuosobową rodzinę podczas proszonych obiadów. Powinien więc być rozkładany. Czy wiecie, że pierwszy taki stół nie jest wymysłem projektantów Ikea, tylko Holendrów, i pochodzi z początku XVII wieku.
Wkrótce potem pojawiły się tzw. drop-leaf table z rozkładanymi po bokach klapami. I taki właśnie stół okazał się dla mnie idealny. Z żalem musiałam porzucić marzenia o modnych ostatnio stołach aluminiowych ze szklanym blatem albo jeszcze piękniejszych malowanych na wysoki połysk z blatem marmurowym, bo zajęłyby zbyt wiele miejsca w naszej kawalerce.
Zakup już zrobiony, ale ciągle czegoś mi brakowało. Okazało się, że... dobrego towarzystwa, bo choć mebel stanął w pobliżu kredensu po mojej babci i stylizowanego bufetu, który zaprzyjaźniony stolarz robił i dopieszczał przez rok, wyglądał jakoś smutno. Pomogły mu dopiero krzesła, a dokładniej rzecz ujmując, sprzęty do siedzenia. Zrezygnowałam bowiem z tradycyjnych krzeseł na rzecz fotela „z uszami” i niewielkiej leżanki w stylu angielskiej sofy „bar back”.
Stoły – meble proste – chyba rzeczywiście lubią wykwintne towarzystwo, w końcu nasi przodkowie ustawiali dookoła nich różne bogato zdobione meble, konsole, kabinety, skrzynie, wieszali najzacniejsze żyrandole, zegary i dzieła sztuki, przystawiali złocone fotele i bankietki (tapicerowane ławy, bywały też takie z oparciami).
Kiedy już wszystko było gotowe, zadzwoniłam do przyjaciółki, żeby ją do nas zaprosić. Tym razem to ja triumfalnie oznajmiłam: – Wpadajcie, nareszcie go kupiliśmy! – Ale co? – zapytała zaskoczona. – Zgadnij: – Ma nogi, nie chodzi, ma rogi, nie bodzie.
Tekst: Monika Strugała
Fotografie: archiwa firm
reklama