Dziś nam się wydaje, że ubranie stołu w kolory to ekstrawagancja. Nic bardziej mylnego. Przecież już trzy tysiące lat temu minojskie zastawy mieniły się kobaltem i złotem: puchary i szklanice zdobione były szklanymi guzami, które do złudzenia przypominały drogie kamienie, agat, lapis-lazuli, jaspis czy porfir.
Kiedy oglądałam na Krecie szklane cacuszka z filigranowymi koreczkami i kolorowymi ornamentami połyskującymi w słońcu, nie mogłam uwierzyć, że powstały tak dawno. A to były dopiero początki barwienia szkła. W XV wieku na prowadzenie wysunęli się Wenecjanie. Soczystych, kontrastowo zestawionych kolorów na dzbankach i paterach nie powstydziłby się żaden współczesny projektant.
Barwione szkło na dobre podbiło świat dwieście lat później, kiedy to niejaki Johann Kunckel wynalazł w Poczdamie szkło w kolorze rubinowym. Rozjuszył tym konkurencję i zaczęło się dziać. Chwilę później Francuzi wymyślili szkło turkusowe ze złoconym ornamentem, Anglicy – w odcieniu słomkowym. Czesi zabłysnęli zielonym o wdzięcznej nazwie Annagrün, czyli zielona Anna (od imienia żony producenta Josefa Riedla).
Dziś o kolorowe szkło z XIX wieku biją się kolekcjonerzy. A i nam zaśmieją się oczy, gdy na stole pojawią się różowe szklanki, fioletowe patery na nóżkach i miodowożółte dzbanki. Do łask wracają stylizowane kielichy i karafki barwione na pastelowe kolory – z najmodniejszymi sztućcami i śnieżnobiałymi talerzami zrobią prawdziwą furorę nie tylko na piknikowym stole. A tak podana kolacja posmakuje jak nigdy dotąd.
Tekst: Monika Utnik-Strugała
Fotografie: archiwa firm