Mistrz od flakonów i szklanek

Dekoracje

Szkło kocha się tak, że można za nie rzucić się do pieca – przekonuje Zbigniew Horbowy, profesor, jeden z pierwszych polskich projektantów szkła.

– To alchemia i tajemnica: mieszanie składników we właściwych proporcjach i poszukiwanie nowych barw. To szybka decyzja, którą trzeba podjąć, nim masa stanie się zbyt gorąca bądź wystygnie. Świadomość, że cokolwiek zrobimy, będzie nieodwołalne – tak pięknie opowiadać może godzinami.

Przygoda profesora ze szkłem zaczęła się przypadkiem. Stanisław Dawski, rektor wrocławskiej ASP, postanowił otworzyć Wydział Ceramiki i Szkła. Sam o temacie nie wiedział wiele – był malarzem – ale miał intuicję i wizję. Wśród studentów, których wybrał na nowy kierunek, znalazł się Zbigniew Horbowy.

– W tamtych czasach parę osób próbowało zająć się szkłem, ale o projektowaniu przemysłowym nie było mowy – wspomina artysta. – Pojedyncze dzieło sztuki – śmieje się twórca – mógł ugnieść każdy i potem oddać do muzeum albo podarować cioci  na imieniny. Ale chodziło o projektowanie przemysłowe, o to, by licznie powstałe huty szkła zaczęły robić rzeczy piękne.

Huty tymczasem tłukły oklepane wzory, a kierownictwo nie wiedziało, co zrobić z przysłanym do zakładu plastykiem. Świeżo upieczony magister wylądował w zakładzie w Szczytnej, spe- cjalizującym się w szkłach barwnych. – Na początku wsadzili mnie do pokoju z paniami, które malowały kwiatki na szkle – wspomina profesor. – Było zabawnie, wtedy panowała moda na hula-hoop, więc je uczyłem kręcić obręczą na biodrach. Kwiatków oczywiście nie malował, wykręcił się też od tworzenia transparentów i ozdób pierwszomajowych, co wydawać się mogło naturalnym powołaniem plastyka w socjalistycznym zakładzie pracy. Miał być projektantem, interesowało go wzornictwo z prawdziwego zdarzenia. Pokłócił się z dyrektorem technicznym, fachowcem od hutnictwa, ale pozbawionym artystycznej duszy.


– Mówił mi, że potraktowałem go jak Napoleon swoich generałów – śmieje się. Hutnik stwierdził krótko: pan jest młody, pan się musi uczyć, ja będę panu pomagał. Bo szkło to nie tylko artystyczna wizja, ale i cała technologia, którą trzeba opanować.

Niedługo potem przyjechał do Szczytnej Amerykanin nazwiskiem Katz i poprosił o przygotowanie dla niego projektów szkła. Pan Zbigniew na poczekaniu wyciął z tektury kilka wzorów kieliszków. Miesiąc później fabryka podpisała kontrakt na produkcję. I rozpoczął się boom na szkła Horbowego. Przyjeżdżali zagraniczni klienci, projektant zbierał nagrody, a ludzie w sklepach wypytywali o kieliszki, szklanki i dzbanki profesora. – Dobrze mi było w hucie, ale z drugiej strony wariowałem w małym miasteczku – opowiada. Zaczął dzielić czas między miejsce pracy a uczelnię we Wrocławiu. Udało się też wreszcie namówić władze, by w Polanicy-Zdroju otworzyły niewielką hutę wyrabiającą przedmioty artystyczne. – Miałem wtedy propozycję współpracy ze Studio Line Rosenthala, ale wybrałem Polanicę – wspomina pan Zbigniew.

– Żeby zrobić dobre szkło, potrzebna jest dobra masa, dobry projekt i dobre wykonanie – mówi artysta. Razem ze studentami eksperymentował z formą i poszukiwał nowych barw. Słynna linia szkła Antico z charakterystycznymi wżerami powstała po posypaniu szklanej bańki… proszkiem ixi. Zawierał tyle sody, że można było zrobić wzór, ale dzięki niewielkiemu stężeniu nie uszkadzał szklanego dzieła sztuki. Nowych kolorów poszukiwali zarówno artyści, jak i zatrudnieni w hucie inżynierowie. Powstało ich bardzo wiele, między innymi rubinowe szkło na bazie związków kadmu i selenu, a nie złota.

– Tłumaczyłem mojemu technologowi: niech pan sobie wyobrazi bańkę z mlekiem i kapnie do niej kilka kropel błękitu, taki chcę mieć kolor – wspomina ze śmiechem projektant.

Złote czasy polskiego szklarstwa skończyły się wraz z przełomem ustrojowym. Huty sprywatyzowano, wiele z nich upadło. – Ręcznie robione szkło wkrótce przestanie istnieć – twierdzi profesor Horbowy. Oczywiście będą powstawały przedmioty unikatowe, robione przez artystów. Ale hutników z prawdziwego zdarzenia jest już coraz mniej. On sam, po latach pracy w hutach i na uczelni (był nawet jej rektorem) jest już na emeryturze. Od czasu do czasu robi coś na prywatne zlecenia. Mieszka w Polanicy-Zdroju, chodzi do pobliskiego lasu na spacery. – Jak mi się znudzi, to jadę do Wrocławia – opowiada. – A gdy miasta mam dosyć, wracam do mojej chałupy pod lasem.

Tekst: Stanisław Gieżyński
Fotografie: Czesław Chwiszuk, Paweł Kozioł/ Agencja Gazeta
Szkło Zbigniewa Horbowego kupimy w Galerii Kano

reklama