Co: Wynalazca Impresjonizmu – Paul Durand-Ruel. Wystawa czynna do 31 maja 2015 r.
Gdzie: Londyn, National Gallery, Trafalgar Square
Był początek 1872 roku. Impresjoniści klepali biedę, bezskutecznie usiłując przeforsować swoją wizję malarstwa. Publiczność i krytycy na przemian szydzili z ich dzieł i mieszali z błotem. Nikt nie traktował artystów poważnie – okrzyknięci „szaleńcami”, „nieudacznikami”, „wężami z wizji artystycznego delirium tremens”, sugerowano nawet, że nie potrafią malować i dlatego silą się na prowokację. Pomysł wydawania pieniędzy na „niby-obrazy” impresjonistów wydawał się Francuzom niedorzeczny. Aż stał się cud. Znalazł się ktoś, kto zrozumiał i uwierzył. A potem samodzielnie wywindował ich na sam szczyt. Paul Durand-Ruel – marszand idealny, spełnienie marzeń każdego artysty. Lojalny, niebojący się ryzyka, z ogromnym doświadczeniem i talentem do robienia interesów… Wystarczyła jedna wizyta w pracowni Maneta, by podjął brzemienną w skutki decyzję – postanowił wypromować impresjonistów. Za wszelką cenę. Manet przecierał oczy ze zdumienia, kiedy Durand wręczył mu 35 tysięcy franków (równowartość 30 miesięcznych pensji urzędnika) – zapłatę za wszystkie 23 obrazy z jego pracowni. Potem przyszła kolej na Pissarra, Renoira, Moneta, Sisleya… Marszand zainwestował cały majątek w grupę „wariatów”, z których drwił Paryż. Zaryzykował i wygrał, choć po drodze omal nie zbankrutował (i to dwa razy!).
Operacja promocji impresjonistów była żmudnym i pracochłonnym przedsięwzięciem. Bo jak przekonać ludzi do kupowania obrazów, które nikomu się nie podobają? Durand organizował wystawy, publikował katalogi, urabiał dziennikarzy, sztucznie zawyżał ceny (na przykład z rozmysłem płacił ogromną sumę za jakieś dzieło i pilnował, żeby prasa zrobiła z tego sensację), a przede wszystkim skupował wszystkie obrazy impresjonistów, jakie wpadły mu w ręce. Aby przekonać paryską burżuazję, że Monet czy Renoir mogą dobrze wyglądać na ścianie ich salonu, zamienił własny dom w galerię. Raz w tygodniu potencjalni klienci mogli złożyć mu wizytę i przekonać się na własne oczy, że „niby-obrazy” doskonale pasują do kryształowych żyrandoli i krzeseł w stylu Ludwika XIV. Przypuścił szturm na Amerykę. Latami urabiał publiczność i rozkochał ją w impresjonizmie do tego stopnia, że stała się głównym nabywcą dzieł jego podopiecznych. Dokonał marketingowego cudu. „Bez niego wszyscy umarlibyśmy z głodu” – stwierdził Pissarro.
Na wystawie znajdziemy ponad 80 dzieł impresjonistów (ułamek z ok. 12 tysięcy obrazów, które przeszły przez ręce marszanda). Także „Martwą naturę z łososiem” Maneta – obraz zachwycił Duranda podczas pamiętnej wizyty w pracowni artysty. Jednak w tym przypadku płótna nie są głównymi bohaterami, tylko spektakularnym tłem dla historii swojego dobroczyńcy. Wystawa zaczyna się od sali inspirowanej „pokazowym” salonem: „Taniec w mieście” Renoira, rzeźba Rodina stojąca kiedyś na kominku i drzwi z panelami pędzla Moneta przekonały dziesiątki bogatych paryżan do zainwestowania w impresjonistów. Dalej zobaczymy kolejnych podopiecznych Duranda. Z marszandem dzieliła ich szczególna przyjaźń, najlepiej ilustruje ją seria portretów Renoira, przedstawiająca piątkę dzieci Duranda. Ta nieprawdopodobna historia „bandy szaleńców”, biznesmena, który w nich uwierzył, i przełomowej kampanii reklamowej zapewniającej nieśmiertelność wzbudza ogromne zainteresowanie publiczności. Dlatego, jeśli nie chcemy czekać w kolejce pod muzeum tak długo, jak impresjoniści czekali na uznanie, kupmy bilet na stronie internetowej National Gallery. I to ze sporym wyprzedzeniem.
Tekst: Weronika Kowalkowska, Staszek Gieżyński
Zdjęcia: Katalogi Galerii I Muzeów
reklama