Co: Aleksander Gierymski. 1850-1901. Wystawa czynna do 10 sierpnia 2014 r. „Weranda” Patronuje wystawie.
Gdzie: Warszawa, Muzeum Narodowe, al. Jerozolimskie 3
„To, panie, jest fotografia. To, panie, jest kolorowa fotografia” – relacjonował Bolesław Prus głosy zbulwersowanych miłośników sztuki, którzy stanęli w Zachęcie przed obrazem „Święto trąbek” Aleksandra Gierymskiego. Wtórował im Jan Matejko w przemowie do studentów Akademii, nazywając płótno banalnym i codziennym, właśnie dlatego, że było realistyczne niczym fotografia. Trudno orzec, czy ówcześni krytycy wiedzieli o fascynacji Gierymskiego fotografią. Dziś z całą pewnością można powiedzieć, że gdyby nie aparat, najważniejsze prace Aleksandra mogłyby w ogóle nie powstać albo wyglądałyby zupełnie inaczej.
Z fotografią mógł się zetknąć Gierymski już podczas studiów w Monachium, na pewno zaś zdjęć do malowania używał Maksymilian. Wydaje się, że początkowo Aleksander traktował je (robione na zamówienie przez kogoś innego) jako rodzaj wprawki czy szkicu do obrazu – do dziś zachowało się 17 odbitek upozowanych statystów, najprawdopodobniej wykonanych podczas pobytu w Rzymie. Są to wprawki do obrazów „Pan w czerwonym fraku” czy „Don Kichot”. Z upływem lat malarz zarzucił jednak tę metodę i inspiracji zaczął szukać w zdjęciach mniej lub bardziej przypadkowych. Doszło wręcz do tego, że prosił siostrę, by przysłała mu fotografię swojego narzeczonego, bo jego twarz przypadła do gustu malarzowi, samo zdjęcie zaś „przysłuży się mu jako artyście”.
Dzisiejsi miłośnicy malarstwa Gierymskiego najwięcej zawdzięczają jednak niejakiemu Konradowi Brandlowi – warszawskiemu fotografowi. W wykonanej przez niego serii portretów „typów charakterystycznych”, czyli przedstawicieli różnych zawodów, znalazła się fotografia „Handlarki owocami”. To ją namalował potem Gierymski jako słynną „Pomarańczarkę”. Od samego Brandla kupił zaś aparat fotograficzny jego pomysłu i, jak wynika z korespondencji, chętnie „robił nim motywy”. Zdjęcia autorstwa Aleksandra nie dotrwały do naszych czasów. Możemy się tylko domyślać, że równie dobrze komponował fotograficzne kadry i dobierał światło, jak czynił to w swoim malarstwie. Jego obrazy były oczywiście fotograficzne, ale nie tak, jak chciał tego Matejko – automatycznymi kopiami rzeczywistości. Wystarczy spojrzeć na dwie wersje „Luwru nocą”, by zauważyć, że jest także eksperyment z temperaturą barwową światła – podstawowym pojęciem współczesnej fotografii. Choćby to potwierdza spostrzeżenie Bolesława Prusa, który w owym fotograficznym stylu malowania widział nie wadę, lecz geniusz Gierymskiego.
Tekst: Weronika Kowalkowska, Stanisław Gieżyński
Zdjęcia: katalogi galerii i muzeów
reklama