Zaczęło się od... kolczyków z powyginanych gwoździ. Miałam 11 lat i to była pierwsza zrobiona przeze mnie biżuteria. Chciałam zostać architektką, ale niestety się nie udało. Potem były studia na geologii (z miłości do kamieni), złotnicza szkoła w Warszawie – Wytwórnia Antidotum i podróż do Tanzanii, gdzie zabrałam cały warsztat i robiłam ozdoby etniczne. W końcu powrót do Polski i własna firma z biżuterią.
Ulubione materiały… tylko to, co z natury. Srebro przede wszystkim. W chwilach szaleństwa łączę je z kolorowymi rzemieniami i kamieniami szlachetnymi.
Inspiruje mnie... wszystko. Ulica, kolory, gotowanie. Kiedyś fascynowało mnie art déco, wertowałam namiętnie albumy i z tej fascynacji powstała kolekcja Wings. Pamiętam też, jak na farmie przypraw w Zanzibarze zachwyciłam się świeżą gałką muszkatołową, brązową kulką oplecioną siecią jaskrawoczerwonych żyłek. Próbowałam zrobić coś podobnego, ale na razie przegrałam z naturą. Nie poddaję się jednak.
Moja biżuteria jest... prosta, bo proste jest piękne. Podobno męska, bo dużo w niej geometrii, i przestrzenna – w końcu miałam być architektem. Szukam w niej porządku, pewnie dlatego, że od jakiegoś czasu sama stałam się pedantycznie uporządkowana, co przyprawia o ból głowy mojego partnera.
Cieszy mnie... że mogę zamykać w srebrze wszystko, co podpowie wyobraźnia, i że podoba się to całym pokoleniom: babciom, córkom i wnuczkom. To mnie nakręca do dalszych poszukiwań.
Weronika Majewska, WeroArte, www.weroarte.pl