Chyba każdy chłopiec marzy, żeby zostać strażakiem albo piłkarzem. Ten, zdawałoby się, obowiązkowy etap ewidentnie ominął Williama Yeowarda. Anglik od małego chciał projektować wnętrza i sprzedawać piękne, wymyślone przez siebie przedmioty.

Ukończywszy historię sztuki, scenografię i literaturę angielską, zajął się dekorowaniem wnętrz. Szybko zyskał poważnych klientów. Dość powiedzieć, że w 1987 roku do swojej rezydencji wpuściła go Margaret Thatcher. I to był właśnie punkt zwrotny w jego karierze.

W chwili gdy dotarł do najważniejszej osoby w państwie, nie przestało go kręcić urządzanie domów. Po prostu uświadomił sobie, że chce sam projektować rzeczy, a nie wybierać ze sklepów te, które stworzyli inni.

Kryształowe cuda

Kreatywność Williama Yeowarda od początku szła w parze z genialną wręcz smykałką do interesów. Już w 1985 roku na Kings Road w Londynie otworzył pierwszy sklep. Niedługo potem spotkał bratnią duszę – Timothy’ego Jenkinsa, przedstawiciela trzeciego pokolenia znanych wytwórców kryształów. Współpraca pasjonatów szkła zaowocowała, dziś to właśnie kryształowe cuda są najsilniejszą marką w całym dorobku Williama. Picie szampana w kieliszku Yeowarda oznacza po prostu wielką klasę.

Biały, szary, niebieski: klasyka

Klasa bije też od ich twórcy. Nienagannie ubrany, choć nie przesadnie, po brytyjsku usztywniony, nigdy się nie rozstaje z włoskim zegarkiem dla pilotów kultowej marki Panerai z lat 40. Gdy trzeba, potrafi zadbać nawet o paznokcie: „Kiedyś miałem lecieć do Stanów, żeby podpisywać moją nową książkę, spojrzałem na ręce i przeraziłem się. Ale Jenny z firmy The Nail Boutique posadziła mnie na fotelu i osiemnaście funtów później wyglądałem jak gwiazda filmowa”. Nosi tylko rzeczy białe, niebieskie i szare. „W innych wyglądam jak klaun”.

Jego projekty też kręcą się głównie wokół tych kolorów. Są klasyczne, ale bynajmniej nie nudne. Jak on to robi? Odpowiedź jest prosta: „Jedną nogą jestem w przeszłości, drugą w przyszłości, w rezultacie ląduję pośrodku, w tym, co najbardziej aktualne” – mówi z wrodzonym sobie poczuciem humoru.

Połączyć stare z nowym

Sprytnie równoważy stare formy, dodając do nich nowoczesne detale. Uwielbia przedmioty i meble z XVIII i XIX wieku. Jeśli stylową mahoniową komodę zrobić z bielonego dębu, będzie wyglądała nowocześnie. Tak samo, gdy zdejmiemy z wiktoriańskiego kieliszka wszystkie zdobienia, a potem nałożymy je ponownie, tyle że w bardziej kontrolowany sposób, całość nabierze świeżego wyglądu.

Pytany o tajemnice niebywałego sukcesu swojej firmy, mówi: „Po prostu projektuję rzeczy, które chciałbym mieć w domu, i szczęśliwie są ludzie, którzy też chcieliby je mieć. Kupowanie tych przedmiotów to długoterminowa przyjemność zamiast szybkiego zachwytu i dziesięciu lat rozczarowań”.

Tkaniny i tapety

Za marką Yeoward stoją nie tylko wyrafinowane kryształy, porcelanowe zastawy czy meble. Anglik zasłynął też z przepięknych tkanin i tapet (wymyślanych m.in. dla topowej marki Designers Guild), lamp na kolorowych szklanych stopach czy poduszek z haftowanego albo drukowanego w wysmakowane wzory lnu. Nawet zwyczajna podkładka pod talerz staje się w jego rękach dziełem sztuki – tak jak Hortense Placemat inspirowana ogrodami Moneta.

Słucha dużo muzyki i czasem stamtąd czerpie natchnienie. Tak było, kiedy szkicował desenie do nowej kolekcji tkanin. A że leciała właśnie piosenka Marleny Dietrich, wzór nazwał po prostu Marlene.

Pewien dziennikarz zapytał go kiedyś, co zabrałby z sobą z płonącego domu. Spodziewał się, że mistrz będzie starał się wytaszczyć któryś ze swoich mebli, na przykład stół Barramundi, o którym mówił, że to ulubiona rzecz z „Biblii Yeowarda”. Ale mistrz odparł, że zabrałby tylko ukochanego terriera, którego znalazł i przygarnął na wyspie Lesbos. „Pod warunkiem – dodał – że wcześniej wszyscy członkowie rodziny wyszliby o własnych siłach”.

Tekst: Beata Majchrowska
Zdjęcia: Materiały prasowe marki William Yeoward

reklama