Tadeusz Gronowski nie przypominał dzisiejszych „artystowskich” dyrektorów kreatywnych z agencji reklamowych.
Dżentelmen starej daty, nie artysta-cygan. Garnitur, nienaganne maniery plus aparycja aktora. Nigdy nie pokazywał się publicznie w domowym stroju. Zawsze dbał o wygląd, bo przecież tego wymaga szacunek wobec innych. Już jako mocno wiekowy pan nie pozwalał się fotografować, jeśli nie czuł się w „wizualnej formie”. Sukces zawdzięczał… swojemu charakterowi. Niepoprawny optymista, bez problemów akceptował nowoczesność i zmieniający się wokół świat. Reklama? Dlaczego nie, przecież wpływa na nasze życie i nasze wybory. I może uatrakcyjnić miejski pejzaż.
Miał autorytet, jak mało kto ceniony był w środowisku plastycznym. Nawet w latach socrealizmu, gdy prowadzono burzliwe dyskusje o „jedynie słusznej doktrynie” i tych, którzy mieli odmienne zdanie, skazywano na niebyt, Gronowskiemu nikt nie odważył się zarzucać „formalizmu” czy „kosmopolityzmu”. A przecież właśnie do niego te określenia dobrze by pasowały.
Mania prześladowcza
„Rano człowiek się budzi, patrzy na kalendarz (rysowany przez Tadeusza Gronowskiego) i zapala papierosa (pudełko rysowane przez Tadeusza Gronowskiego), na ulicy na każdym słupie parę plakatów (rysowane przez Tadeusza Gronowskiego) zachęca człowieka do nabywania różnych przedmiotów...”. To początek długiej listy dokonań grafika, które Antoni Słonimski zrecenzował w „Wiadomościach Literackich”. Wyliczanka dzieł sygnowanych „T. Gronowski” przybiera w końcu formę manii prześladowczej, opętania. Jasne, że Słonimski dla komediowego efektu opisuje za jednym zamachem wszystko, co dekorował Gronowski – ale te prace naprawdę istniały!
„Co jest przyczyną tak potwornego powodzenia?”, pytał dalej w tym samym tekście z 1925 roku. I odpowiadał: „Niewątpliwie moda. Jest poza tym jednak parę innych poważnych przyczyn, a więc przede wszystkim: talent niepośledni, niezwykła wprost łatwość, wykwint i pomysłowość jego prac graficznych. Gronowski jest artystą współczesnym, realnie odnoszącym się do życia i nie należy do pokolenia długowłosych artystów kawiarnianych, którzy poza gadanie i kawiarnie nie wychodzą nigdy (z wyjątkiem pójścia na wódkę). Wszystkie te zalety swego talentu popiera on imponującą pracą”. Pisarz porównuje grafika nawet do… Michała Anioła i Dürera.
Ulepiony z nowinek
Skąd się wziął charakterystyczny styl Gronowskiego? Z obserwacji mody, ulicy, nowinek technicznych, nowych środków transportu. Już na jednym z pierwszych plakatów (1917 rok) młody artysta reklamował fiata. Jak sam uważał – w naiwny sposób. Tak opisywał kompozycję: „…namalowałem romantyczny pejzaż polski z dworkiem i na jego tle czerwony samochód”. Kilka lat później powstały bardziej nowatorskie projekty dla Towarzystwa Akcyjnego Pneumatyk; pod koniec lat 20. – seria popularyzująca LOT; w 1946 – plakat dla biura podróży Orbis. Podróżniczy cykl zamyka plakat na Święto Kolejarza z 1957 roku – prawie abstrakcyjny i, nie wiedzieć czemu, nigdy niewydrukowany.
Choć Gronowski twierdził, że nie lubi folkloru, niektórych ludzi malował z unowocześnioną ludowością. Jak przystało na rasowego twórcę eklektycznego art déco, szukał inspiracji w różnych tradycjach, łączył elementy zapożyczone z rozmaitych kultur, stylizował. Przede wszystkim idealnie trafiał w klimat lat 20., podchwytywał modne miejskie rozrywki, oddawał tempo i styl życia. Nietrudno też zauważyć wpływ nowoczesnych mediów – kina i fotografii; genialnie też przeniósł na plakat efekt „neonowy”. A od 1928 roku używał najnowszego wynalazku – aerografu, miniaturowego „pistoletu”, pozwalającego równomiernie kłaść farbę i cieniować barwy.
Lot nad zabytkiem
Największe sukcesy? Z pewnością nagroda za plakat na Międzynarodowej Wystawie Sztuk Dekoracyjnych w Paryżu w 1925 roku (to w ogóle było szczytowe osiągnięcie polskiej sztuki na światowym forum: ponad 200 różnych nagród, w tym 35 grand prix i 70 złotych medali).
Najsłynniejsze dzieło? Plakat „Radion sam pierze” z 1926 roku. Czarny kot wskakuje do wiaderka z mydlinami; z drugiej strony wyskakuje ten sam zwierzak, ale… biały. Uprany, wybielony jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Stworzony na zamówienie koncernu chemicznego Schichta, zrewolucjonizował dotychczasowe myślenie o reklamie. Miejsce dosłowności zajęły metafora, żart, kalambur. Trzy lata potem powstało kolejne epokowe dzieło: znak graficzny LOT-u, który stał się ikoną polskich znaków firmowych. I choć poddano go różnym modyfikacjom – trwał. Aż do ubiegłego roku, kiedy w innowacyjnym szale został usunięty z kadłubów latających maszyn. Wtedy rozpętała się prawdziwa batalia o powrót żurawia. Na razie egzekucję wstrzymano.
Mistrz bez uczniów
A Gronowski? Był osobistością, człowiekiem instytucją o wszechstronnych zainteresowaniach i umiejętnościach. Uważał się za utalentowanego (miał rację!) i, podsumowując życie, zaznaczał, że tego daru nie zmarnował. Zawsze pracował intensywnie, mimo to nie nadążał ze zleceniami. Rzetelny we wszystkim, nie lekceważył żadnego zamówienia. Tytułowany mistrzem, profesorem, klasykiem, nestorem i – oczywiście – ojcem polskiego plakatu. Tymczasem „pan od Radionu” nigdy nie nauczał, nie prowadził pracowni ani szkoły, nie miał nawet naśladowców. Fenomen – mówiono o nim. Tworzy ponad 75 lat i nie widać w jego dziele zmęczenia! Niedawno oglądałam w stołecznym Salonie Wystawowym Desy późne, powojenne prace Gronowskiego. Zaskakujące – abstrakcyjne, radosne w barwach kompozycje kojarzyły się z op-artem. Widać w nich doskonały warsztat: skomplikowane, spiralne linie i kontury wyrysowane bezbłędnie, jakby maszynowo, a nie ręcznie. Tym bardziej godne szacunku, że wykreśliła je ręka już wiekowa, osiemdziesięcioletnia.
Architekt bez dorobku
Pochodził z inteligenckiego domu. Ledwo zrobił maturę w renomowanym stołecznym Gimnazjum Filologicznym im. Konopczyńskiego, a już walczył jako ułan w I wojnie.
Z wykształcenia architekt, nigdy nie zaprojektował żadnego budynku. Za to miał architektoniczną dyscyplinę. Gdy w listopadzie 1915 roku otwarto Politechnikę Warszawską, biegał na kursy, by potem zostać jednym z pierwszych studentów Wydziału Architektury (studiował w latach 1917-25). Bardziej przydała mu się dwuletnia (1926-27) edukacja w paryskiej École Supérieure des Beaux Arts. Plakatem zajął się już na pierwszym roku. By podołać licznym zleceniom, z kolegami Antonim Bormanem, Jerzym Gelbardem i Janem Mucharskim zawiązał atelier graficzno-reklamowe „Plakat”. Założył też własną pracownię projektową w Paryżu, działającą od 1929 roku do II wojny.
Tworzył reklamy dla wielkich paryskich magazynów, np. Galeries Lafayette i Au Printemps. Tytan pracy. Oblicza się, że przed wojną stworzył około 500 posterów. Niestety, zachowało się zaledwie 120 (m.in. reklamy znanych polskich firm, m.in. Wedla i Orbisu). Ilustracje, winiety, graficzna oprawa przedmiotów codziennego użytku, kostiumy, dekoracje (dla Teatru Narodowego, Teatru Polskiego i Reduty). Sam opracowywał każdą literę, nie używał drukarskich czcionek.
Podglądacz kobiet
Przyznawał, że całe życie inspirowała go kobieta. Milczał jednak, która. Jakaś konkretna dama z krwi i kości czy postać fikcyjna, muza, miraż? Mniejsza z tym. Dość, że kobiece figury wystylizowane w zgodzie z panującą w danym czasie modą pojawiały się systematycznie w jego pracach.
Już na pierwszym plakacie z datą 1917 niemal całe miejsce zajmowała okazała czerwona krynolina damy szykującej się na Wielką Zabawę Kostiumową, na którą zapraszał afisz. Do tańca (i na pokuszenie) wiedzie piękność z Oazy, słynnej warszawskiej restauracji z dancingiem, pokazana na plakacie z 1926 roku. Na pewno nie należy do grzecznych panienek – obnażona noga, goły biust, makijaż. No, ale to tancerka występująca na scenie. Bodaj najdowcipniejszy jest plakat „Gentleman. Śniegowiec wytwornej damy” z kryzysowego roku 1929. Oto pańcia wyszła na spacer z pieskiem. Dynamicznym ujęciem scena przywodzi na myśl filmowy kadr. Sześć nóg (psa i panny) w ruchu, falujący brzeg spódniczki. Cień rzucany na gładkie jasnoniebieskie tło również kojarzy się z kinem, nocnym życiem, neonami. Modelując brzeg podwianej sukienki, Gronowski użył wspomnianego aerografu, co dało efekt cieniowania. Choć widzimy jedynie fragment postaci, nie mamy wątpliwości, że właścicielka kundla jest młoda, atrakcyjna, bystra. Wzór nowoczesnej dziewczyny. Taka plakatowa odpowiedniczka Młodziakówny z Gombrowiczowskiej „Ferdydurke”.
Tekst: Monika Małkowska
Fotografie: Andrzej Glanda, Muzeum Plakatu w Wilanowie, katalogi aukcyjne
Nr 1 (109/2012)