Przez wieki ukrywała się w fałdach ubrania, ale ponad dwieście lat temu udało jej się wydostać spod spódnicy.
Szczęśliwych kobiet nie ma – dowodził kiedyś Konstanty Ildefons Gałczyński – dlatego że na całym świecie nie ma takiej liczby torebek, która mogłaby zaspokoić „torebkowy głód” kobiety. Ową złotą myśl poeta przelał na papier równo sześć lat przed tym, jak Coco Chanel wymyśliła swój nieśmiertelny klasyk: torebkę na łańcuszku oznaczoną numerem 2.55.
Złośliwy artysta przegapił fakt, że ów sprytny wynalazek to coś więcej niż miejsce do przechowywania – jak twierdził – „legitymacji oraz kluczy, które do niczego nie pasują i cytatów z ulubionego poety, które pasują na każdą okazję”. Przez wieki torebka z praktycznego pojemniczka urosła do rangi kulturowego symbolu, wyrażającego osobowość właścicielki.
Anglicy mogli nienawidzić premier Margaret Thatcher, ale to na jej cześć ukuli słowo „handbaging”, czyli „walenie torebką”. Bo Żelazna Dama uwielbiała tego rodzaju akcesoria, a w politycznych dyskusjach była tak sprawna, że przeciwnicy czuli się, jakby dostali torebką przez łeb.
Ukochany na sakiewce
Zanim XIX-wieczne emancypantki chwyciły za torebki, ludzkość długo używała sakiewek. Szyte z materiału lub skóry nosili wszyscy, bez względu na pochodzenie. Z tłoczonymi lub naszywanymi wzorami przyczepiane były na długim rzemyku do pasa. Pojawiać zaczęły się także torby przewieszane przez ramię. Miały konkretne zastosowanie, bo np. sokolnicy trzymali w nich karmę dla ptaków. Sakwy zdobione muszlą, symbolem św. Jakuba, nosili również pielgrzymi.
O ile w średniowieczu widok damy z sakiewką u pasa był powszechny, o tyle później sytuacja się zmieniła. Na różne skarby używano woreczków--kieszeni skrzętnie ukrywanych pod fałdami sukni. Noszono w nich nawet pachnące, sproszkowane zioła, a prawdziwe damy nie zapominały o poduszeczkach na szpilki. Mimo że przez większość czasu te przeróżne schowki z materiału były ukryte, bogato je zdobiono.
W XVI wieku modnym haftem półkrzyżykowym wyszywano motywy roślinne, zwierzęce, a nawet scenki. Szczególnym przykładem tego typu woreczka była sakiewka ślubna. Przyszła żona otrzymywała taką z wyhaftowaną miniaturką oblubieńca oraz symbolami płodności: kłosami i kielichami.
Robótki i Rewolucja Francuska
Przełom przyniósł dopiero wiek XVIII, kiedy życie towarzyskie kwitło jak nigdy dotąd, a kobiety czynnie zaczęły brać w nim udział. Nie mogły jednak siedzieć w salonach bezczynnie – szlachetnie urodzone damy miały zajmować się robótkami.
Sakwy-kieszenie wylazły więc spod spódnicy i przyjęły kształt torebki (w której trzymano przybory do szycia). Robiono je z jedwabiu i pracowicie wyszywano. Dno wzmacniano kartonem, metalem lub plecionką, a na górze doszywano wstążeczki, którymi przywiązywano torebki do przedramienia. Kobiety nosiły w nich także klucze oraz kosmetyczne drobiazgi.
Ale prawdziwą rewolucję przyniosła dopiero… Rewolucja Francuska. Maria Antonina dała się sportretować w 1783 roku w prostej białej sukni, przewiązanej w pasie szarfą, nawiązującej do antyku. Wkrótce na europejskich salonach pojawiły się damy odziane w takie same prosto skrojone, zwiewne muślinowe szaty. Swoje dołożyli francuscy rewolucjoniści, podkreślający strojem prostotę myśli i obyczaju. I wtedy okazało się, że pod nowymi sukniami nie zmieszczą się już woreczki. Nadchodził czas prawdziwych torebek.
Huzary i damy
Najpierw pojawiły się płaskie torby balantines, mocowane sznureczkami do paska przy sukni. Wzorowano je na szabeltasach – przytraczanych do pasa przez huzarów. Eksperyment nie należał do udanych, bo co pasuje huzarowi, niekoniecznie musi pasować drobnym kobietom. Dlatego balantines szybko zostały zastąpione reticule – woreczkami z troczkami trzymanymi w ręce. Nazwa nawiązywała do antycznych toreb z siatki zabieranych na polowania.
Reticule, zwane z angielska ridicules, czyli śmiesznotki (od „śmieszny”, „zabawny”), początkowo wywoływały w towarzystwie nie tylko śmiech, ale i zgorszenie. Oto bowiem pojawiała się dama z kieszenią w ręce, pełną intymnych drobiazgów. To niemal tak, jakby przyszła na bal w samej bieliźnie. Reticule, często sporych rozmiarów, sprawiały, że panie wyglądały komicznie.
Zdobiono je haftami, frędzelkami i koralikami. Obszywano pasmanterią i przyczepiano medaliony z motywami architektonicznymi. Krzykiem mody były przez pewien czas reticule z dzianiny w kształcie ananasa. Wzór pochodził z Martyniki, a upowszechniła go cesarzowa Józefina. Fascynacja antykiem przyniosła też barwne, jedwabne torebki w kształcie waz i urn. By osiągnąć pożądaną formę, wewnątrz wkładano stelaż z papier mâché, a potem pokrywano go tkaniną.
Biedermeier przyniósł torebki jak liry i muszle. Zdobiono je różnymi materiałami: od szylkretu przez kość słoniową, po nasiona i łupiny orzechów. Chętniej sięgano po metal, z którego robiono też szkielety i zamknięcia torebek.
Wynalazkiem tej samej epoki są także torebki w kształcie koperty, choć czasy ich świetności miały nadejść dopiero sto lat później. Robiono je z żelaznej siatki i skóry, najdroższe zdobiono paciorkami szklanymi i metalowymi. Torebki luksusowe były w całości wykonane z nanizanych na nić paciorków. Rzecz niezwykle pracochłonna, bo żeby wzór wyglądał dobrze, potrzebny był projekt i żmudne wyliczenia. Paciorki sprowadzano z Wenecji, potem z hut szkła w Czechach. Do najpopularniejszych wzorów należały kompozycje kwiatowe o znaczeniu symbolicznym.
Bez torebki nie ma kobiety
W drugiej połowie XIX wieku torebkowe szaleństwo ogarnęło damy na całego. Stało się tak między innymi za sprawą przemian społecznych i znacznego usamodzielnienia płci pięknej. Kobiety zaczęły same podróżować – głównie pociągami – i natychmiast pojawiły się stosowne torby. Były dodatkiem do neseserów, potrzebnym do przechowywania rzeczy na czas wyjazdu. Pierwsze tego typu przedmioty wykonał w Paryżu niejaki Louis Vuitton. W 1923 roku Emile Maurice Hermes zaprojektował dla swej żony bolide bag, torbę stworzoną specjalnie do podróży samochodem, zamykaną na zamek błyskawiczny.
Zmiany w modzie powodowały powrót do przeszłości – do łask wróciły torby doczepiane do paska sukni. Były niewielkie, ale wystarczały na kilka podręcznych drobiazgów. U schyłku wieku znów noszono reticule, bo jak pisano w żurnalach mody – kieszenie bywały nieporęczne, a w torebce mieściły się „chusteczka do nosa, portmonetka, flakoniki z perfumami, wizytówki, etc.”. Owe reticule z czasem urosły do rozmiarów niemal marynarskich worków, choć mniejsze egzemplarze wciąż dodawano do kreacji balowych.
W początkach XX wieku powróciła też moda na dziane paciorki. Równie popularne były torebki z metalowej siatki, często kryte rytowanymi lub emaliowanymi ozdobami. Coraz częściej używano skóry – tłoczonej i barwionej. Swojskiej, krowiej, ale także egzotycznej: z pancerników, krokodyli, a nawet ropuch. Wzięciem cieszyły się też węże i jaszczurki. Na ogół takie torby dodatkowo zdobiono łapkami albo głowami nieszczęsnych stworzeń.
Świat mody starał się nadążyć za rozwojem cywilizacji, więc wszelkie nowinki natychmiast znajdowały odzwierciedlenie w torebkach. Gdy Charles Lindenbergh przeleciał samolotem przez Atlantyk, natychmiast powstała torba w kształcie tej machiny. Nieco później ekscentryczna włoska kreatorka mody Elsa Schiaparelli zasłynęła z torebek „z poczuciem humoru”.
W 1934 roku wymyśliła taką, do złudzenia przypominającą złożone czasopisma. Wspólnie z Salvadorem Dali zaprojektowała torebkę z wnętrzem oświetlonym żarówkami. Co ciekawe, każdy z tych egzemplarzy był bardzo praktyczny. Ale żeby torebka zawojowała świat, nie wystarczył tylko ciekawy pomysł. Liczyło się też to, kto ją nosił.
Gdy w 1956 roku do prasy trafiło zdjęcie ciężarnej księżnej Monako i aktorki Grace Kelly z torbą od Hermesa, kobiety zachwyciły się tym modelem. Szybko ochrzczono go mianem Kelly Bag. To szaleństwo przetrwało zresztą do dziś. Kelly Bag nie kupimy w sklepie, trzeba się na nią zapisać. Robi ją ręcznie jeden rzemieślnik, więc na realizację zamówienia przyjdzie nam poczekać nawet dwa lata. Za najskromniejszą wersję zapłacimy ok. 5 tysięcy dolarów, za większą i bogatszą nawet dziesięć razy tyle.
Dziś znajdziemy torebki robione ze wszystkich możliwych materiałów, w każdym niemal kształcie i rozmiarze. Co roku pojawiają się nowe modele. Cóż, złośliwy Gałczyński miał rację: to ciągle jest mało, bo powstają następne. Zgodzić się też wypada z inną jego obserwacją: „kobieta bez torebki to jest coś, co w ogóle nie istnieje”.
Tekst: Stanisław Gieżyński
Wykorzystano: „Torebki, sakiewki i portfele ze zbiorów Muzeum Narodowego w Krakowie”, Kraków 2009, J. Kowalska
Fotografie torebek z wystaw: „Zawsze pod ręką. Torebki damskie od średniowiecza do współczesności”, Muzeum Narodowe, Kraków, 26 czerwca – 8 listopada;
„W rytmie epoki. Moda dwudziestolecia z kolekcji Muzeum Narodowego we Wrocławiu”, Muzeum Narodowe, Wrocław, 16 maja – 31 sierpnia; Tassen Museum Hendrikje/Museum of Bags and Purses, fot. Leo Potma,
Fotografie agencyjne: Corbis, Forum
reklama