Tostery dawniej i dziś

Kolekcje

To będzie gorąca historia, bo żeby grzanki się zarumieniły, potrzebny był toster, a żeby powstał toster, sparzyć się musiał niejeden wynalazca.

Wyobraźcie sobie taki obrazek. Sto lat temu: parking przed jednym z amerykańskich supermarketów, starszy jegomość podchodzi do samochodu i widzi, że ktoś go zastawił. Niewiele myśląc, wsiada do auta i rusza, rysując karoserię delikwenta. – Dziadku, uważaj! – woła siedzący obok chłopiec. – Nie musiał tak blisko parkować – odpowiada lekceważąco i dalej robi swoje.

Ten sam mężczyzna stoi na czerwonym świetle i nagle zniecierpliwiony rusza, nie zwracając uwagi na sygnalizację. – Co robisz, jedziesz na czerwonym! – krzyczy pasażer. – Trudno, czekałem wystarczająco długo! – kwituje niewzruszony.

Ów ekscentryczny pan to Lloyd Groff Copeman, wynalazca siedmiuset urządzeń, w tym pierwszego elektrycznego tostera, który sam przewracał chleb (1914 r.), niestety o mało romantycznej nazwie Automatic. Podobno pomysł podsunęła geniuszowi żona, gdy co rano dwoiła się i troiła, by równo opiec grzanki, i w końcu zbudowała prymitywne urządzenie, wykorzystując spinki do włosów. Ten prototyp miał „oświecić” inżyniera. Jakkolwiek było, toster Copemana zrobił furorę, bo nareszcie można było opiekać chleb z obu stron, nie parząc sobie rąk. Ale zanim to nastąpiło...

Rdza, pożary i bąble

Grzanki były znane już starożytnym Egipcjanom (to oni przecież wymyślili chleb) i Rzymianom. Przygotowywali je, układając pieczywo na gorących kamieniach albo opiekając nad ogniem na długich pogrzebaczach. W XVII wieku kromki wkładano między szczypce z kutej stali albo w stożkowatą niewielką klatkę przymocowaną do długiego trzonka.

Żeby powstał współczesny toster, potrzebna była elektryczność. Była połowa XIX wieku, gdy pojawił się prąd, ale na opiekacz trzeba było jeszcze kilkadziesiąt lat poczekać. Szlak przetarł mu wymyślony w 1905 r. przez Alberta Marsha żaroodporny drucik (stop niklu i chromu, czyli nichrom), który, choć rozgrzany, nie przepalał się. Najpierw firma Hoskins Company użyła go w przenośnej kuchence elektrycznej Toastove, a potem Brytyjczycy z Crompton & Company wykorzystali w tosterze Eclipse. Urządzenie było jednak dalekie od ideału. Nie dość, że rdzewiało, to jeszcze obudowa potrafiła się topić albo, co gorsza, zapalić z powodu wysokiej temperatury.

Mimo wszystko ta próba ośmieliła kolejnych wynalazców. Znacznie bardziej udany okazał się patent Franka Shailora – D-12 z 1909 r., choć i w tym wypadku, wyjmując pieczywo z rozgrzanych drucianych koszyków, trzeba było się nieźle nagimnastykować, żeby nie oparzyć palców. Opiekacz przewyższał natomiast poprzednika „figurą”, miał elegancką ceramiczną podstawę i to aż w trzech wersjach: białą, białą ze złoceniami lub białą w ręcznie malowane kwiaty.

W coraz to nowszych modelach tosterów grzanki albo „wędrowały” dookoła grzałki w specjalnych koszyczkach albo przesuwały się na czymś, co przypominało taśmę produkcyjną w miniaturze. Aż wreszcie pojawił się wspomniany już Copeman i jego Automatic, który sam obracał kromki chleba na drugą stronę. Ten model był hitem dopóty, dopóki nie zdenerwował się pewien robotnik.

Prezydencki smak

Był rok 1919. Charles Strite, starszy mechanik w fabryce w Stillwater w stanie Minnesota miał serdecznie dość przypalonych tostów serwowanych w zakładowej stołówce. Zabrał więc piekielną maszynę do domu, aby ją naprawić. Zainstalował w opiekaczu sprężyny i czasomierz, dzięki czemu grzanka mogła wyskoczyć, gdy już nabrała rumieńców. A następnie wystąpił o przyznanie patentu na pierwszy pop-up toster.

W 1926 roku sprzedażą najnowszego urządzenia nazwanego Toastmaster zajęła się amerykańska firma Waters-Genter Company. Pierwsza setka opiekaczy trafiła od razu do sieci restauracji Childsa, poprzednika McDonald’sa, a 5 marca 1927 roku, dzień w którym „Saturday Evening Post” zamieścił ich reklamę, okrzyknięto Narodowym Dniem Opiekacza.

Tostery pop-up szybko podbiły serca klientów i nie mogło ich zabraknąć w kuchni żadnej szanującej się amerykańskiej gospodyni. Trafiały do reklam, krzyczących o elektrycznym śniadaniu, do filmów i komiksów. Eric Norcross, prezes fundacji Toaster Museum Foundation (www.toaster.org), wspomina na przykład komiks Carla Barksa (tego od Kaczora Donalda) z 1962 roku, zatytułowany „The Great Pop Up”, o ekscentrycznym wynalazcy Gyro Gearloose. Animowane rysunki przedstawiały kaczora kopniakiem pozbywającego się starego tostera, a następnie śrubokrętem montującego nowy – elegancki i nowoczesny.

Był początek XX wieku i Ameryka oszalała na punkcie elektrycznych artykułów gospodarstwa domowego – kuchenek, gofrownic, grzałek i tosterów, z których wiele przeszło do historii. Firma Universal, znana z ekspresów do kawy oraz noży i tasaków, wypuściła w 1928 roku model E9410, o którym śmiało można powiedzieć, że był pierwszym designerskim opiekaczem – przypominał serce i tak też się nazywał – Sweet Heart Toaster.

Dwa lata później Waters Genter of Minneapolis wyprodukowała serię tosterów na dwie kromki chleba, o niezbyt wdzięcznej nazwie: 1B2, 1B3 i 1B5. Ciężkie, chromowane, o surowej linii stały się bardzo popularne, odkąd z jednym z nich został przypadkowo sfotografowany prezydent Harry Truman, słynący z dobrego smaku. Ale najciekawsze miało dopiero nadejść.

Na grzankę przez wizjerek

W 1932 roku pojawiła się Gazelle, w stylu art déco, z wygrawerowaną antylopą na obudowie. Urządzenie wyprodukowała firma Hotpoint, która zaczynała niewinnie, bo od żelazek. Jej nazwa – wymyślona ponoć przez żonę właściciela, która zasugerowała, że żelazko powinno być gorące (hot) także na samym czubku (point), co ułatwiłoby prasowanie zakładek, lamówek i okolic guzików – tak przypadła do gustu klientom, że niemal szturmowali sklepy z ich sprzętem i dzięki temu w krótkim czasie firma mogła zainwestować w produkcję innych domowych „pomocników”.

Toster Gazelle zapoczątkował serię urządzeń inspirowaną współczesną nowojorską architekturą, secesją i art déco: Handyhot, z wysuwaną klapką na tosty, przypominał rzutnik (modele tego rodzaju zdobyły z czasem przezwisko flapper, od flap, czyli klapka); Hotpoint 10532G2 miał uchwyty z bakelitu (wówczas świeżo odkryte tworzywo sztuczne), a w Hotpoint 120T31 opiekany tost można było podglądać przez szybkę. Były też El Tosto (ponad dwanaście modeli) z charakterystycznymi klipsami przytrzymującymi kromkę.

Inny ciekawy opiekacz to amerykański płaski Toast-O-Lator produkowany od 1936 do 1952 roku. W tym egzemplarzu grzanki wędrowały – wkładało się je z jednej strony, a wyjeżdżały z drugiej, a całą ich drogę można było podglądać przez okrągły szklany wizjerek w ścianie tostera.

Hitem okazały się też modele od Sunbeam, bijące rekordy sprzedaży przez ponad dwie dekady. Wynalazca Ivar Jepson, niekwestionowany bohater tej amerykańskiej firmy, sprawił, że manufaktura produkująca nożyce do strzyżenia owiec zmieniła się w największą w kraju fabrykę domowych urządzeń elektrycznych. Ich tostery były eleganckie, proste, chromowane, z czarnymi elementami.

T-9 po raz pierwszy został pokazany w 1939 roku na Światowych Targach w Nowym Jorku. Przypominał okrągłe radio w stylu retro, a ponieważ w komplecie znajdowała się stylowa taca na stół, toster kupowany był często na ślubny prezent. I tak też reklamowany. W roku 1948 Norman Rockwell uwiecznił go na swoim plakacie, który 30 listopada trafił na okładkę „The Saturday Evening Post”. Magazyn ogłosił go Królem Tosterów.

Inny model Sunbeam nazwany Automatic Beyond Belief ma do dziś wiernych fanów, którzy na jego cześć założyli nawet klub (www. automaticbeyondbelief.org). W tym urządzeniu nie było dźwigni do wsuwania tosta, ale naturalna waga kromki uruchamiała specjalny mechanizm, który wciągał ją do środka. Niepotrzebny był też czasomierz – urządzenie samo decydowało, jak długo chleb ma być opiekany.

Od lat 70. tostery stawały się bardziej dekoracyjne: malowane, pozłacane, w drewnianych obudowach, szklane, inspirowane luksusową marką samochodów Bugatti czy specjalne dla dzieci – z Kaczorem Donaldem albo Hello Kitty. Choć robiono je z coraz nowocześniejszych materiałów i wyposażano w kolejne funkcje (współczesne tostery już nie tylko opiekają, ale też odmrażają i podgrzewają), to w kwestii kształtu nikt już nic wyjątkowego nie wymyślił. Do dziś najbardziej cenione są te oryginalne, stare albo nowoczesne, ale stylizowane na lata 30., 40. czy 50. Potwierdza to Michael Sheafe, właściciel około 500 tosterów, które sprzedaje na portalu www.toastercentral. com.

Mnie podobają się jeszcze te, które na tostach wypiekają wesołe wzorki. Nic tak rano nie poprawia humoru, jak rumiana grzanka z uśmiechniętą buzią!

ZDANIEM EKSPERTA

Jens Veerbeck, założyciel internetowego muzeum www.toastermuseum.com:


Ludzie często mnie pytają, dlaczego kolekcjonuję tostery. Odpowiadam, że to niesamowite, na ile sposobów można opiekać kromkę chleba. Mój pierwszy model znalazłem latem 1994 roku na pchlim targu w San Francisco.

To był typowy chromowany pop-up toster Arvin Model 4000 z lat 50. Kilka tygodni później w Holandii wpadł mi w ręce niemiecki VEB Elektrowaerme Model F. 2.1.65, chyba najbrzydszy toster, jaki kiedykolwiek widziałem – ma czarną, jakby stłuczoną młotkiem, lakierowaną obudowę. Te dwa urządzenia zapoczątkowały moją kolekcję, która liczy dziś 600 sztuk.

Część wystawiłem na trzymetrowym regale w salonie, resztę trzymam w piwnicy. Początkowo wyszukiwałem tostery na niemieckich pchlich targach. Ale trudno trafić tam na rzadkie okazy. Lepiej brać udział w internetowych aukcjach. Nie wiem, jak wiele osób podziela moje zainteresowanie, bo niełatwo nawiązać kontakt z innymi kolekcjonerami.

W Europie to grupa około dziesięciu osób. Są one niestety niezrzeszone, więc trudno uchwytne. W Ameryce jest ich cztery razy więcej. Należą do klubu The Toaster Collectors Association (www.toastercollectors.org). Najprościej znaleźć tostery z lat 30., najrzadsze są te z okresu 1907–1920.

Większość działa, trzeba je tylko dobrze wyczyścić. Im urządzenia mają bardziej wyrafinowany kształt, tym są droższe. Liczą się rok i miejsce produkcji, design (art déco, secesja), a także materiał, z którego została zrobiona podstawa, oraz rodzaj mechanizmu przewracającego chleb. Najdroższy toster, jaki kupiłem, kosztował ponad 2,5 tys. dolarów – to nieużywany prototyp słynnego D-12.

Jestem też dumny z Prometheusa z lat 20., podobno był ręcznie robiony, ale nie korzystam z niego, bo trudno wyjąć tost bez oparzenia palców. Ze współczesnych opiekaczy najcenniejsze są pierwsze modele firmy Braun i toster z mlecznego szkła Russell Hobbs Glass Toaster 10617. Myślę, że w przyszłości docenione będą również urządzenia British Dualit – proste, solidne, bez skomplikowanej elektroniki.


Tekst: Monika A. Utnik
Fotografie: toastercentral.com, toastermuseum.com, toaster.org, Corbis, Medium, archiwa firm

reklama