W blasku świec świat wygląda inaczej. Wnętrza kościołów nabierają mistycznej mocy, a kolacja we dwoje daje początek romantycznym uniesieniom. I tylko jedno nam jeszcze potrzebne: świecznik!
„I patrz: sto świeczników we mgłach się zatacza, sto luster odbija snujący się bal” – pisał Czesław Miłosz w wierszu „Walc”. Świeca bez świecznika to udogodnienie ledwie połowiczne. Nie dość, że się przewraca i plami woskiem, to sama w sobie jest wątpliwą ozdobą. Nic więc dziwnego, że już starożytni Etruskowie kombinowali, jak by tu świecę osadzić w trzymadle jednocześnie stabilnym i estetycznym.
Świeczniki projektowali Leonardo da Vinci, Michał Anioł i Albrecht Dürer. Bywały nawet znakomitą lokatą kapitału. Kiedy w 1691 roku Jakub Sobieski (syn Jana III) żenił się z Elżbietą Jadwigą Amelią, warszawiacy podarowali młodym parę srebrnych augsburskich świeczników, „które ważyły grzywien trzydzieści”, czyli około sześciu kilogramów!
Na lwich łapach
Słuszne rozmiary i waga nie powinny dziwić. Pierwsze romańskie świeczniki oświetlały przecież przestronne wnętrza kościołów. Ich prosta forma z czasem się zmieniła, ale budowa lichtarza przez wieki (po dziś dzień) pozostała taka sama: ma on stopę (podstawę), trzon oraz profitkę (górną miseczkę), najczęściej z kolcem do wbicia świecy. Gotycki wykonany był z brązu albo mosiądzu, jego trzon zdobiły trzy nodusy (kuliste ornamenty). Stopa często była wsparta na lwich łapach. Oprócz stojących robiono także świeczniki ścienne i wiszące. Na początku były to zbite na krzyż deski, ale z czasem nabrały bardziej wyszukanych kształtów.
W kościele św. Jana w Toruniu podziwiać można wspaniały wiszący kandelabr zwieńczony rzeźbą Madonny. Konstrukcja jest charakterystyczna dla pierwszej połowy XV wieku, choć wykonany został… w 1580 roku. W naszej części Europy takie „stylowe opóźnienia” nie były niczym niezwykłym, dlatego datowanie niektórych przedmiotów okazuje się problemem.
Nie tylko dla bogaczy
Wieki Ciemne nie zasługują na to niechlubne miano, jeśli chodzi o rozwój sztuk, jednak pod względem oświetlenia określenie to jest odpowiednie. Minęło sporo czasu, zanim świeczniki zastąpiły używane w domach łuczywa i kaganki.
Na początku, jak to zwykle bywa, wynalazek trafił do najzamożniejszych. Rachunki dworu Władysława Jagiełły z 1393 roku wymieniają żelazny lichtarz na stół, wart ni mniej, ni więcej tylko pięć i pół grosza. Na słynnym obrazie Jana van Eycka „Małżeństwo Arnolfinich” młody i bogaty kupiec wraz ze świeżo poślubioną żoną stoją pod pięknie zdobionym wiszącym kandelabrem.
Oczywiście, te domowe, czy raczej zamkowe nie miały tak okazałych rozmiarów jak kościelne. Gotyckie świeczniki z naszej części Europy były raczej nieduże, na jedną lub dwie świece, zakończone kolcem albo tuleją do jej mocowania. W tulei często robiono prostokątny otwór, żeby łatwiej było usuwać resztki wosku. Z czasem świeczniki trafiły także do mniej zamożnych mieszczan.
Ciekawych dowodów dostarcza wydany w 1505 roku Kodeks Baltazara Behema. Był to bogato ilustrowany spis obowiązków krakowskich cechów rzemieślniczych. Na rycinie przedstawiającej zakład ludwisarski na pierwszym planie widać duży świecznik. Inne pojawiają się na obrazkach ukazujących pracę stolarzy i herb cechu cyrulików.
„Typ polski”
Wraz z upowszechnieniem się wynalazku przyszedł czas na zmiany w jego konstrukcji i dekoracjach. Stopy stawały się koliste lub trójkątne, trzon się wydłużał. Zdobiono je ornamentami roślinnymi, maszkaronami, medalionami. Takie świeczniki zobaczyć można w Kaplicy Zygmuntowskiej na Wawelu. W XVI wieku pojawił się także bardzo charakterystyczny ornament, tzw. meluzyna, czyli kobieta-wąż. Rzeźbiony w drewnie albo odlany z metalu tułów łączono z rogami jelenia lub daniela. Postać trzymała w rękach osadki na świeczki, a całość montowano na ścianie.
Projekt takiego kandelabru narysował między innymi Albrecht Dürer. Czasami postać kobiety-węża zastępowano inną, na przykład rycerza lub anioła. Anonimowy gość weselnego przyjęcia Zygmunta III Wazy pisał o lichtarzach z figurami „agniołów”, które „wielkie świece z białego wosku, w ręce trzymały i świeciły”. Świeczniki z czasem stały się także ozdobą. Słynne były ścienne lichtarze produkowane w Gdańsku.
Mosiężna prostokątna tarcza odbijała światło świec, a kute na zimno ornamenty przedstawiały wici akantu, kwiaty, pęki owoców. Stojące świeczniki miały trójkątną stopę, czasem wspartą na trzech kulach w ptasich szponach lub lwich łapach. Powstały nawet charakterystyczne lichtarze zwane „typem polskim” – ze stopą w kształcie kopuły, trzonem niczym skręcona kolumna i płaską profitką.
Łabędzia szyja
Rozwój rzemiosła i przemijające mody przynosiły kolejne zmiany w konstrukcji i zdobieniach. Lichtarze i kandelabry stały się nieodłączną ozdobą klasycystycznych i empirowych wnętrz. Ustawiano je na kominkach, konsolach i stołach.
Wraz z modą na antyk i napoleońskimi podbojami Egiptu na świecznikach pojawiły się motywy egzotyczne. Francuzi upodobali sobie postacie kobiece, szczególnie Victorię w rozwianych szatach symbolizującą zwycięstwo. Nie brakło także sfinksów i kariatyd z koszami owoców (tam też umieszczano tulejki na świece). Trzony zaś przyjmowały kształty waz i kolumn, a ramiona kandelabrów, zgodnie z wymogami epoki, stawały się łabędzimi szyjami, rogami obfitości lub kielichami kwiatów. Łączono także różne materiały.
Podstawy wykonywano z marmuru bądź porfiru, resztę konstrukcji ze srebra, złoconego brązu albo mosiądzu. Najsłynniejsze świeczniki epoki pochodziły z francuskich warsztatów Pierre’a Gauthiere’a i jego ucznia Pierre-Philippe’a Thomire’a. Powstał także specjalny mebel na kandelabry zwany gerydonem. Miał trójkątną podstawę zwieńczoną kolumną z podstawką na świecznik. Na przełomie XVII i XVIII wieku rozwinęła się sztuka wytwarzania świeczników ze szkła.
W Polsce szklane utensylia oświetleniowe produkowały między innymi manufaktury w Nalibokach i Urzeczu oraz Huta Kryształowa w Hucisku Starym. Pojawiły się także świeczniki fajansowe i porcelanowe. Te pierwsze w Prószkowie pod Opolem, Nieborowie i we Włocławku. Drugie trafiały do nas z zagranicy, na przykład z Miśni. Zmierzch epoki świeczników nadszedł w drugiej połowie XIX stulecia.
Jeszcze w 1812 roku pałac w Wilanowie zużywał w tygodniu zaledwie 120 świec, co, biorąc pod uwagę rozmiar budynku, nie jest liczbą imponującą. Wreszcie pojawiły się inne źródła światła – lampa naftowa i elektryczność. Ten wyścig wygrała żarówka. Świeczniki jednak nadal upiększają wnętrza i nadają atmosferę towarzyskim spotkaniom. Bo nawet ów walc Czesława Miłosza byłby nijaki, gdyby nie setki świec.
OPINIA EKSPERTA
JERZY HOŁUBIEC
Kolekcjoner, badacz historii oświetlenia, autor monografii „Polskie lampy i świeczniki”.
Mam w swojej kolekcji kilkadziesiąt świeczników: od XIV-wiecznych, późnoromańskich, po współczesne – np. indyjski drewniany świecznik, ciekawy ze względu na gotycką budowę. Nie zbieram jedynie świeczników srebrnych. Przede wszystkim z powodu ich bardzo wysokiej ceny. W antykwariatach najłatwiej kupić przedmioty z XIX wieku. Niestety, większość z nich nie jest szczególnie atrakcyjna, bo w tym czasie produkcję rzemieślniczą zastąpiła maszynowa i to odbiło się na jakości. Ich ceny wynoszą od kilkuset do kilku tysięcy złotych.
Wszystko zależy od tego, z jakiego są materiału. Z kolei świeczniki wykonane „po mistrzowsku” są, niestety, drogie. W domach aukcyjnych para empirowych świeczników osiąga cenę około ośmiu tysięcy złotych, z kolei srebrne, kute barokowe to wydatek dwudziestu tysięcy złotych. Poza targami staroci świeczniki znajdziemy również na aukcjach internetowych.
Oczywiście należy zachować ostrożność, bo zdarza się, że sami sprzedający nie bardzo wiedzą, co oferują. Pewien problem stanowi datowanie świeczników i ustalenie miejsca ich pochodzenia. Wiadomo na przykład, że gdańskie i toruńskie z przełomu XVII i XVIII wieku miały charakterystyczną trójkątną podstawę. Z kolei na Śląsku popularny był w tym okresie tzw. stoczek (stoper), czyli konstrukcja z zawiniętego drutu zakończona szczypcami, w której umieszczano cienką, podobną do sznurka świecę.
W rozpoznawaniu przedmiotów pomagają nieco gmerki, czyli znaki odciskane w metalu przez rzemieślnika. Ale że tych było wielu i nie wszyscy znani, zdarza się, że nawet świecznik sygnowany pozostaje anonimowy. Czasem pomocne w datowaniu bywają inskrypcje i dedykacje, które kazał umieścić jego nabywca lub fundator.
Tekst: Stanisław Gieżyński
Wykorzystano: „Polskie lampy i świeczniki”, Jerzy Hołubiec
Fotografie: Muzeum Okręgowe w Koninie, materiały prasowe firm, katalogi aukcyjne, archiwum
reklama