Zegar! Bóstwo złowróżbne, okropne, szydercze, Co mówi nam Pamiętaj! i wskazuje palcem... – tak poeta Charles Baudelaire lamentował nad nieubłaganym upływem czasu. Ale to problem ludzi, a nie zegarów. Bo te nie przemijają, a stare egzemplarze czarują do dziś.
Nie znamy nazwiska wynalazcy zegara mechanicznego, ale wiadomo, że powstał mniej więcej w XIII wieku i umieszczono go na wieży kościelnej, bo był ogromny. Pierwsze takie czasomierze pojawiły się w Anglii – w 1282 roku w Exeter, a dziesięć lat później w Canterbury. Były potwornie drogie. Piotr IV Aragoński wydał na zegar w Perpignan równowartość dzisiejszego miliona euro. Na dodatek po dwudziestu latach machina kompletnie się rozregulowała, bijąc godziny, kiedy popadnie, i wprowadzając zamieszanie w stateczne życie mieszkańców.
W Polsce najstarszy zegar pojawił się gdzieś około 1360 roku na wrocławskim ratuszu. Pierwszą wzmiankę o nim można przeczytać w miejskim piśmie z 1362 roku, w którym to mistrz kowalski Petzold zobowiązuje się do końca życia doglądać urządzenia. Z czasem zegary stały się bardziej wymyślne i nie odliczały już tylko minut i godzin. W 1364 roku Giovanni Dongi, człowiek wielu talentów, między innymi matematyk i poeta, skonstruował astrarium, które wskazywało także ruch słońca i planet, miesiąc i dzień oraz święta kościelne.
Wieże, dzwonnice i tabernakula
Mniej więcej gdzieś od XVI wieku zamożni mieszczanie nie musieli już zerkać na kościelną albo ratuszową wieżę, by sprawdzić, która godzina. Bo w najbogatszych domach zagościły wtedy pierwsze zegary. Wieszano je na ścianach, żeby ciężarki wprawiające w ruch mechanizm mogły się opuszczać. Były to ażurowe skrzynki, czasami znajdował się w nich młoteczek, który wybijał godzinę, uderzając w dzwonek. Największym uznaniem cieszyły się tzw. zegary latarniowe, które miały cztery toczone filarki i tarczę z grawerowanymi cyframi. Szczyt zdobiła para delfinów ze splecionymi ogonami.
Skąd ich nazwa? Dokładnie nie wiadomo – pochodzi albo od kształtu czasomierza, który przypominał latarnię, albo od materiału, z którego go robiono, czyli mosiądzu – po angielsku to po prostu latten. Choć zegary wiszące spełniały swoje zadanie, ciągle jednak ulepszano mechanizm. Około 1450 roku napęd grawitacyjny zastąpiono sprężyną. I zaraz potem pojawiły się pierwsze zegary stojące. Z ich produkcji słynęły Niemcy, zwłaszcza Augsburg i Norymberga. Zwykle miały kształt wieży lub dzwonnicy. Za to modele francuskie przybierały formę tabernakulum.
Drucikiem w palec
Czasomierze robiono ze złoconego brązu lub mosiądzu i zdobiono grawerunkiem. Ich projektowaniem zajmowali się najwybitniejsi artyści, a potem takie „okazy” trafiały w znamienite ręce. W 1557 roku malarz Hans Holbein zaprojektował zegar, ale nie doczekał się jego wykonania. Prace zakończono po śmierci artysty i urządzenie podarowano królowi Anglii Henrykowi VIII. Jego córka – Elżbieta I – miała podobno bardzo dużą kolekcję zegarów. Jeden z nich umieszczony był w pierścieniu i o upływie czasu informował właścicielkę, delikatnie drapiąc ją drucikiem w palec.
Zegary przybierały coraz bardziej fantazyjne kształty: kuliste, walcowate, z tarczą przykrytą wieczkiem. Przemijanie, nad którym w wierszu ubolewa Baudelaire, także znalazło odzwierciedlenie w konstrukcjach. Pojawiły się czaszki i krucyfiksy, zegary umieszczano w pektorałach (ozdobnych krzyżach noszonych na piersiach przez kościelnych dostojników).
Zdobienia robiono przede wszystkim z metalu, aż do momentu wynalezienia emalii. Technika jej nakładania była niezwykle czasochłonna – każdą warstwę wypalało się osobno i często zdarzało się, że pod wpływem gorąca pękała. Wtedy artysta musiał zaczynać pracę od nowa. Trwało to miesiącami, ale efekty przechodziły wszelkie oczekiwania.
Papież w siódmym niebie
Zegary zdobione emalią były specjalnością wytwórców z Blois w środkowej Francji, Paryża i Genewy. Co ciekawe, cieszyły się dużą popularnością w Chinach. Tamtejsi możni zamawiali je w Europie zawsze w dwóch egzemplarzach, na których zdobienia umieszczone były jak w lustrzanym odbiciu. Takie komplety nazywano „chińskimi bliźniakami”. Zapotrzebowanie na nie wynikało z dość prozaicznego powodu – jeśli jeden się zepsuł, właściciel mógł go spokojnie odesłać w długą drogę do Europy, ciesząc się drugim egzemplarzem. W 1637 roku nastąpiła kolejna rewolucja technologiczna.
Galileusz wymyślił wahadło, które piętnaście lat później Christiaan Huygens, naukowiec z Hagi, zastosował w zegarze. Dzięki temu stał się bardziej dokładny. Ludzie zaczęli przynosić do rzemieślników swoje stare czasomierze, by zamontować w nich wahadło. Z tego właśnie powodu trudno dziś znaleźć zegary ze starymi mechanizmami.
Mniej więcej w tym samym czasie bracia Campani skonstruowali specjalny zegar dla papieża Aleksandra VII, który miał podobno kłopoty ze snem i nie lubił uciążliwego tykania. Konstruktorzy wygłuszyli mechanizm, mało tego – tak zaprojektowali obudowę, żeby do środka dało się wstawić świecę. Ta podświetlała ażurową tarczę, dzięki czemu nawet po ciemku było widać, która godzina. Zapoczątkowali tym samym modę na zegary nocne.
Papieżowi wynalazek musiał przypaść do gustu, bo dał Campanim na dziesięć lat wyłączność na ich budowę. Nocne zegary miały drewnianą szafkową obudowę (często z gruszy), z przodu ozdobioną malowidłami i obowiązkowo miejsce na świecę oraz komin do odprowadzania ciepła z płonącego ogarka.
Duży nakręca mały
Wiek XVIII należy do czasomierzy szafkowych, które często wskazywały też datę i wyposażone były w budzik lub bardziej skomplikowane pozytywki. Mechanizm krył się w drewnianej konstrukcji zdobionej intarsją, hebanem i szylkretem. Miewały też dekoracyjny uchwyt, aby łatwiej było je przenosić. Zegary produkowane w poszczególnych krajach różniły się zdobieniami.
Badacz historii chronometrów Enrico Morpurgo uważa nawet, że odzwierciedlały charakter narodowy. Stąd w purytańskiej Holandii były proste, Włosi preferowali formy religijne, nieomal ołtarzowe, Anglicy – duże konstrukcje szafowe z wahadłami, Francuzi zaś lubowali się w zdobieniach. Dlatego to właśnie we Francji rozkwitła produkcja zegarów figuralnych, przypominających kształtem portyki, łuki i świątynie.
Pojawiły się też czasomierze zdobione scenkami rodzajowymi, inspirowanymi mitologią, sztuką i historią starożytności. Nie dziwi więc obecność amorków, bogiń czy arlekinów ze złoconego i patynowanego brązu albo kolorowego marmuru. Tymczasem, jakby na przekór francuskim złoceniom i ciężkim zdobieniom, w niemieckim Szwarcwaldzie powstawały urządzenia proste, zrobione w całości z drewna. Na początku uznawano je za prowincjonalne, ale gdy miejscowy zegarmistrz Franz Ketterer wymyślił zegar z kukułką, zdobyły popularność na całym świecie.
Jednym z najwybitniejszych zegarmistrzów przełomu XVIII i XIX wieku był Abraham-Louis Breguet. Urodził się w Szwajcarii, ale pracował w Paryżu. Ma ogromne zasługi w udoskonaleniu zegarów – dzięki jego technicznym innowacjom stały się one bardziej dokładne i mniejsze (cieńsze). Jego wyroby cieszyły się ogromnym uznaniem i trafiły na niejeden królewski dwór, między innymi do Napoleona. Dziś są nie lada gratką dla kolekcjonerów.
Jednym z najsłynniejszych dzieł Bregueta jest zegar sympathique. Ten stołowy czasomierz ma na górze specjalne zagłębienie na zegarek kieszonkowy. Dzięki sprytnemu systemowi przekładni duży zegar nakręca i reguluje ten mniejszy. Dzisiaj czasy wielkich zegarmistrzów to wspomnienie. Rzemieślników zastąpiły mniejsze lub większe firmy, często kontynuujące tradycję dawnych wytwórców. Nikt już nie nazywa zegara „złowróżbnym bóstwem”. A kolekcjonerzy cieszą się, gdy wpadnie im w ręce stary, piękny egzemplarz.
W Polsce niewielu jest kolekcjonerów zegarów, ale i na rynku antykwarycznym trudno znaleźć ciekawe egzemplarze. Można trafić na zegary angielskie pochodzące z XVIII wieku (w cenach około 7–8 tysięcy złotych), ale przeważają jednak bardziej współczesne. Większość klientów nie kolekcjonuje, kupują pojedyncze egzemplarze, żeby ozdobiły dom. Najczęściej spotykane są eklektyczne zegary skrzyniowe firm Gustaw Becker i Junghans, pochodzące z końca XIX wieku.
Można je spotkać w całej Polsce, zapłacimy za nie około 2000 złotych. Równie chętnie kupowane są przedmioty z okresu międzywojennego, półokrągłe „babki”, zegary wagowe. Kosztują od 1000 do 1500 złotych. Mało jest w sprzedaży starych zegarów polskich, na rynku pojawiają się raczej importowane. Pochodzą przede wszystkim z Francji i Belgii. Wykonane są w stylu empirowym, często typu portalowego, figuralne, komodowe lub kominkowe.
Na ogół jednak to stuletnie kopie, wykonane z materiałów gorszej jakości niż oryginały. Ich zaletą jest to, że stosunkowo łatwo można je naprawić. Jest wielu zegarmistrzów, którzy się tego podejmą, bo zdobycie części zamiennych nie stanowi problemu. Trafiają się także zachodnie zegary w stylu art déco ze świecznikami, marmurowymi lub granitowymi korpusami i prostymi mechanizmami. Pochodzą z Belgii lub Skandynawii.
Prosty, masowo produkowany międzywojenny zegar w skrzynce dębowej to wydatek rzędu 600–800 złotych. Prawdziwe perełki trafiają się przede wszystkim na Zachodzie, ale tamtejsze ceny odstraszają. Za ładny zegar kaflowy trzeba zapłacić kilkadziesiąt tysięcy złotych.
Tekst: Stanisław Gieżyński
Wykorzystano: „Kolekcje – zegary” Giampiero Negretti, Paolo de Vecchi, Wyd. Twój Styl
Fotografie: katalogi aukcyjne, zbiory muzeów, antyk.net.pl, antykidraculi.com, archiwum
reklama