Wymyślono je w klimacie, w którym rzadko pada. Najszybciej zdobył serca południowców. Ale w końcu i tak chroni głównie przed deszczem.
Tylko po francusku nazwa parasola pochodzi od słowa „deszcz” – parapluie (od pluie), w większości krajów wywodzi się wprost z łacińskiego umbra, czyli cień (po włosku ombrello, po angielsku umbrella) i oznacza „osłaniający przed słońcem”.
Królewski przywilej
Ten bardzo pospolity dziś dodatek kiedyś był niezwykłą rzadkością, zbytkiem dostępnym tylko dobrze urodzonym. Symbolizował władzę na równi z berłem czy koroną. Odnajdziemy go już na malowidłach w grobowcach faraonów, a także w Asyrii i Grecji. W ruinach mezopotamskiego miasta Nineveh odkryto rysunki, na których słudzy niosą nad władcą rozpięty parasol ozdobiony bogatym ornamentem i wiszącymi pomponami. Podobne scenki widać na reliefach w perskim Persepolis, na terenie dzisiejszego Iranu – tam parasol podtrzymują nad głową króla dwie czarnoskóre niewolnice.
W starożytnym Rzymie przedmiot ów był oznaką luksusu. Podczas corocznego festiwalu sztuki Panathenea w Atenach młode dziewczęta niosły go nad głową kukły przedstawiającej Bachusa, boga wina i zabaw. Z parasoli korzystali też patrycjusze umilający sobie czas oglądaniem igrzysk. Chroniły nie tylko przed skwarem – można było zasłonić nimi oczy także wtedy, gdy walki gladiatorów stawały się zbyt krwawe.
Rzymskie parasole robiono ze skóry. Nie były tak eleganckie, jak powstające w tym samym czasie chińskie – z jedwabiu i natłuszczonego papieru z bambusową rączką. Malowane w kwiaty, ptaki i pejzaże do dziś uznawane są za najcenniejsze. Zazwyczaj ważyły niecałe trzysta gramów i miały pół metra długości. Były pierwszymi wodoodpornymi parasolami na świecie.
Tylko dla Makaroniarzy
Do Europy trafiły późno, bo dopiero w XVI wieku. Najpierw do Italii, potem na dwór Ludwika XIV. Król Słońce używał ich ponoć, żeby chronić przed słońcem swoje kunsztownie upięte peruki. Już wtedy był podział na parasole męskie, duże i rozłożyste, i lżejsze – damskie. Te ostatnie bywały prawdziwymi dziełami sztuki.
Robiono je z kosztownych cienkich materiałów, takich jak chiński jedwab, zdobiono frędzelkami, kokardami, koronką i drogimi kamieniami. Malowano lub haftowano. Miały rączki z kości słoniowej, ze srebra, złota, często z wygrawerowanymi inicjałami. Zdarzały się i czułe wyznania kochanków (na przykład adekwatne do sytuacji słowa: „Słońce niegodne spojrzeć w Twoje oczy”) albo wmontowywane miniaturowe szkatułki z pudrem i lusterkiem.
W XVIII wieku parasol przestał być atrybutem bogaczy i trafił pod strzechę. A że prosty lud nie boi się słońca, za to unika deszczu niszczącego odzienie, parasol zmienił zastosowanie. Nie wszystkim od razu przypadło to do gustu. W Anglii parasole długo uznawane były za przedmiot wyłącznie kobiecy. Co prawda, pojawiały się w klubach dla gentlemenów, ale panowie korzystali z nich sporadycznie, a jeśli już, to skrywali twarz pod maską, by nie zostać rozpoznanymi i ośmieszonymi. Woleli moknąć, niż dać się porównać do zniewieściałych makaroniarzy, czyli lubujących się w parasolach Włochów, którymi pogardzali.
Parasoli nie polubili również angielscy stangreci, uznając je za niebezpieczną konkurencję – dotąd w złą pogodę ludzie wzywali dorożki, teraz mogli spokojnie spacerować po deszczu, nie ryzykując przemoknięcia.
Dopiero Jonas Hanway, znany podróżnik, przełamał niechęć wyspiarzy. Był pierwszym brytyjskim gentlemenem, który odważył się pójść śladem kobiet i w 1750 roku, jak gdyby nigdy nic, przespacerował się ulicami Londynu pod parasolem. Zgorszeni przechodnie popychali go i potrącali, a stangreci wygwizdali. Pogardliwie nazwali go „Francuzikiem”, który boi się deszczu. Lansowanie umbrelli zajęło Hanwayowi trzydzieści lat.
O tym, jak bardzo konserwatywni bywają Anglicy, niech świadczy fakt, że pierwszy sklep sprzedający parasole został otwarty w Londynie dopiero w 1830 roku (James Smith&Sons istnieje do dzisiaj przy 53 Oxford Street). Jednak już w chwili śmierci Hanwaya, w 1786 roku, bez parasola nie ruszał się żaden gentlemen. Książę Arthur Wellington, zwycięzca spod Waterloo, w rączce swojego parasola miał nawet ukryty sztylet. Z kolei Charles Dickens w noweli „The Pickwick Papers” wspomina o wyborcach miasteczka Eatonswill, których przekupiono podarunkami w postaci czterdziestu pięciu zielonych parasolek dla żon.
Fiszbiny i smarkacze
Pierwsze angielskie parasole dla mężczyzn były ciężkie i kosztowne – miały rączki z cennych gatunków drewna, bawolego rogu, skorupy żółwia lub kości słoniowej, czasem pokrywano je złotem albo srebrem. Montowano w nich różności: od zegarków przez kompasy, futerały na okulary, wieczne pióra aż po szklaneczki do whisky. Ale mokre trudno było otworzyć. Ciekawostką jest, że stojąc z zamkniętym parasolem, opierano się na jego czubku, a nie, jak dziś, na rączce.
Generalnie ówczesne modele wygodne nie były. Ale w 1715 roku paryski rzemieślnik Jean Marius wymyślił pierwszy składany na trzy części parasol kieszonkowy. Stworzył też pierwszą kampanię reklamową promującą modny dodatek, zapożyczając się u kilku notabli. Wynalazek znalazł wielu zwolenników i ośmielił innych naukowców do eksperymentowania. W tym również Anglików, jeszcze do niedawna traktujących go z taką pogardą.
W 1852 roku Brytyjczyk Samuel Fox, fachowiec od konstrukcji stalowych, wykonał metalowy stelaż – taki, jaki znamy dziś, znacznie ułatwiający korzystanie z parasola. Podobno użył do tego celu zalegających w magazynach fiszbinów do kobiecych gorsetów. Wkrótce założył własną firmę, English Steel Company. Nie zdążył jednak opatentować wynalazku. Uprzedził go niejaki William C. Carter, Afroamerykanin, i to on trzy lata później nabył prawa autorskie.
Ale prawdziwy przełom nastąpił w 1920 roku, kiedy Niemiec, Hans Haupt, skonstruował pierwszy automatycznie otwierany parasol. Nosił nazwę Knirps od firmy, którą Haupt założył w Berlinie (po niemiecku znaczy dosłownie „smarkacz”). Po złożeniu miał długość pięt- nastu centymetrów. Boom na Knirpsy nastąpił w latach 60., gdy wynaleziono nylon. Odtąd można było kupić parasole nawet w najbar- dziej niezwykłym kolorze i wzorze. Były lżejsze, smuklejsze i trwalsze. Knirpsy wręczano na urodziny, Pierwszą Komunię Świętą, Gwiazdkę, Dzień Matki.
O parasolach kręcono filmy (w słynnym francuskim musicalu z 1964 roku, „Parasolki z Cherbourga”, zagrała młodziutka Catherine Deneuve), śpiewano piosenki („Parasolki” Marii Koterbskiej). Dopiero w latach 70. straciły rangę. Ale projektanci o nich nie zapominają. Znany playboy i właściciel domu mody, Flavio Briatore, który ubiera takie sławy, jak choćby David Beckham, dwa lata temu wypuścił na rynek parasol ze skóry krokodyla. To najdroższy dodatek na świecie – wart jest, bagatela, pięćdziesiąt tysięcy dolarów. Parasole wciąż potrafią budzić zazdrość. Włoski dizajner, Vico Magistretti, powiedział kiedyś: „Chciałbym być wynalazcą parasola z powodu jego prostoty, jego nicości, jego napięcia”.
RADY EKSPERTA
Thierry Millet,
właściciel La Maison Pep's „Living Heritage Company”,
jedynego w Paryżu warsztatu naprawiającego stare parasole,
www.peps-paris.com
Moja przygoda z parasolami zaczęła się, gdy w wieku czterdziestu pięciu lat straciłem pracę dyrektora handlowego w jednej z francuskich fabryk mebli. Długo nie mogłem znaleźć sobie nowego zajęcia. Aż któregoś dnia znajomy powiedział, że widział gdzieś warsztat na sprzedaż. Tak trafiłem na małą uliczkę Le Passage de l'Ancre w jednej z najstarszych dzielnic Paryża. Przed wejściem do niedużego sklepiku ustawiła się kolejka ludzi z parasolami do naprawy.
Pracownię prowadziło starsze bezdzietne małżeństwo, które nie miało komu zostawić interesu. Zaprzyjaźniliśmy się i niedługo potem odkupiłem od nich warsztat. Nie istnieją szkoły dla parasolników, dlatego wszystkiego musiałem nauczyć się sam. Przewertowałem mnóstwo książek, żeby poznać historię parasoli: najstarszy znaleziono podobno w Chinach (pochodzi z 6500 roku p.n.e.), inny odkryto w grobowcu Tutenchamona. Dziś naprawiam około dziewięciu tysięcy parasoli rocznie.
Warsztat jest znany na całym świecie. Docierają do nas egzemplarze z całej Europy, Stanów Zjednoczonych, Australii, a nawet Japonii. Przychodzą ludzie starsi przywiązani do swoich dawnych parasoli, młodzi, którzy odziedziczyli ciekawy model po dziadkach, a także znani politycy, aktorzy, pisarze i koronowane głowy. Nie zdradzę nazwisk, bo obiecałem dyskrecję. Mogę tylko powiedzieć, że raz naprawialiśmy parasol samego Dalajlamy. Robimy też parasole na zamówienie, dla paryskich teatrów, oper, do filmów kostiumowych, dla słynnych marek odzieżowych, jak Burberry czy Old England.
Zgłaszają się do nas osoby prywatne. Kiedyś klient zażyczył sobie parasol, w którego rączce miała być ukryta fiolka z wodą święconą z Lourdes. Innym razem ktoś poprosił o egzemplarz w kształcie wieży Eiffla. Poza tym jako jedyni na świecie ponownie wykorzystujemy materiały ze zużytych parasoli. Proszę sobie wyobrazić, że we Francji trzynaście milionów parasoli trafia rocznie na śmietnik, a przecież większość współczesnych modeli jest robionych z tworzyw sztucznych. My nie wyrzucamy parasoli nienadających się do naprawy, ale je utylizujemy.
Dla kolekcjonerów nie mam dobrych wiadomości: stare parasole są rzadkością, nawet na pchlich targach. Można szukać na eBay’u albo pytać w teatralnych garderobach, choć te ostatnie bardzo pilnują swoich skarbów.
Tekst: Monika Utnik-Strugała
Fotografie: z kolekcji Gary’ego Durow/fot. Steve Dean (www.antiquecaneworld.com), ddi-parashell.com, Museo Dell’Ombrello, Free, shutterstock.com