W biblijnym psalmie miedź brzęczy dźwiękiem pustym. W kuchniach całej Europy słychać było raczej metaliczne odgłosy pełnych garnków i dzbanków.

reklama

Bohdan Niesiecki, dworzanin księcia Bazylego Ostrogskiego, lubił sobie podjeść. Zachował się jadłospis jego przeciętnego „obiadu”. Na stole musiały się znaleźć: gęś, ćwiartka skopowiny (baraniny), para kapłonów, ser, pieczeń wołowa, trzy bochny chleba i dwa garnce miodu. Jak donoszą źródła, w Polsce sarmackiej uznawano to za zupełnie zwykły posiłek, choć obcokrajowcy kręcili nosami, że Polacy to „nie smakosze, ale obżartuchy”.

Żeby taką ucztę przygotować, potrzebna była dobrze wyposażona kuchnia. A w niej – miedziane naczynia. Bo miedź znakomicie przewodzi ciepło i jest dość miękka, można ją zatem łatwo formować. Miedziane naczynia znajdziemy przede wszystkim w kuchni, choć był czas, gdy trafiały „na salony”.

Stulitrowe kotły królowej

Garnki, patelnie, cedzaki, formy do bab i galaret, rynienki do gotowania ryb – to tylko część przedmiotów, które można było znaleźć w dobrze wyposażonej kuchni. W 2003 roku królowa Danii Małgorzata II udostępniła turystom zwiedzającym pałac w Christiansborgu kolekcję królewskich naczyń miedzianych. Dość powiedzieć, że liczy ona blisko osiemset przedmiotów i waży prawie dwie tony!

Najstarsze pochodzą jeszc­­­ze z XVIII wieku, współczesne z okresu międzywojnia. Liczba naczyń przestaje dziwić, jeśli pomyślimy, że w królewskiej siedzibie gotowano nawet dla tysiąca osób. Stąd też obecność w kolekcji stulitrowych kotłów do zupy.

Miedź towarzyszy człowiekowi od tysiącleci, jednak przedmioty z zamierzchłych epok znajdziemy przede wszystkim w muzeach. Często nie są wykonane z czystego metalu, bo ten naturalnie zanieczyszczony niejako samoczynnie stawał się brązem lub podobnym stopem. Rozwój górnictwa miedziowego w średniowieczu sprawił, że metal rozpowszechnił się w całej Europie. Później zainteresowali się miedzią alchemicy.

W starożytnej Grecji symbolem tego pierwiastka był egipski krzyż ankh, oznaczający życie wieczne. Skojarzenia z alchemią wywołują na przykład niemieckie czarki do wina o kulistej czaszy, pochodzące z XVI i XVII wieku, nazywane Tummler. Zdobiono je sentencjami o treści: „Gdy byłem żelazem, wszystko było przede mną. Teraz jestem miedzią i wszyscy mnie pragną”.

Tajemnicza przemiana jednego metalu w drugi nie znajduje żadnego chemicznego uzasadnienia i należy ją traktować właśnie jako marzenie o mitycznym „kamieniu filozoficznym”. Co ciekawe, podobne inskrypcje cytuje półtora wieku później Johann Matthias Korabinszky w swoim „Almanachu”, dodając, że z miedzi wytwarza się „tabakiery, kubki, zegary słoneczne i inne drobiazgi”.

Konfitury tylko w rondlu

Przedmioty miedziane znaleźć można było zarówno w bogatych, jak i uboższych domach. Chętnie pijano z miedzianych kubków, uważnie jednak bacząc, by były pobielone. Strach budziła możliwość zatrucia grynszpanem, czyli hydroksyoctanem miedzi (powstaje, bo metalowa powierzchnia wchodzi w reakcję m.in. z zawartym w powietrzu dwutlenkiem węgla). Stąd też w dworach chętnie przyjmowano wędrownych rzemieślników, którzy parali się bieleniem garnków cyną, bo większość kuchennego wyposażenia stanowiły przedmioty miedziane.

Jeszcze na początku XX wieku poradniki dla gospodyń domowych donosiły, że najlepsze konfitury smaży się w miedzianym rondlu. Miał zresztą specjalny kształt płaskiej patelni z długą rączką. Lucyna Ćwierciakiewiczowa zalecała wszechstronne stosowanie miedzi w kuchni, poza jednym wyjątkiem – do rosołu należało wziąć garnek gliniany, polewany. Podobno poprawia smak wywaru.

W parze z żelazem

Najpopularniejszą techniką wyrobu naczyń miedzianych było lutowanie. Stosowano raczej lut twardy (np. mosiądz). Przedmioty pochodzące z połowy XIX wieku i wcześniejsze mają ciekawy sposób łączenia elementów. Brzegi poszczególnych części naczyń wycinano w kształt zamkowych blanków lub płetw.

Dzięki temu powierzchnia lutu była większa, a co za tym idzie – gotowy produkt bardziej wytrzymały. Ponieważ miedź znakomicie przewodzi ciepło, często w garnkach montowano żelazne rączki, które nie nagrzewały się tak szybko. Podobnie rzecz się miała z dzbankami, służącymi do gotowania wody. Dorabiano im często żelazne pałąkowate nóżki, żeby można je było postawić na palenisku.

Miedziane naczynia zdobiono techniką repusowania, czyli kucia młotkiem na zimno. Jednak dekoracje są oszczędne, ponieważ miedź pozostawała metalem „kuchennym”. Choć znajdziemy egzemplarze bardziej wyszukane, jak na przykład miedzianą solniczkę z XVIII wieku zdobioną motywem muszli, pochodzącą z kuchni pałacowej. Rozwój metalurgii sprawił, że w XIX wieku ceny miedzianych przedmiotów spadły, przez co stały się one bardziej dostępne.

Często były platerowane lub posrebrzane. Warszawskie wytwórnie platerów, takie jak Fraget czy Norblin, dostarczały dzbanki, cukiernice i solniczki. Zdobiono je zgodnie z wymogami epoki, szczególnie wyszukanie w czasach, gdy modny był eklektyzm. Jednak przedmioty nie pokryte innym metalem fascynują prostą formą.

Popularność zawdzięczają zrodzonemu w Anglii ruchowi Arts & Crafts, który nacisk kładł na estetykę i harmonię domu oraz wyposażenia i w najwyższym poważaniu miał rzemieślniczą pracę. Przedmioty wykonywano tak, by sprawiały wrażenie „rustykalnych”, a miedź była idealnym materiałem, żeby ten efekt uzyskać. Również estetyka art déco sprzyjała idei czystej formy.

Wytwarzano oparte na geometrycznych kształtach dzbanki, często zaopatrzone w podstawkę i mały spirytusowy palnik. Pojawiały się także ciekawostki: zestawy inspirowane kształtem greckiej urny albo komplety kawowe wykonane na modłę turecką – z naczyniem do parzenia i z czarkami.

Tysiąc złotych za brytfankę

Pochodzenie miedzianych naczyń rozpoznamy po wybitych na nich puncach. Popularne niemieckie marki to Gebrüder Bing, Carl Deffner czy Württembergische Metallwarenfabrik (WMF). We Francji produkowali je między innymi: Christofle & Cie i Dehillerin. Rzadko trafiają się kształty charakterystyczne tylko dla jednego miejsca czy wytwórni.

Do wyjątków zalicza się np. pochodzące z wysp Jersey i Guernsey pojemniki na mleko. Leżące na kanale La Manche wysepki od wieków słyną z hodowli krów oraz wykonywanych z miedzi baniek. Mają specyficzny, owalny kształt bidonu, duże ucho i przykrywkę z rączką. Stare powiedzenie głosi, że „kto nie ma miedzi, ten w domu siedzi”. Rzecz odnosi się oczywiście do dawnych miedzianych monet, jednak pasuje i do kolekcjonerstwa. Miedziane naczynia osiągają na rynku różne ceny.

W polskim domu aukcyjnym miedziany czajniczek nieznanego producenta z początku XX wieku można kupić za około 120 złotych. Naczynia kuchenne są zdecydowanie droższe – około 1000 złotych za brytfankę z ubiegłego stulecia. Podobne ceny obowiązują w Europie i USA, gdzie na przykład pochodząca z Normandii XVIII-wieczna łyżka kosztuje mniej więcej 500 dolarów.

Mimo wygórowanych niekiedy kwot warto się skusić przynajmniej na kilka miedzianych naczyń. Kuchnia od razu nabierze blasku, choć gotować w nich nie będziemy. Do tego celu radzę kupić współczesne garnki z miedzi. I proszę się nie bać – są powlekane, więc grynszpan nam nie grozi.

Tekst: Stanisław Gieżyński
Fotografie: Muzeum Narodowe Rolnictwa i Przemysłu Rolno-Spożywczego w Szreniawie, katalogi aukcyjne, archiwum