Melodie z pozytywki

Kolekcje

Co łączy afrykańskie instrumenty, szwajcarskich zegarmistrzów i specjalistów od dziergania koronek? To proste – najważniejszy muzyczny wynalazek XVIII wieku: pozytywka.

Początki są wielce tajemnicze. Oto Europa, od dawna zafascynowana mechaniczną muzyką, zachwyca się dźwiękami katarynek i carillonów (kurantów), mechanicznych trębaczy i pianistek, dzwonków i wiatrowych organów. Urządzenia są jednak duże i drogie, a na dodatek grają jedną tylko melodię. Zegarmistrzowie biedzą się nad upychaniem mechanizmów do zegarów i tabakier, bo posiadanie grającego cacka to ostatni szał mody. Pomoc przychodzi z najmniej oczekiwanego kierunku: oto na fali fascynacji podróżami coraz więcej śmiałków zapuszcza się w odległe krańce globu.

Gdzieś w drugiej połowie XVIII stulecia do Europy dociera z równikowej Afryki Zachodniej zabawna ciekawostka: tradycyjny instrument muzyczny zwany sanzą. Niedługo potem genewski zegarmistrz Antoine Favre pokaże członkom Société des Arts swój nowy carillon – mechanizm grający, wypisz, wymaluj, podobny do sanzy.

Grające klejnoty

Trudno dociec, czy zegarmistrz z Genewy kiedykolwiek widział instrument z Konga czy Zairu, ale podobieństwo jest uderzające. Sanza zbudowana jest z żelaznych lub drewnianych prętów o różnej długości ułożonych koło siebie i przymocowanych do deseczki albo pudła rezonansowego. Gra się na niej, trącając kciukiem pręt, który drgając, wydaje dźwięk. Im krótszy pręt, tym wyższy dźwięk.

Antoine Favre pokazał członkom Towarzystwa Sztuki blaszane pudło, w którym znajdowały się odpowiednio ułożone metalowe pręciki z haczykami na końcu. Zegarkowy mechanizm sprężynowy obracał płytką z otworami, która w odpowiednim momencie wprawiała w drgania pręty. Przy odrobinie zręczności można było skonstruować urządzenie naprawdę niewielkich rozmiarów. Członkowie Towarzystwa Sztuki byli zaintrygowani i delegowali swych komisarzy do dokładnego zbadania nowego rodzaju carillonu, który „może być użyteczny w zegarmistrzostwie”.


Był rok 1796, Favre miał sześćdziesiąt dwa lata. W roku 1799 przedstawił jeszcze Towarzystwu ulepszony model wynalazku, jednak ze względu na zły stan zdrowia nie mógł prowadzić dalszych badań. Zajęli się nimi inni genewscy wirtuozi mechaniki precyzyjnej, których nazwiska do dziś są symbolem zegarmistrzowskiego kunsztu: Philippe Meylan, Isaac Piguet i David Lecoultre. Wkrótce uczynili z Genewy centrum „muzyki grzebyczkowej”, tak bowiem po polsku nazywano ten sposób muzykowania.

Już w 1812 roku ośmiuset czternastu zegarmistrzów z miasta produkowało „muzyczki” (la musiquette), czyli pozytywki. Dwa lata później miesięcznie powstawało około trzystu pięćdziesięciu sztuk, a po piętnastu latach niemal półtora tysiąca. Europa oszalała na punkcie „muzycznych pudełek”. Grające mechanizmy umieszczano w zegarkach, tabakierach i sławnych klejnotach muzycznych uwielbianych przez damy epoki empiru.

Początkowo pozytywki grały bardzo proste, oparte na pięciotonowej skali melodyjki, jednak z czasem ich repertuar powiększył się. Wszystko za sprawą udoskonalonego mechanizmu. Stalowe pręciki, najpierw montowane pojedyn-czo, zaczęto łączyć w grupy, aż wreszcie w 1814 roku François Lecoultre zaprojektował jednolity metalowy grzebień – produkcja była łatwiejsza, a dźwięk czystszy. Okrągła płytka z otworami, na której zapisywano muzykę, ustąpiła miejsca obracającemu się cylindrowi.

Miał tę zaletę, że można go było montować w najmniejszych nawet urządzeniach. Co prawda w końcu powrócono do idei „płyty grającej”, ale przez wiele lat podstawę konstrukcji pozytywki stanowił właśnie ów walec. Dziełem przypadku było udoskonalenie i tej części: oto bezimienny czeladnik nalał przez pomyłkę cementu do pudła pozytywki, obciążając cylinder. Ku zdumieniu słuchaczy uzyskano o wiele lepsze brzmienie.

Innym problemem były długo rezonujące ząbki grzebienia, co nie pozwalało na szybkie powtarzanie kolejnych dźwięków. Zaradził temu François Nicole, montując na ząbkach tłumiki z nitki. Tak ulepszone pozytywki wygrywały nawet po dwanaście melodyjek z jednego walca.


Niczym w rewolwerze

W mieszczańskich domach duże mechanizmy ukryte w zdobnych szafach traktowano jako mebel niezbędny, odpowiednik naszego kina domowego. Repertuar melodii był przeróżny: od ludowych piosenek, przez kościelne hymny, aż po arie. Kupując pozytywkę, klient mógł sobie wybrać (bezpłatnie!) konkretne melodie, a producent „programował” je na wałku. Potem wewnątrz szafy umieszczano kartkę z napisem „Programme” oraz listą utworów, jakie pozytywka grała.

W 1870 roku uznany producent Auguste Paillard wprowadził system „bębenkowy”. Wałki, jak w rewolwerze, osa-dzone były w rotującym bębnie, a repertuar się powiększył. Eksperymentowano też z systemem wymiennych cylindrów, trzeba było jednak bardzo uważać, by nie uszkodzić nośnika muzyki. Od czasu skonstruowania pierwszej pozytywki prym w ich produkcji wiodła Szwajcaria, a szczególnie wieś Sainte-Croix w kantorze Vaud. Jej mieszkańcy tradycyjnie dziergali koronki, jednak w połowie XVIII wieku zabrali się za mechanizmy do zegarów, które wybijały kwadranse.

Od 1811 roku ruszyła zupełnie nowa gałąź przemysłu: wyrób pozytywek. W ciągu półwiecza interes tak się rozwinął, że z tej położonej w dolinie Jury wsi wysyłano w świat pięćdziesiąt tysięcy „muzycznych pudełek” rocznie! Na paryskiej Wystawie Światowej w 1867 roku Sainte-Croix reprezentowało aż dziesięć firm. Nawet dziś Mermod-Freres, Auguste Paillard czy Gustave Reuge wciąż są synonimem jakości tych wyrobów.

Pod koniec XIX wieku do pozytywek walcowych, dla lepszego efektu, zaczęto dodawać dzwoneczki, werble i kastaniety. Na pudełkach montowano figury baletnic, a nawet kotów, które obracały się, gdy grała muzyka. W większych urządzeniach instalowano specjalne tarcze ze wskazówkami, które wskazywały grany utwór. Wreszcie pudełka zaopatrzono w mechanizm zmiany prędkości obrotów, a melodie nabrały odpowiedniego tempa.

Grały zresztą nie tylko pudełka i szafy. Mechanizm można było ukryć na dnie kufla do piwa, w pudełeczku na robótki ręczne, w lalkach czy albumach na fotografie. Popularnością cieszył się model „Gloriosa”, pudło z pozytywką i metalowym bolcem. Na nim stawiano bożonarodzeniową choinkę, która obracała się w rytm muzyki.


Grający tron cesarza

Pozytywki zaczęły pojawiać się w miejscach publicznych. W 1897 roku Auguste Lassier z Sainte-Croix zawarł umowę ze szwajcarską koleją i w poczekalniach dworcowych stanęły automaty muzyczne na monety. Działały aż do 1938 roku, ale ostatnio część odnowiono i ponownie umilają oczekiwanie podróżnym. Mechaniczna muzyka podbiła świat. Popularność zdobyła na Bliskim i Dalekim Wschodzie.

W daleką drogę do Chin wysyłano i ogromne „cartele”, grające po czterdzieści osiem różnych utworów, i niewielkie tabakierki. Obowiązkową pozycją na liście utworów musiała być pieśń „Sinfa”, która w Europie znana jest jako chór chłopców z I aktu „Turandot” Pucciniego. Mechanicy byli w stanie zakląć na wałku dowolną melodię.

Szach perski, Mussaffer ed Din, zamówił pozytywkę w formie sekretarzyka, która miała grać aż sto czterdzieści cztery utwory, głównie perskie. Dla szwajcarskiej firmy La Maison Gueissaz et Fils nie był to żaden problem. Z kolei cesarz Mongolii zażyczył sobie tron, który pod naciskiem jego szlachetnego ciała będzie wygrywał melodyjki ku należnemu podziwowi poddanych. Z wywiązaniem się z tego zadania też nie było kłopotów, choć sama pozytywka nie grała długo. Wielki chan raczył bowiem zainteresować się zasadą jej działania i rozmontował urządzenie na części.

Kres pozytywek walcowych położyły urządzenia z wymiennymi płytami perforowanymi. Centrum produkcji pozytywek nowego typu został Lipsk. Tutaj siedzibę miała firma Symphonion Musikwerke oraz konkurencyjne Kalliope Musikwerke i Polyphon Musikwerke (do języka polskiego tamtych czasów na stałe weszło określenie „polifon”, oznaczające po prostu pozytywkę).

Płyty początkowo robiono podobnie jak walce – na zamówienie, z dowolnie wybranym repertuarem, jednak wyparły je fabrycznie wybijane dyski z ustalonym zestawem utworów. Problemem była ich kompatybilność, urządzenie jednego rodzaju bowiem zazwyczaj obsługiwało dyski tylko do niego prze-znaczone. Duże szafy grające miały ogromne, montowane pionowo płyty, a małe urządzonka, np. budziki – niewielkie, ledwie dziesięciocentymetrowe.

Popyt na pozytywki płytowe sprawił, że urządzenia zdobiono na każdy gust i kieszeń. Tańsze mieściły się w prostych skrzynkach z klapą zdobioną oleodrukiem. Droższe miały snycerkę i odlewane elementy z brązu albo szybkę, przez którą można było obserwować działanie mechanizmu. W szafach instalowano lustra, witraże, a niekiedy proste mechaniczne automaty do gry. Pozytywki zniknęły z domów i lokali, gdy popularność zyskał wynaleziony w 1887 roku przez Emila Berlinera gramofon. Miał niepodważalną zaletę: odtwarzał żywą muzykę, z prawdziwymi instrumentami i ludzkim głosem.

Około 1920 roku skończyła się era „muzyki grzebyczkowej”. Choć nie do końca – stare firmy szwajcarskie ciągle produkują swoje mechaniczne instrumenty, można również kupić pozytywki rosyjskie czy japońskie. Mają urokliwy dźwięk, budzą nostalgię i podziw nad zegarmistrzowskim kunsztem ich twórców.


Tekst: Stanisław Gieżyński
Wykorzystano: Stanisław Prószyński „Świat mechanizmów grających”, Warszawa 1994;
za pomoc dziękuję też Muzeum Techniki w Warszawe
Fotografie: Museum Speelklok/www.museumspeelklok.nl, www.antique-clocks.co.uk, www.music-boxes.co.uk, Forum, East News, Diomedia, BE&W, Medium, Flash Press Media, Fotochannels, www.canstockphoto.com, shutterstock.com