Piękno broni się samo – surowe drewno bez lakierów, intarsji, złoceń. Szczotkowane albo muśnięte pszczelim woskiem. W towarzystwie równie naturalnych tkanin w kolorach ziemi – oto najnowsza moda dla naszych mieszkań.
Wygląda na zgrzebne i pełne zadr, ale to tylko pozory. Drewno kauri ma słoje, od których nie sposób oderwać wzroku, a kiedy go dotkniemy, przepadamy z kretesem – jest gładkie, jakby polakierowane.
Pierwszym Europejczykiem, który zachwycił się kauri, był prawdopodobnie francuski podróżnik Marion du Fresne. Olbrzymie drzewa zobaczył na Nowej Zelandii w 1772 roku (okazało się, że rosną najwolniej na świecie, a istniały już w jurze). Niedługo po tym zdarzeniu przez kraj przeszły tornada, pustosząc wszystko dokoła. Dopiero dwieście lat później na wyspie pojawiła się ekipa z włoskiej firmy Riva 1920, która z bagien i trzęsawisk zaczęła wyciągać połamane konary i korzenie (ważyły nawet dwieście ton). Co ciekawe, nie były spróchniałe, ale jakby zakonserwowane przez czas, z wciąż urzekającym rysunkiem słoi. Idealnie nadawały się na meble.
Dziś taborety, łóżka i półki firmy Riva 1920, zrobione z ledwie okorowanego drewna, podobają się na całym świecie. – Ostatnio zaprosiliśmy do współpracy kilku dizajnerów, m.in. słynnych Renzo Piano, Mario Botta i Antonia Citterio, którzy z drewna kauri zaprojektowali stoły. Potem wystawiliśmy je na aukcji. Pieniądze przekażemy dzieciakom strażaków i policjantów, którzy zginęli podczas katastrofy 11 września – opowiada Maddalena Procopio.
– Surowe drewno wszystkich zaskakuje – przyznaje Justyna Wichary z polsko-duńskiej firmy Belbazaar (robi podobne meble jak Riva 1920, ale nie z kauri, tylko z indyjskiej akacji, palisandru czy mango). – Mam frajdę, kiedy widzę, jak klienci, którzy zaglądają do naszego sklepu, najpierw nieufnie podchodzą do stołu czy komody, a po chwili zaczynają nieśmiało je gładzić i dziwią się: „Ojej, jakie jedwabne, jakie aksamitne”.
I chętnie takie meble kupują. To nieprawda, że są zgrzebne i pasują tylko do leśnej chaty. Dzisiaj ustawia się je także w eleganckich apartamentach. – Ludzie są już zmęczeni przepychem, Orientem, plastikowym dizajnem. Coraz częściej z intarsjowanymi ludwikami zestawiają meble jasne, z wyraźnymi słojami, muśnięte tylko transparentnym brązem czy pszczelim woskiem. Zrobione z litego drewna, są solidne i trwałe – tłumaczy Justyna Wichary.
Moda na surowe drewno chwyciła. Znane firmy (Molteni czy Piombini) obok bogatych połyskliwych kolekcji z wenge i hebanu przygotowują również meble, w których, jak mówi pani Justyna z Belbazaar, „widać drewno takim, jakie jest”. Nawet marki produkujące dotąd pałacowe stoliki, krzesła, komody (Galimberti Nino) obok intarsji, rzeźbień i egzotycznych materiałów proponują rodzime, matowe, lekko tylko bejcowane drewno.
Riviera Maison poszła dalej – blat stołu Driftwood zrobiła ze stuletniego drewna. A co do Rivy 1920, miłość do surowego drewna nie skończyła się na kauri. Od niedawna firma wykorzystuje do swoich mebli również tak zwane briccole, czyli weneckie pale z dębu, które wymieniane są na lagunie co dziesięć lat. Odkupuje je i przerabia. Jakiś czas temu udało jej się zebrać ponad trzydziestu projektantów, którzy wyrzeźbili z nich meble. Antonio Citterio z ledwo okorowanych pali zrobił parawan, Mario Botta – stołki-klepsydry, Karim Rashid – ławę, a Paola Navone – regalik, gdzie półkami są dziury po sękach.
Tekst: Monika Utnik-Strugała
Fotografie: archiwa firm