Czy wyobrażacie sobie Włochy bez espresso? Gdyby nie ekspresy La Pavoni, musielibyście sobie wyobrazić.
Potrzeba matką wynalazków. Luigi Bezzera, właściciel podupadającej manufaktury produkującej „mydło i powidło”, głowił się, co zrobić, by jego robotnicy pracowali wydajniej, a firma odniosła finansowy sukces. Doszedł do wniosku, że wszystkiemu winna jest zbyt długa przerwa na kawę. Żeby ją skrócić, zaczął pracować nad specjalną maszyną do parzenia małej czarnej. I tak w 1901 roku powstał Tipo Gigante.
Choć duży i nieporęczny, spełnił pokładane w nim nadzieje – przynaj-mniej Luigiego – bo czas parzenia kawy skrócił się o połowę, robotnicy szybciej wracali do pracy, a on sam przeszedł do historii jako ojciec ekspresów barowych i espresso. Tak bowiem zaczęto nazywać czarny napój, który można było przygotować w nowym urządzeniu. Był tylko jeden problem – kawa z Tipo Gigante smakowała spalenizną. Ale wtedy pojawił się na szczęście Desiderio Pavoni.
Idealne bary
Młody inżynier świetnie wyczuł moment: kawiarnie mnożyły się jak grzyby po deszczu, a domowe kawiarki nie nadążały za piętrzącymi się zamówieniami. Potrzebne były większe maszyny, które by tłum spragnionych gości zręcznie obsługiwały. W 1905 roku Pavoni kupił od Bezzery patent i w małej pracowni na via Parini zaczął udoskonalać wynalazek – szukał nowej temperatury parzenia, dzięki czemu kawa nie miałaby gorzkiego posmaku. Udało się!
Pierwszy ekspres z logo firmy La Pavoni nazywał się Ideale – parzył napój w temperaturze 195ºC i pod ciśnieniem 8-9 Barów (takie parametry stosuje się do dziś), w ciągu godziny pozwalał przygotować aż sto pięćdziesiąt filiżanek kawy. Szybko podbił całą Europę. Wielkie cylindry i lśniące pokrętła okazały się największą atrakcją lokali. Klienci nazwali go primadonną włoskich barów, prasa okrzyknęła „triumfem technologicznym” i „idealną maszyną”, posypały się nagrody.
Zachęcony sukcesem, Pavoni nie szczędził pieniędzy i zatrudnił najlepszych dizajnerów: Bruno Munariego, Enzo Mariego i Giò Pontiego. Ten ostatni wyciągnął firmę z powojennej zapaści, projektując ekspres D.P. ’47, zwany „Rogaczem” ze względu na odstające jak rogi dysze. Chromowany, w kształcie walca, bez żadnych ozdobników, był jak na tamte czasy awangardowy i szybko przeszedł do historii wzornictwa przemysłowego.
Współpraca Desideria z Pontim trwała kilka- naście lat. A ich korespondencję można by opublikować w opasłej księdze. Ton listów od oficjalnego przeszedł z czasem do pełnego serdeczności. W 1948 roku projektant napisał: „Szanowny panie Pavoni, musimy się szybko spotkać, żeby omówić szczegóły nowego ekspresu. Zrobimy rewolucję!”. Kilka miesięcy później: „Najdroższy Pavoni, porwijcie mnie, bo mam dla was nowe projekty. Przyślijcie po mnie samochód”. A już w 1957 roku : „Najdroższy przyjacielu, wyszła właśnie moja książka »Amate l'architettura«, w której wspomniałem o La Pavoni. Z serdecznościami, Giò Ponti”.
Hity Pavoniego
Z czasem maszyny zaczęły się rozrastać i upodabniać do współczesnych modeli. W 1956 roku powstały ekspresy Concorso, przypominające kształtem oszlifowany kryształ – łączono je po dwa, po trzy i w ten sposób można było przygotować kilkanaście filiżanek kawy jednocześnie. Wkrótce Pavoni wymyślił urządzenie zasilane wodą z sieci wodociągowej, a nie jak dotąd ze zbiornika. Ale największym hitem okazała się Europiccola – pierwszy ekspres dźwigniowy.
W ciągu kilku lat zrobił prawdziwą karierę – zagrał w „Ojcu Chrzestnym” i „Jamesie Bondzie”. Desiderio mówił o nim „majstersztyk”, a konstrukcję porównywał do kałasznikowa. „Tak jak nie da się wymyślić lepszego mechanizmu w karabinach maszynowych, tak i Euro-piccola będzie wzorem dla przyszłych ekspresów” przekonywał. I miał rację – znawcy twierdzą, że dźwigniowa konstrukcja to jak dotąd najlepsza metoda parzenia kawy. Ekspres stoi w nowojorskiej MoMA. Trafił tam również jego następca Professional z manometrem wskazującym ciśnienie.
Firma La Pavoni wciąż potrafi zaskoczyć. Co jakiś czas wypuszcza limitowane serie: ekspresy pokryte 18-karatowym złotem lub takie z charakterystycznym orzełkiem. W 2002 roku wyprodukowany został Cellini (wygląda jak mały robot). Trzy lata potem, w setne urodziny firmy, na rynku pojawił się ekspres dźwigniowy wzorowany na skrzypcach Stradivariusa, a niedawno model na saszetki do kawy stwo-rzony razem z Tonino Lamborghini. Jak na firmę, która zatrudnia raptem czterdzieści osób, La Pavoni nieźle sobie radzi, prawda?
Tekst: Monika Utnik-Strugała
Fotografie: La Pavoni
reklama