„Człowiek ujawnia swoją prawdziwą naturę dopiero w masce na twarzy”. Oscar Wilde

Pamiętacie niepozornego Stanleya Ipkiss z komedii „Maska”? Pewnej nocy jego banalne życie gwałtownie się zmienia i z miłego, acz nudnego młodego mężczyzny staje się niezniszczalnym, komiksowym superbohaterem. A wszystko przez starą drewnianą maskę.

Ukryte grzechy
Każdego roku na dziesięć zimowych dni Wenecję biorą we władanie postacie nie z tego świata. Nikogo nie dziwi doża z papierosem w Café Florian ani lubieżna zakonnica w objęciach XVIII-wiecznego fircyka. A pomyśleć, że kiedyś wąskimi uliczkami takie zamaskowane persony przechadzały się nie tylko podczas karnawałowej zabawy.
Dawniej maski pozwalały weneckiej szlachcie anonimowo korzystać z wszelkich uciech w prywatnych klubach-kasynach, surowo potępianych przez władze Republiki ze względu na panującą w nich swobodę obyczajów. Za popularną wówczas białą bautą można było skutecznie się ukryć. Jej odstająca dolna część zniekształcała głos i pozwalała na picie i jedzenie bez konieczności odsłaniania twarzy. Całości dopełniał trójgraniasty kapelusz i obszerny, czarny jedwabny płaszcz (tabarro).
Kobiety z kolei, które też od podejrzanych lokali nie stroniły, przywdziewały kokieteryjną morettę. Choć szczelnie przesłaniała twarz, miała jeden mankament: trzymała się dzięki blaszce zaciskanej w zębach, uniemożliwiając konwersację – ale czy ta jest konieczna, by uwieść mężczyznę?

Maski przydawały się też podczas częstych na lagunie epidemii – w długim nosie ukryty był filtr nasączony roztworem soli, czosnku, rozmarynu i jałowca. Tyle na co dzień. Bo w czasie karnawału wenecjanie mieli w zanadrzu inne, bardziej dekoracyjne przebrania – udawali bohaterów XVI-wiecznej komedii dell’arte. Zielona maska z dużym nosem to szpetny sługa Brighella. Brązowa ze szczeciniastymi wąsami – skąpy kupiec Pantalone. Tę z nabitym na czole guzem nosił małostkowy Dottore, a elegancką z motywem domina – służka Colombina.

Były też fantazje – maski nieinspirowane tradycją komedii. Jak na przykład białe volto starannie dopasowane do owalu twarzy czy uwodzicielska civetta (flirciarka). Popularnością cieszyły się też tarocchi (zdobione kabalistycznymi symbolami) oraz gnaga przypominające pysk kota. Wkładali je mężczyźni, żeby parodiować szlachetnie urodzone damy. Maski robiono z wypalanej gliny wypełnionej papier mâché, rzadziej z trudnej do wymodelowania skóry. Dziś często spotkać można też takie z ceramiki zdobione tkaninami i szlachetnymi kamieniami, ale to współczesne wersje wymyślone dla turystów.


Wenecja nie jest jedynym włoskim miastem, które szczyci się karnawałowymi maskami. Do najstarszych w Italii należą te z miejscowości Mamoiada na Sardynii. Mamuthones i Issohadores są surowe w formie, wydrążone z drewna olchy lub wiązu albo wymodelowane ze skóry. Pierwszą uzupełnia kobieca chusta na głowę i alpejskie dzwonki przyczepione do futrzanej kapoty. Drugą – czerwona koszula, białe portki, ludowy szal przewiązany na biodrach i sznur na ramieniu. Choć mniej wyrafinowane od weneckich, pełniły to samo zadanie: ukrywały autorów wybryków i wyuzdanych figli.

Twarze bogów
My wkładamy maski dla zabawy, ale w wielu afrykańskich plemionach jest to, i była, rzecz święta. Używali ich wybrańcy – szamani, wróżbici, wodzowie – tylko podczas ważnych uroczystości. Wierzono, że nawiązują w ten sposób kontakt ze światem nadprzyrodzonym. Maski najczęściej przedstawiały otaczane czcią bóstwo, a ten, kto je nosił, był medium, przez które ogłaszało ono swoją wolę. Towarzyszyły zaślubinom, rytuałom składania ofiar, ceremoniom pogrzebowym, a nawet polowaniom. W Pirenejach archeolodzy odkryli skalny rysunek przedstawiający mężczyznę przebranego za kozła. To dowód, że zanim myśliwi ruszyli na łowy, zakładali zoomorficzne maski (głowy jelenia, bizona, wilka, ptaka), by przebłagać duchy zwierząt, przeprosić je za to, że zostaną ustrzelone, a także wyprosić obfitą zdobycz. Ten ceremoniał miał zapewnić myśliwym szczęśliwy powrót do domu. Podobnie szykowali się na wojnę wojownicy (wkładając maski, czerpali siłę od najwaleczniejszych duchów) i młodzieńcy przed inicjacją (przodkowie zza światów wspierali ich w tej bolesnej próbie).

Jednymi z ciekawszych masek rytualnych są swaixwe z indiańskiego plemienia Salish – wyglądały odrażająco z kołkowatymi oczami i kwadratowym wywieszonym językiem. Robili je wyuczeni w tym fachu rzemieślnicy, a malowali właściciele, zgodnie z własnymi wyobrażeniami o świecie nadprzyrodzonym.
Ale najbardziej efektowne maski znajdziemy w Afryce: w Kongu, Kamerunie, Mali, na Wybrzeżu Kości Słoniowej. Plemienni rzemieślnicy robili je w ukryciu, by spojrzenia ciekawskich nie zakłóciły kontaktu z duchami. W tym czasie obowiązywała ich wstrzemięźliwość seksualna. Wyrzeźbione z jednego kawałka drewna, ręcznie malowane wizerunki bogów były polichromowane lub patynowane dymem albo olejem. Ozdabiano je muszelkami, kawałkami blachy czy rafią imitującą włosy i brodę. Wieńczono pióropuszami lub rogami. Niektóre przyszywano do kawałka grubego lnu – kolekcjonerzy nazywają je paszportowymi, bo przypominają zdjęcie wklejone do dokumentu.


W roli głównej
Od niepamiętnych czasów maski wykorzystywano też w teatrze. Dramat wywodzi się ze starożytnych kultów religijnych. Malowane wizerunki, za którymi aktorzy skrywali twarz, miały też znaczenie symboliczne.
Maski starogreckie, robione z płótna i gipsu, składały się z dwóch części: jednej na twarz, drugiej na tył głowy. Te przedstawiające kobiety malowano jasnymi kolorami, a mężczyzn – ciemnymi. Pojawiały się też personifikacje różnych pojęć: miasta, wojny, pijaństwa.

Jednak ani finezją wykonania, ani dramatyzmem nie dorównywały maskom japońskim. Najbardziej charakterystyczne, noh, pojawiły się w XV wieku – lekkie, zrobione z jednego kawałka cyprysu japońskiego, miały skośne oczy i wyrzeźbiony górny rząd zębów. Na gładkie lico maski kładziony był grunt zrobiony z mielonych muszli ostryg i kleju glutynowego. Tak przygotowany podkład szlifowano i polerowano na sucho zębami ryby tai. Do malowania używano tradycyjnych pigmentów, jak cynober, ochra, tusz chiński, a do specjalnych efektów mielony kryształ górski, złoto w proszku i mikę. Rewers maski pokrywano czarną farbą lub laką. Tam też umieszczano inskrypcje. Szklista biel maski w blasku świec nabierała miękkości, jej barwy zmieniały się w ruchu i wyglądała jak żywa twarz. Siłą noh były oczy, tak misternie wyrzeźbione i pomalowane, że wyglądały, jakby się ruszały, raz miały wyraz zrozpaczonych, to znów roześmianych. Kilka noh można obejrzeć w Centrum Sztuki i Techniki Japońskiej w Krakowie.

Malowanie duszy
Kiedy rozjuszony tłum paryżan zdobył Bastylię, zażądał głów. Gilotyny poszły w ruch. Marie Grosholtz cudem uniknęła śmierci i za wstawiennictwem znajomego jakobina została zatrudniona do robienia pośmiertnych masek. To dzięki niej wiemy dziś, jak wyglądali Maria Antonina, Ludwik XVI czy Robespierre. Powstałe odlewy ciskano w ciżbę, by pofolgować krwawym instynktom ludu. Po latach Marie przybrała po mężu nazwisko Tussaud i założyła Muzeum Figur Woskowych.
Ale pierwsze maski pośmiertne powstały dużo wcześniej, bo już w starożytnym Egipcie. Wysadzane kamieniami kryły twarze zmarłych faraonów, jak ta emaliowana Tutenchamona z 1325 roku p.n.e. W średniowieczu nie były składane do grobów, tylko służyły jako ozdoba w bibliotekach. Sporządzano je dla szlachty, bogatych mieszczan czy filozofów. Na ich podstawie tworzono potem portrety i rzeźby. Zwyczaj przetrwał do dziś – świat obiegła właśnie wiadomość, że w Anglii wykonano pośmiertną maskę happenera Sebastiana Horsleya. W Polsce ostatnim zasłużonym w tej nietypowej dziedzinie był rzeźbiarz Alfons Karny, który zrobił pośmiertne odlewy twarzy Gałczyńskiego, Staffa, Tuwima.

Ciemna strona maski
W historii masek zdarzały się i niechlubne epizody. Twarze zasłaniali na przykład członkowie sądów inkwizycyjnych. To zwalniało ich z odpowiedzialności za ferowane wyroki. Do dziś za maskami kryją się sędziowie w niektórych krajach azjatyckich.
Przez wieki maska służyła też do karania – między innymi plotkarzy i kłamców. Kowal kuł, co mu w duszy grało, a potem ową fantazyjną konstrukcję zakładał na twarz winnego, by skutecznie zamknąć mu usta. Cóż, i dzisiaj niektórym takie maski by się przydały.


ZDANIEM EKSPERTA

Sergio BoldrinSergio Boldrin
właściciel pracowni La Bottega dei Mascareri

Sklep prowadzę razem z bratem Massimo od dwudziestu czterech lat. Jesteśmy rodowitymi wenecjanami, ale w naszej rodzinie nie było tradycji robienia masek – mój dziadek pracował jako gondolier, a ja przez długi czas zajmowałem się malarstwem. Dopiero gdy w 1979 roku został przywrócony karnawał (zniesiony w XVIII wieku przez Napoleona), zainteresowałem się maskami. Najpierw zrobiłem tradycyjną bautę. Dziś jako jedni z nielicznych rzemieślników dekorujemy maski scenami z obrazów barokowego malarza Giovanniego Battisty Tiepolo. Znajdą u nas państwo wizerunki z komedii dell'arte, w kształcie słońca (Sole) i księżyca (Luna), a także kokieteryjną morettę. Nasze maski zagrały w filmach – „Oczy szeroko zamknięte” Stanleya Kubricka i „Eternal” Wilhelma Liebenberga – i spektaklach California Shakespeare Festival. Brały udział w sesjach modowych – dla marki Harper’s Bazaar. Kupili je między innymi Woody Allen, Burt Reynolds, Geena Davis, Andy Garcia, Robin Williams. Maski robimy ręcznie, wyłącznie z papier mâché, malujemy temperami i olejem, i pokrywamy płatkami złota lub srebra.

Mario PaffiMario Paffi
dyrektor Muzeum Masek Śródziemnomorskich (Museo delle Maschere Mediterranee)

Od dzieciństwa z niecierpliwością wyglądałem karnawału. 17 stycznia, w dniu św. Antoniego Opata, zbieraliśmy się na centralnym placu Mamoiady, by podziwiać sztuczne ognie. Na mnie jednak największe wrażenie robiły maski – uwielbiałem oglądać rytualny taniec postaci Mamuthones i Issohadoras, które zawsze występowały w sardyńskich czapkach. Dziś w muzeum stoją na honorowym miejscu. Mamy dwadzieścia manekinów ubranych w tradycyjne stroje i czterdzieści masek. Oprócz tych z Mamoiady zdobyliśmy bardzo podobne wizerunki ze środkowej Sardynii (Boes i Merdules z miasteczka Ottana), a także inne śródziemnomorskie: Zvoncari z Chorwacji – w kształcie głowy owcy, Korela z greckiej wyspy Skyros – czarną, surową, zasłaniającą twarz i szyję, Kurent z miejscowości Ptuj w Słowenii – z futrzaną czapą lub białymi włosami czy kolorowe antropomorficzne Boteiro z hiszpańskiej Galicii. W muzeum prowadzimy też wykłady o historii sardyńskich masek.

Tekst: Monika Utnik-Strugała
Fotografie: Muzeum Etnograficzne w Krakowie www.etnomuzeum.eu, Muzeum Sztuki i Techniki Japońskiej Manggha www.manggha.krakow.pl,
East News, Medium, EK Pictures, Flash Press Media, Shutterstock.com

reklama