Łyżka do zadań specjalnych

Kolekcje

...długo była towarem deficytowym. Owszem, pojawiła się w starożytnym Egipcie i Rzymie, ale tylko na chwilę. Potem jedliśmy rękoma albo drewnianymi chochlami.

Sytuacja zmieniła się pod koniec średniowiecza, kiedy w bogatych domach zagościły takie łyżki, że strach je było położyć na stole. Ze złota, srebra, zdobione szlachetnymi kamieniami, łatwo mogły się „zawieruszyć” wśród gości. Nie pomagały grawerowane na rączkach sentencje: „Na to mnie tu dano, aby mnie nie brano”. Sprawa była na tyle poważna, że nawet mistrz Rej wziął się do rymowanych ostrzeżeń – napisał ich 127.

Od XVIII wieku łyżki zaczęły się specjalizować – inne do zupy, inne do wybierania szpiku. Do samej tylko herbaty potrzebne były trzy: mała do mieszania, z dziurkowanym czerpakiem do wyławiania liści i szeroka do sypania herbacianego suszu. Bywały też łyżeczki-figielki, czyli maleństwa do nakładania kawioru, musztardy czy soli.

Jednak gdybyśmy mieli nawet najdroższy model na świecie, jak mówią mistrzowie etykiety, „jeść łyżką, a posługiwać się łyżką to wielka różnica”.

Tekst i opracowanie: Beata Woźniak
Zdjęcia: materiały prasowe firm

reklama