Wyglądają jak zabawki, ale nimi nie są. W japońskich lalkach mieszkają duchy.
Dawno, dawno temu żył sobie mały chłopiec. Był pulchny i rumiany, na dodatek nadzwyczaj silny – potrafił wyrwać drzewo z korzeniami i jak równy siłował się z niedźwiedziem. Mieszkał w lesie i przyjaźnił się ze zwierzętami, choć dokładnie nie wiadomo, skąd się tam wziął. Niektórzy mówią, że matka zostawiła go w dziczy i zaopiekowały się nim górskie wiedźmy Yama-uba. Nazywał się Kintaro, a jego historię zna cała Japonia. Niejeden rodzic życzyłby sobie, by jego syn był jak ten bohater – zaradny, honorowy. Nic prostszego, wystarczy podarować chłopcu lalkę przedstawiającą dzielnego malca. I wierzyć, że pożądane cechy spłyną na dziecko.
Na początek trzeba powiedzieć wyraźnie: lalka nie służy do zabawy! W każdym razie nie Japończykom. Tamtejsze słowo „ningyo” oznacza ludzką figurę. Tradycja tworzenia figurek sięga tysięcy lat przed naszą erą, gdy powstawały „dogu”, podobne do człowieka postacie służące najpewniej magicznym rytuałom. Na początku naszej ery inne figury, znane jako haniwa, podczas pogrzebów składano w ofierze. Przypominały ludzi, zwierzęta, broń i narzędzia, umieszczano je na kurhanach. W zapisach świątynnych pojawiały się również wzmianki o lalkach z trawy wrzucanych do rzeki. Ten rytuał miał pomóc oczyścić się z grzechów. Najważniejszy zabytek literatury japońskiej, „Opowieść o księciu Genji” autorstwa Murasaki Shikibu, wspomina nie tylko o dziewczynkach bawiących się lalkami, ale opisuje też matki, które robią dla dzieci lalki ochronne. Stają się one częścią życia obdarowanego, który może z nimi rozmawiać, przypisać im jakieś cechy osobowości (dobre i złe), oddać im chorobę. Nawiązuje się nić relacji między przedmiotem a człowiekiem.
Dawno, dawno temu żył młody człowiek zwany Benkei, który wstąpił do zakonu buddyjskiego. Wyróżniał się ogromnym wzrostem i świetnie władał straszliwą naginatą – rodzajem włóczni o bardzo długim ostrzu. Pewnego razu stanął przy jednym z mostów Kyoto i zaczął wyzywać na pojedynek każdego uzbrojonego mężczyznę. Wkrótce zgromadził dziewięćset dziewięćdziesiąt dziewięć mieczy pokonanych przeciwników. Wygrał z nim dopiero tysięczny – Minamoto no Yoshitsune, jeden z najbardziej popularnych wojowników i dowódców w historii Japonii. Benkei został jego samurajem. Jeśli cenisz odwagę i lojalność, możesz podarować swojemu synowi ningyo przedstawiającą właśnie tego bohatera.
Przez wieki lalki były nie tylko przedmiotami związanymi ze światem duchowym, ale też pięknymi bibe- lotami. Ich produkcja rozkwitła w XVII wieku, w epoce Edo. Zamożni Japończycy zamawiali całe zestawy coraz misterniej dekorowanych figurek. Służyły do ozdoby, ustawiano je w świątyniach i dawano w prezencie. Były tak kosztowne, że za szogunatu Tokugawy objęto je restrykcyjnymi prawami dotyczącymi dóbr luksusowych. Prawa te dokładnie określały, kto i z czego może robić lalki, a nawet jak duże powinny być.
W Japonii jest wiele rodzajów ningyo, zależnie od lokalnych tradycji mają różne kształty i zrobione są z innych materiałów. Jedna z najbardziej popularnych to hakata-ningyo, wypalana z gliny w niskiej temperaturze w Hakacie na Kiusiu. Hakata jest częścią Fukuoki, największego miasta na wyspie i stolicy prefektury. Lalki produkuje się tu od wieków, a ludowa piosenka powiada: „Gdy przybywam do Hakaty, przychodzę sam, lecz powracam z lalką”.
Dawno, dawno temu mogło się zdarzyć, że na świat przyszła córka, nie syn. Wtedy rodzice próbowali pomóc jej w życiu. Na przykład dając ningyo przedstawiającą gejszę. Gejsza to synonim wykształcenia, luksusu i znajomości sztuki. Bijin, czyli piękna kobieta.
Trudno dociec, skąd wzięła się tradycja produkcji ningyo w Hakacie. Mówi się, że jeszcze w XV wieku został tu sprowadzony artysta Sensaimon, by stworzyć lalkę do przenośnych ołtarzy używanych podczas jednego ze świąt. Wydaje się, że nie mógł jej zrobić z gliny, ale zaszczepił lalkarską tradycję w regionie. Inna opowieść mówi o tym, że podczas budowy zamku w Fukuoce zatrudniono rzemieślnika, który specjalizował się w wyrobie glinianych dachówek. Z resztek gliny w wolnych chwilach robił małe figurki, które szybko stały się popularne w okolicy. Po pewnym czasie otrzymał tytuł goyoyakimono-shi (mistrza ceramiki) i założył manufakturę, którą potem prowadzili jego spadkobiercy. Wreszcie trzecia wersja zdarzeń wskazuje na postać Boku Gyuken Toshiharu, który w 1850 roku miał otrzymać zezwolenie na masową produkcję figurek. Każda z tych opowieści może być prawdziwa.
Dawno, dawno temu żył chłopak zwany Sasano Saizo. Zazwyczaj przedstawia się go jako młodzieńca z długimi, okalającymi twarz włosami, trzymającego w ręce gohei – rodzaj laski z doczepionymi zygzakami z papieru, używanej w rytuałach shinto (praktykowanych przez miliony Japończyków w ważnych momentach życia: gdy urodzi się dziecko, gdy osiągają pełnoletność, gdy się żenią lub stawiają dom). Pod koniec XVI wieku wojownik Toyotomi Hidetsugu użył figurki przedstawiającej postać Sasano jako talizmanu, gdy zaraził się ospą. Przeżył, wkrótce podobne lalki stały się istotną częścią produkcji w Hakata.
Wypalone z gliny figurki malowano często naturalnymi barwnikami. Glinę można było też pokryć specjalną substancją zwaną gofun. Robi się ją ze skorupek ostryg, pozostawionych na deszczu i słońcu przez 10-15 lat. Potem uciera się skorupki na proszek, suszy i miesza z klejem, niegdyś robionym z wielorybich kości. Masę układa się warstwami jedna na drugą. W ten sposób powstaje gładka biała, matowa lub błyszcząca powierzchnia. Pokrywa się nią przede wszystkim buzie. Współczesne ningyo malowane gofunem są o wiele droższe od zdobionych chemicznymi farbami. Z czasem pojawiły się figurki dzieci, bogów i bohaterów z teatru kabuki, a nawet aktorów tego teatru, także postacie kultury i historii.
Nie tak dawno, dawno temu – w 1904 roku – rzeźbiarz Inoue Seisuke pokazał na wystawie światowej w St. Louis figurkę zwaną drwalem. Realistycznie przedstawiony starszy mężczyzna opiera się o świeżo ścięte wiązki drewna i pali fajkę, spoglądając w dal.
Praca nie została co prawda nagrodzona, ale pokazano ją w prestiżowej kategorii rzeźby, a nie rzemiosła artystycznego. To efekt dobrej organizacji pracy i działań promocyjnych twórców z Hakaty. Ich lalki pojawiały się już wcześniej na lokalnych wystawach, m.in. w Tokio i Osace. W 1895 roku powstała gildia producentów hakata ningyo, która postanowiła poprawić jakość produkcji i rozsławić lalki z regionu.
Działania te przyniosły sukces, ale też narobiły kłopotu. Po II wojnie światowej hakata ningyo stały się popularne wśród amerykańskich żołnierzy, którzy zabierali je do USA. Rozkwitł eksport, a wraz z popularnością spadła jakość. Tradycyjne postacie zastąpili stereotypowi drwale, rikszarze, piękne kobiety. Choć trwa jeszcze produkcja rzemieślnicza, to często robione są mechanicznie, z gipsu zamiast gliny. Hakata ningyo stały się jedną z wielu pamiątek, które turyści przywożą z Japonii.
Rozmowa z Joanną i Andrzejem Babskimi, kolekcjonerami japońskich lalek:
Skąd u Państwa fascynacja kulturą Japonii?
A.B.: Jesteśmy zawodowymi muzykami, przez 20 lat jeździliśmy do Japonii pracować. Spodobała nam się odmienność tej kultury.
J.B.: Zaczęliśmy od zbierania ceramiki, potem była laka, pasy do kimon, przedmioty życia codziennego i wreszcie lalki.
Dużo jest ich w kolekcji?
A.B.: Około siedmiuset. Najstarsze mają dwieście lat. Ale zdobycie takich lalek nie jest łatwe. To przedmiot osobisty, po śmierci właściciela często trafia do świątyni, gdzie jest palony. Dlatego brakuje starych lalek na rynku antykwarycznym.
J.B.: Pewnego razu w sklepie zauważyłam dwie takie same lalki. Sprzedawczyni powiedziała mi, że będą na sprzedaż dopiero po jej śmierci.
To aż tak poważna sprawa?
A.B.: Oczywiście! Kiedyś pokazywaliśmy lalki w muzeum w Toruniu. Na wystawę weszła para Japończyków. Gdy dziewczyna rozejrzała się po sali, odwróciła się i uciekła. Dyrektor muzeum pobiegł za nią zapytać, co się stało. Chodziło o lalki – w nich żyją duchy zmarłych właścicieli.
Czyli Państwa dom jest pełen duchów?
A.B.: (śmiech) Nie wiem, czy można o tym pisać, ale pewnie mamy tu kilkaset duchów. Jeśli są wśród nich jakieś złe, to jesteśmy zabezpieczeni. Na każdym piętrze mamy postać Shokiego, opiekuna domowego ogniska, który chroni przed demonami.
Które lalki cenią państwo najbardziej?
A.B.: Trudne do zdobycia, na przykład takie, po które trzeba było jechać gdzieś daleko.
J.B.: Te, które wymagały od rzemieślnika mnóstwo pracy. Są na przykład ningyo z wszytymi włosami, miejsce koło miejsca. Mają fryzury jak ludzie.
Tekst: Stanisław Gieżyński
Zdjęcia: Alan Scott Pate/www.antiquejapanesedolls.com, Alamy/BE&W, Joanna i Andrzej Babscy/www.japonica.pl, Muzeum Lalek w Pilźnie.
Korzystałem z książki Alana Scotta Pate „Japanese dolls – the fascinating world of ningyo”.
Kolekcję Joanny i Andrzeja Babskich można obejrzeć w pensjonacie Villa Japonica, który prowadzą w wiśle.
reklama