Praktyczne, piękne i… magiczne. Grzechotki miały zabawiać dzieci, wspomagać filozoficzną debatę, a nawet chronić przed siłą nieczystą.
Trzydzieści tysięcy funtów – tyle jest warta grzechotka, którą po urodzeniu miała otrzymać Charlotte, córka księcia Williama i księżnej Kate. Zabawkę z białego złota, ozdobioną diamentami, rubinami i szmaragdami ułożonymi w kształcie brytyjskiej flagi, stworzyła firma handlująca szmaragdami. Książęca para najpewniej prezentu nie przyjęła, bo dwór nie akceptuje podarków od przedsiębiorstw. Takie luksusy to oczywiście nic nowego. Już w XVIII wieku Jan Jakub Rousseau narzekał, że wszyscy, nawet dzieci, porzucili błogosławioną prostotę. Grzechotki złote i srebrne, zdobne koralami i kryształami, nazywał „bezużytecznymi i szkodliwymi”. Zamiast zabawek należało dać maluchowi gałązkę z liśćmi i zasuszonymi owocami albo makową główkę, którą mógłby sobie grzechotać. Wszystko po to, by nie przyzwyczajać go do zgubnego, w mniemaniu filozofa, luksusu.
W zamierzchłych czasach grzechotano podsuszonymi owocami o dużych pestkach w rodzaju granatów czy tykw. Nic więc dziwnego, że stworzone przez ludzi grzechotki gliniane lub brązowe miały taką właśnie formę. Wedle legendy dziecięcą grzechotkę miał wynaleźć Archytas z Tarentu, matematyk i filozof pitagorejczyk. Własne dzieci tak mu przeszkadzały, że postanowił dać im coś do zabawy i zyskać chwilę spokoju na uczone dyskusje z Platonem. W Rzymie grzechotki nazywano „crepitacula” i robiono je z drewna, gliny oraz brązu. Czasem miały prosty, geometryczny kształt, kiedy indziej formowano je na podobieństwo owoców i zwierząt: psów, sów czy świń. Popularność tego ostatniego stworzenia wynikała ze skojarzenia go z boginią Demeter, patronującą dobrym zbiorom i płodności. Czasami na grzbiecie takiej świni czy dzika pojawiała się figurka ujeżdżającego je dziecka. Nie wiadomo, czy maluchy Słowian bawiły się grzechotkami. Takie przedmioty znaleziono w wykopaliskach, ale dorośli mogli ich używać do celów rytualnych. Niemniej jednak Wincenty Kadłubek notował w swojej kronice, że Siemowit miał królewską godność „od czasów dziecięcych grzechotek”.
Była czymś więcej niż tylko zabawką. Rodzice dobrze wiedzieli, że życie dziecka jest kruche, starali się więc zapewnić mu jak najlepszą ochronę, także magiczną. Dźwięk grzechotania odpędzać miał zatem złe duchy, które czaiły się wkoło kołyski. Pięknie zdobiony przedmiot podarowany dziecku stawał się jego amuletem. Potrzebny był mu jeszcze podczas ząbkowania. Wiadomo było bowiem, że wtedy dziecko narażone jest na groźne infekcje. Ból łagodzono różnymi dziwnymi sposobami (smarowanie mózgiem królika) i często dość barbarzyńskimi (puszczanie krwi czy dawanie do żucia suchej skórki chleba).
W XVI wieku na dziecięcych portretach można zauważyć nowy, superluksusowy rodzaj grzechotki – wielofunkcyjne urządzenie na złotym łańcuszku lub wstążce. Ma dzwoneczki, grzechoczące elementy i często gwizdek. Rączka z twardego, czerwonego koralu miała chronić przed siłami zła i... uderzeniem pioruna. Rączki pełniły też funkcję gryzaka.
Koral był drogi, więc do grzechotek doczepiano kryształy górskie i wilcze zęby. Miały symboliczne i magiczne znaczenie. Kryształ wspomagał leczenie ran, a wilczy kieł dawał dziecku odwagę zwierzęcia i łagodził bóle. Cudowne właściwości wilczych zębów rozpropagował Jean de Clamorgan, żołnierz i kartograf, w swoim traktacie o polowaniu na wilki. W późniejszych czasach do wytwarzania rączek grzechotek używano również macicy perłowej i kości słoniowej.
Złote i srebrne grzechotki z gryzakiem miały zazwyczaj kilka kształtów. W XIX wieku sięgnięto po tańsze materiały i bardziej fantazyjne formy. Z metalowych stopów wytwarzano ludzkie głowy i postaci, zwierzęta i mityczne stwory zaopatrzone w gwizdki i dzwoneczki. Zdarzały się grzechotki przedstawiające ważną osobę czy poświęcone jakiemuś wydarzeniu.
Dziś plastikowa grzechotka to nieodłączny atrybut niemowlaka, ale to te srebrne czy złote przynosi rodzina w prezencie nowo narodzonemu dziecku. Bardziej na szczęście niż do zabawy. Magia grzechotki działa nieprzerwanie od wieków.
Tekst: Staszek Gierzyński