Zaczęło się od marynarzy, skończyło na koronowanych głowach. Fajkę palą wszyscy, a ona sama z praktycznego przedmiotu zmieniła się z czasem w niewielkie dzieło sztuki.
Palenie szkodzi – więc pisanie o rozkoszach nikotynowego dymu jest dziś politycznie niepoprawne. Wśród nałogowców jest jednak szczególna kategoria – fajczarze. Miłość do fajki to zauroczenie nie tylko aromatycznym dymem, ale też samym przedmiotem. Fajkę palił Vincent van Gogh i Pablo Picasso, generał Blucher wskazywał nią kierunek natarcia żołnierzom nad Kaczawą, a poeta Edmund Spencer poświęcił jej odę.
Z piekła rodem
Fajki przybyły do Europy z marynarzami pływającymi do Ameryki Północnej. „Ziejący ogniem” żeglarze budzili zdziwienie i strach, nie mówiąc już o nieprzyjemnym w skutkach zainteresowaniu Świętego Oficjum. Dopiero angielski korsarz sir Walter Raleigh rozkręcił tytoniowy biznes. Założył w Ameryce osadę Wirginia, której mieszkańcy zajęli się produkcją aromatycznego ziela.
Ówczesne fajki miały komin mniejszy niż centymetr kwadratowy, bo tytoń był drogi i palono oszczędnie. Komin, z tłustej gliny, zdobiony geometrycznymi wzorami, miał płaski spód, by fajkę można było postawić, nie ryzykując wysypania żaru i wzniecenia pożaru. Cybuch montowano pod kątem 90 stopni do komina. Były też inne techniki palenia. Anton Schneeberger, lekarz Stefana Batorego, notował, że marynarze wracający z Indii trzymają w ustach „lejki z liścia palmowego lub słomy, w które wtykają zwinięte liście suszonego tytoniu”.
Razem z palaczami tytoniu pojawili się także jego zagorzali przeciwnicy. Na przykład wielce religijny Jakub I, król Anglii. Pouczał poddanych: „Najmilszy piekłu jest tytoń”, po czym nałożył na niego drakoński podatek, a gdy to nie poskutkowało, w roku 1620 wprowadził pierwszy państwowy monopol na handel tytoniem. Jego działania miały jednak skutek odwrotny od zamierzonego. Niejaki William Baernelts (Barents), producent fajek, przeniósł swój biznes z Anglii do Holandii.
Wybrał Goudę, znany ośrodek ceramiczny, o którym Ilia Erenburg pisał, że „jest tu 18 kościołów i ani jednego zamtuza”. Tak narodziła się „Goudse pipe”, fajka z Goudy, znana jako holenderka, z białej gliny, z grubościenną główką nieprzekraczającą 2,5 centymetra, i cybuchem do siedmiu centymetrów. Z czasem, gdy ceny tytoniu spadały, spęczniała i główka. W połowie XVII wieku w Goudzie fajki produkowało 500 zakładów! Zdobiły je herbami, wzorami geometrycznymi, roślinnymi i zwierzęcymi, a na cybuchach pieczętowały sygnaturami, co wyróżniało holenderkę.
Gliniane fajki miały jednak wadę – były kruche. Palacze kupowali je na tuziny. Wymyślone do ochrony kapciuchy na nic się zdały. Zaczęły pojawiać się fajki specjalne. Należały do nich np. „fajki narzeczonego”. Rzecz szła o ludowy zwyczaj: młodzieniec zabiegający o pannę udawał się do jej domu z fajką i prosił o ogień. Jeśli dostał go trzy razy z rzędu, można było prosić gości na ślub. A tam młodożeńców czekał kolejny prezent: fajka nowożeńca, o dwóch główkach i jednym cybuchu. Inne to tzw. doorrokery – glazurowane, zdobione bezbarwnym roztworem krzemowym. Pod wpływem ciepła na główce fajki pojawiał się rysunek – na ogół sprośny.
Biała bogini
Prosta konstrukcja zaczęła się „komplikować” – przedmiot łączono z kilku elementów, a te były robione z różnych materiałów. Porowata glina łatwo wchłaniała substancje smoliste i tak się nimi nasycała, że do gardła palacza spływał gorzki kondensat. Niejaki Franz Vicarius znalazł jednak na to sposób – zamontował pod kominem fajki osadnik, w którym kondensat się zbierał.
Rozwiązanie okazało się istotne, gdy do produkcji zaczęto stosować gładką porcelanę. Takie egzemplarze były początkowo horrendalnie drogie. Szczególnie ceniono je w epoce biedermeier. Miały klasyczne kształty, często ludzkie formy. Na kominach malowano pejzaże, panoramy miast, sceny myśliwskie i rodzajowe. Cybuchy oplatano paciorkami i sznurkami.
Gdy opanowano technikę przenoszenia malunku na porcelanę za pomocą miedziorytu odbitego na bibułce, cena fajek spadła. Powstały nowe wzory, np. „fajka rezerwisty”. Odchodzącemu do cywila wojakowi przyjaciele wręczali przyrząd podpisany jego nazwiskiem, stopniem oraz imionami kompanów, i zdobiony okolicznościowym obrazkiem.
W międzyczasie pojawił się kolejny materiał, który zawładnął sercami fajkarzy. W 1728 roku Karol Kovacs, szewc z Budy, dostał od pewnego hrabiego kawałek dziwnego minerału z przykazaniem, by zrobił z niego coś ładnego. Materiał był biały, a wrzucony do wody, pływał. Łatwo się go obrabiało. Dziś znamy go jako sepiolit, wtedy nazywany był pianką morską. Rzemieślnik wykonał z niego dwie fajki.
Wkrótce świat zakochał się w „białej bogini’ – bo tak określano nowe egzemplarze. Sepiolitowe fajki idealnie zbierały kondensat, ale były kruche. Dlatego ich główki ochraniano siatką z drutu. Malowano na nich scenki erotyczne, dodawano elementy ze srebra i kamieni szlachetnych. Snycerze dorabiali bursztynowe ustniki. Inwentarz zamku Żółkiewskiego z 1738 roku podaje pozycję: „lulka wielka z morskiej piany, w srebro oprawna, rżnięta snycersko”.
Dym idealny
Przy okazji wytworzył się rodzaj snobizmu. Nowa fajka była biała, jednak podczas palenia sepiolit zmieniał kolor na ciemniejszy. I to właśnie z taką ciemnobursztynową fajeczką obnoszono się z dumą. Dochodziło do tego, że opłacano osoby, które „przepalały” fajkę wielokrotnie, by jej właściciel mógł zabłysnąć na salonach. Kariera morskiej pianki skończyła się jednak szybko – wyczerpano bowiem znajdujące się w Turcji jej pokłady.
Produkty były coraz gorszej jakości, bo nieuczciwi rzemieślnicy mieszali odłamki sepiolitu z kaolinem. Oszustwa szybko wykryto, gdyż smak dymu z takiego wynalazku był o wiele gorszy. Niespodziewanie do łask wróciły fajki gliniane – za sprawą mechanizacji produkcji i zastosowania form do odciskania wzorów. Na przykład francuski producent Gambier proponował w katalogu aż 1600 rodzajów! Czego tam nie było: głowy znanych ludzi, zwierzęta, humorystyczne scenki, najnowsze zdobycze techniki, jak lokomotywa. Dziś fajki gliniane, porcelanowe i sepiolitowe to gratka dla kolekcjonerów.
Palacze ostatecznie wybrali drewno. Eksperymenty trwały wiele lat, do wyrobu fajek używano gruszy, olszy szarej, klonu polnego, drewna dereniowego i dębu tekowego. Fajki takie były jednak mizerne, szybko się przepalały. Aż w XIX wieku w Ajaccio na Korsyce ktoś stworzył fajkę z korzenia wrzośca, zwanego bruyere lub briar. Twardy materiał o pięknych słojach okazał się ideałem. Fajka paliła się bardzo dobrze, podawała dym o idealnym smaku i temperaturze. Nadeszła nowa era.
Wyrób fajek z wrzośca jest pracochłonny, a sam produkt drogi. Miłośnicy dymu jednak nie oszczędzają. Marzeniem każdego jest posiadanie „brujerki” wyprodukowanej w firmie Alfreda Dunhilla, choć dużą estymą cieszą się także produkcje polskie. Od końca XIX wieku głównym ośrodkiem produkcji fajek w Polsce był Przemyśl.
W 1908 roku naturalizowany Czech, Wincenty Swoboda, założył tam Pierwszą Krajową Wytwórnię Przyborów do Palenia. Tradycja fajkarska trwa w mieście do dziś. Jak za czasów Jakuba I palenie ciągle jest szkodliwe i państwo z nim walczy, ale popyt na fajki trwa. Bo przecież – cytując poemat Macieja Brodowicza z XIX wieku – „Jeśli już smakujesz w Nikocyany ziółkach, palże je przynajmniej w tureckich stambułkach”. Czyli po prostu w fajce.
ZDANIEM EKSPERTA
Michał Morawski, kolekcjoner fajek, autor książki „O fajce prawie wszystko”
Jako 14-latek zacząłem fascynować się fajkami, bo wtedy zaczytywałem się w powieściach o Sherlocku Holmesie. Główny bohater palił fajkę – chciałem i ja. Początki były tragiczne, w owych czasach (lata 60.) dostępne były fajki sosnowe i obrzydliwe tytonie. Miłość do Sherlocka była jednak silniejsza.
Pierwszą fajkę kupiłem na studiach – XIX-wieczną, niemiecką, ze srebrnym kapturkiem. Kiedy zostałem ojcem, zdecydowaliśmy z żoną, że tytoń znika z domu. Ale fajki pozostały. Lata później, będąc na placówce w Oslo, postanowiłem usystematyzować wiedzę o nich i napisałem książkę.
Fajki dzielę na użytkowe i kolekcjonerskie. Każdy fajczarz ma przynajmniej pięć fajek, które pali regularnie. Przedmioty kolekcjonerskie to inna kategoria. Zaliczam do nich: fajki porcelanowe, powstałe przed rokiem 1850 oraz fajki z pianki morskiej. Te ostatnie są szczególnie cenne. Wykonywano je z rzadko występującego i kruchego materiału, były bogato rzeźbione, z elementami srebrnymi. Dobrze zachowany egzemplarz osiąga cenę nawet kilkudziesięciu tysięcy euro!
W mojej kolekcji do najcenniejszych fajek należy porcelanowa z Miśni, z lat 1815–1820, z miniaturą obrazu przedstawiającego Marię Magdalenę. Ciekawa jest także polska fajka ze srebra udekorowana portretem hrabiego Potockiego i jego żony, z datą 1738. To najpewniej jedyny taki egzemplarz, na dodatek jest w nim ukryta pewna tajemnica, bo z całą pewnością został wykonany dopiero wiek później. Najstarsza w kolekcji to mała, gliniana fajka z 1631 roku. Kupiłem ją na targu staroci za niewielką kwotę, bo sprzedawca nie zorientował się, co ma w ręku.
Ogólnie w kolekcjonowaniu stawiam na jakość i nie koncentruję się na konkretnych rodzajach fajek.
Ich ceny zależą od materiału, jakości wykonania i stanu zachowania. Najdroższe – wspomniane wyżej piankowe – są w Polsce rzadkością, bo produkowano je głównie w Turcji, na Węgrzech i w Wiedniu.
Fajkę rezerwisty, popularną w Niemczech od lat 80. XIX wieku do I wojny światowej, można kupić za około tysiąc złotych. Domy aukcyjne regularnie wystawiają na sprzedaż ciekawe egzemplarze. Dobrym źródłem są aukcje internetowe, szczególnie zagraniczne. Potomkowie emigrantów z Europy często sprzedają fajki po dziadkach. Dziś coraz mniej osób pali, na szczęście pozostało wierne grono kolekcjonerów.
Kolekcję fajek Michała Morawskiego można obejrzeć w przemyskim Muzeum Dzwonów i Fajek. Będzie prezentowana do czerwca 2010 roku.
Tekst: Stanisław Gieżyński
Wykorzystano: Zbigniew Turek „Fajka mniej szkodzi”, Bydgoszcz 1993;
red. Marek Stanielewicz, „F jak Fajka”' Wrocław 1995;
red. Joanna Popielska, „Ars Fumida: przybory do palenia w zbiorach Muzeum Narodowego w Krakowie”, Kraków 2005
Fotografie: Muzeum Dzwonów i Fajek w Przemyślu/Piotr Chen/www.muzeum.przemysl.pl, Muzeum w Łowiczu/Patryk Pawlaczyk, Jacek Barcz, katalogi aukcyjne, FORUM, MEDIUM, PAP
reklama