Ewa Franczak: Moja biżuteria jest... trochę etniczna i trochę geometryczna. Kłócą się we mnie dwa style. Z jednej strony lubię proste formy, sterylność i uporządkowanie. Z drugiej intryguje mnie barok, formy organiczne. Widocznie tak może być.
Pomysły czerpię z... podróży. Skąpanie w innym świecie ma dla artysty ogromne znaczenie. Przez kilka lat mieszkałam w Australii, zbliżyło mnie to do kultury Azji, która jest tam silnie obecna. Z wystawą fotografii Witkacego jeździłam do Japonii. Magia Kioto została we mnie do dziś.
Tworzę... nie do końca swobodnie, bo to, co robię, musi być użyteczne. Wymyślę na przykład naszyjnik i po jakimś czasie widzę, czy się sprawdzi, czy będzie wygodny, pełnowartościowy. Podobnie jak samochód, który oceniamy dopiero po jazdach próbnych.
Zaczynam od... znalezienia pomysłu, jednego elementu. Robię na przykład sprężynę i nie wiem, czym będzie – kolczykiem, a może naszyjnikiem. Potem zastanawiam się, jak połączyć ją z innymi elementami w ciekawą całość.
Najtrudniejsze są... sprawy techniczne. Wymyślam takie zapięcia, aby wyglądały jak część biżuterii, a nie zwyczajny zamek, do tego muszą być wygodne i zapinać się szybko, jedną ręką.
To się zdarzyło... w stanie wojennym. Dostałam zamówienie na bransoletę dla żony wysokiego urzędnika Ambasady Polskiej w Moskwie. W środku bransolety umieściłam karteczkę, jedną z tych, jakie nalepiało się na murach, z napisem „Solidarność”. I proszę, jakie rezultaty...
Wysłuchała: Beata Woźniak
Fotografie: z archiwum artystki
reklama