Gdyby nie jeden wynalazek, świat nigdy nie usłyszałby o Robercie Boschu. Dziś jego urządzeniami można wyposażyć dom, samochód i warsztat.
„Chciałbym osiągnąć sukces w kraju o tak niewyobrażalnym potencjale” – pisał w 1884 roku niejaki Robert, napawając się myślą o wyprawie do Ameryki.
Był Niemcem, właśnie skończył 22 lata i szykował się w podróż do owej ziemi obiecanej. Trafił do Nowego Jorku i dostał pracę w firmie z branży elektrycznej. „Oto miejsce, gdzie tak wielu ludzi stało się kimś!” – cieszył się młodzieniec. Podziwiał zwłaszcza Thomasa Edisona, który wiedzę i wizjonerstwo połączył z biznesowym sukcesem. Sam jednak na sukces musiał poczekać jeszcze kilka lat. W Stanach spędził rok. Po powrocie do Niemiec otworzył niewielki Zakład Mechaniki Precyzyjnej i Inżynierii Elektrycznej. Na siedzibę firmy wybrał Stuttgart, prężne miasto, w pobliżu którego mieszkała jego narzeczona.
Przez pierwsze lata firma zajmowała się konstrukcją i montażem urządzeń elektrycznych, między innymi telefonów. Interes szedł tak sobie, aż do chwili gdy jeden z klientów poprosił Boscha o ulepszenie elektrycznego systemu zapłonu do silników benzynowych. Rzecz dotyczyła silników używanych w przemyśle, ale przedsiębiorca wpadł na genialny pomysł. Świat oszalał właśnie na punkcie motoryzacji, coraz lepiej sprzedawały się silniki samochodowe i części do nich. Po dziesięciu latach eksperymentów Bosch pokazał swój wynalazek: magnetyczny system zapłonu do aut. To był strzał w dziesiątkę. Ze skromnego technika stał się milionerem, a jego mała firma rekinem w branży samochodowej.
Do 1914 roku Robert otworzył fabryki, albo przynajmniej przedstawicielstwa, na każdym kontynencie. Ledwie nadążał z dostarczaniem urządzeń. By produkować więcej, zrewolucjonizował system pracy, wprowadzając ośmiogodzinne zmiany. Konkurencja pukała się w czoło, a tymczasem firma stawała się potęgą. Poza tym Bosch nie oszczędzał na pracownikach. „Nie płacę dużo, dlatego że jestem bogaty. Jestem bogaty, bo dobrze płacę!” – powtarzał.
Dopiero wybuch I wojny światowej powstrzymał rozwój imperium. W krajach wrogich Niemcom Robert potracił fabryki oraz patenty i postanowił rozszerzyć produkcję. Wpadł na pomysł, żeby pozyskiwać paliwo z torfu. Kupił duże podmokłe tereny i zbudował pokazową „farmę Boscha”.
Z czasem wrócił do branży samochodowej i szybko w autach wszelkich marek pojawiły się boschowskie automatyczne wycieraczki, klaksony oraz radia. To wtedy też powstały jego słynne elektryczne narzędzia. Pierwsza była maszynka do przycinania włosów. Potem przyszedł czas na sprzęt gospodarstwa domowego. Najpierw – lodówka, choć znana od dawna, to niezbyt popularna, bo droga, poza tym klienci obawiali się elektrycznego (czyli niebezpiecznego) ustrojstwa. Bosch postanowił przełamać złą passę tych urządzeń.
W 1933 roku wprowadził na rynek chłodziarkę w kształcie walca na nóżkach. Reklamy zachęcały do kupowania „pomocnej dłoni w kuchni”. Podkreślały, że przechowywane w lodówce produkty pozostaną długo świeże. Do każdego egzemplarza dodawano książkę kucharską firmowaną przez koncern. Ale największą zaletą była niższa niż u konkurencji cena – 350 marek (choć nadal nie było to mało). W pierwszym roku sprzedało się ledwie ponad trzysta chłodziarek – ich walcowaty kształt niezbyt spodobał się paniom domu. Firma szybko więc przerobiła go na prostokątny – i ten model cieszył się już o wiele większym powodzeniem.
„Gdybym miała do wyboru telewizor albo pralkę, wybrałabym pralkę” – zwierzała się w reklamie z lat pięćdziesiątych modnie ubrana i ufryzowana pani. Dekadę wcześniej Bosch zaczął eksperymentować z maszyną do prania. Pierwszy model usuwał brud dzięki wibracjom i, jak zapewniała instrukcja, „nie musicie uczyć się niczego nowego, bo wszystkie etapy prania wyglądają tak jak dotychczas”. Krótko mówiąc, maszyna jedynie otrzepywała bieliznę, a potem i tak trzeba było prać ręcznie.
Ale Bosch dopiero się rozkręcał. Po kilku latach mógł już pochwalić się modelem W5 – pierwszą automatyczną pralką. Co prawda nie miała funkcji wirowania (więc w domu montowano osobne urządzenie), ale za to była wytrzymała. A i na wirowanie przyszedł czas. Już w 1960 roku na rynek trafił kompaktowy model WVA5, zaopatrzony w tę bardzo pomocną funkcję. Co więcej, dzięki niewielkim rozmiarom pralka mieściła się w najmniejszej nawet wnęce. „Nie zagracisz mężowi jego warsztatu, a on będzie mógł spokojnie majsterkować; oczywiście używając narzędzi Boscha!” – zachęcały broszury reklamowe.
Firma niestrudzenie wprowadzała dalsze udogodnienia. Najpierw robot kuchenny i zmywarkę do naczyń. Potem płyty grzewcze, piekarniki, okapy i drobne AGD. Dziś sprzętem Boscha wyposażymy dom od piwnicy po strych. Słusznie bowiem zauważył Robert: „Naszą najlepszą reklamą jest nasz produkt”.
Tekst: Stanisław Gieżyński
Fotografie: Bosch
reklama