Podobno na początku był wielki wybuch, a potem powstał wszechświat. W przypadku biało-błękitnych fajansów z Delft sytuacja miała się podobnie. Najpierw wybuchło. 12 października 1654 roku w powietrze wyleciał magazyn prochu znajdujący się w dawnym klasztorze klarysek. Zniszczona została spora część miasta, w tym manufaktury, browary i piwiarnie. Na ich miejscu trzeba było zbudować coś nowego.

Traf chciał, że Delfty były główną siedzibą Zjednoczonej Kompanii Wschodnioindyjskiej, która z Dalekiego Wschodu przywoziła do Europy wielkie ilości ceramiki, także biało-niebieskiej. Inny sprawił, że w Chinach wybuchła wojna domowa i wstrzymano eksport tego rozchwytywanego towaru. I tak w zrujnowanych i opuszczonych po wielkiej eksplozji fabryczkach zbudowano manufaktury fajansu.

Co prawda ceramikę produkowano w Delftach już na początku XVII wieku, jednak była inspirowana głównie wzornictwem włoskim i hiszpańskim. Nowe manufaktury zaczęły odchodzić od tradycyjnych, wielobarwnych wzorów stylizowanych na włoskie majoliki i kopiowały wzory wschodnie, często łącząc je z lokalnymi. Blisko dziesięć lat po nieszczęśliwym wybuchu w magazynie z prochem w Delftach było już dwadzieścia fabryk wytwarzających ceramikę.

„Błękitny delft”

Rzemieślnicy, którzy kopiowali wzory chińskie i japońskie, zdobili przedmioty tylko jednym, kobaltowym kolorem – rysowali nim na białym szkliwie. Inspirowali się przy tym porcelanowymi przedmiotami z Jingdezhen. Ta chińska miejscowość od XIV wieku zaopatrywała najpierw Chiny, a potem dalekie kraje.

Później, około 1680 roku, pojawiły się wyraźne nawiązania do wzornictwa dynastii Ming i japońskiego stylu Imari. Ten rodzaj fajansu nazywa się „błękitny delft” (Delfts Blauw). Najpopularniejszymi jego twórcami byli Samuel van Eenhoorn i Adriaen Kocks.

Na wazach i innych naczyniach przedstawiali symbole z Dalekiego Wschodu, np. berło „Ju-i” w kształcie serca, ptaki, motywy kwiatowe oraz sceny rodzajowe zaludnione skośnookimi mężczyznami i kobietami. Imponująca była różnorodność produkowanych przedmiotów – od słynnych kafli, przez kałamarze, tabakiery, pojemniki kuchenne, mleczniki, po specjalne naczynia do hodowli tulipanów w domu.

Z kolei rzemieślnicy, którzy postawili na rodzime wzornictwo niderlandzkie, produkowali przede wszystkim szkliwione tablice ścienne i zdobili je scenkami rodzajowymi, portretami, pejzażami z charakterystycznymi wiatrakami, scenami bitew i połowów. Z czasem pojawiły się też sceny mitologiczne i religijne, głównie związane ze Starym Testamentem. Można było przebierać w tak zdobionych talerzach, wazach i półmiskach. W przeciwieństwie do oryginalnych włoskich majolik tylko z biało-błękitnym ornamentem.

Z Holandii do Anglii

Charakterystyczne fajanse z Delft szybko zawojowały Europę. Nic więc dziwnego, że już około 1640 roku zaczęto sygnować wszelkie wyroby. Swoje znaki mieli zarówno rzemieślnicy, jak i osoby, które dekorowały naczynia, a nawet właściciele fajansowych cacek. Raczej nie spotyka się sygnatur poszczególnych wytwórni.

Słynne wyroby z Holandii szybko znalazły też naśladowców w nieodległej Anglii. Produkowane tam przedmioty tak silnie były kojarzone z fajansem z Delft, że nadano im ogólną nazwę „delft­ware”. Pierwsze manufaktury produkujące inspirowaną Dalekim Wschodem ceramikę pojawiły się w Anglii już około 1567 roku za sprawą Jaspera Andriesa i Jacoba Jansena, emigrantów z Antwerpii.

Założyli oni swoje małe zakłady w Norwich. Minęło kilkadziesiąt lat, nim pojawiły się kolejne. Powstały w Southwark, Lambeth i Vauxhall, potem w Bristolu (słynna firma Brislington and Temple Back czy Limekiln Lane), wreszcie w Liverpoolu. W przeciwieństwie do Holendrów, Anglicy produkowali o wiele mniej kafli, a skupili się przede wszystkim na wszelkiego rodzaju naczyniach. Wyrabiali kufle, butelki, talerze i całą gamę misek – na owoce, poncz, pot-pourri, cukier czy kwiaty.

Z charakterystycznych przedmiotów warto wymienić tzw. „posset pots”, czyli kubki-dzbanuszki z dwoma uchami i przykrywką, służące do picia „posset” – zdrowotnego napoju z mleka, przypraw i alkoholu. Innym popularnym przedmiotem były „wall pockets” – fajansowe pojemniki o przeróżnych kształtach, które wieszano na ścianie.

Mokrą gąbką w wazę

Angielska ceramika była zdobiona podobnie jak holenderska. Malowano na niej postaci monarchów (Karola II, Jerzego I, II i III) i wybitnych osobistości, przedstawiano wiekopomne zdarzenia – jak choćby pierwszy lot balonem, sceny biblijne, rodzajowe, a także inskrypcje poetyckie i prozatorskie. Ulubioną tematyką były jednak kompozycje kwiatowe, ryby, zwierzęta i ptaki. Z takich dekoracji słynęły przede wszystkim zakłady w Bristolu. Pojawiały się także sceny i krajobrazy w stylu chinoiserie (czyli z motywami chińskimi).

Rzemieślnicy wykazywali się dużą pomysłowością w technikach dekoracyjnych. Drzewa i krzaki malowali, uderzając gąbką w mokry barwnik, żeby go nieco rozmazać. Pod koniec XVIII wieku zaczęli wycinać wzory z papieru, które potem przykładali do naczynia i obsypywali pigmentem. Powstawał kontur, który dekorowali już zwykłymi metodami.

Wycinanie wzorów stało się zresztą zapowiedzią wielkiej rewolucji w zdobieniu porcelany. Technika druku transferowego umożliwiła wielokrotne reprodukowanie tego samego wzoru, a co za tym idzie – niższą cenę i większą dostępność gotowych przedmiotów.

Dekoracje wykonywano w technice miedziorytu, odbijano na specjalnie przygotowanym papierze, a następnie z papieru przenoszono na naczynie, które później wypalano. Metodę rozpowszechnili producenci ze Staffordshire. Dlatego przedmioty takie nazywa się czasem „Staffordshire Blue”. Wkrótce serie naczyń producentów takich jak Spode, Wedgwood, Minton, Riley czy Davenport znalazły się w nieomal każdym w miarę zamożnym angielskim domu.

Duża część wyrobów to wariacje na temat motywów chinoiserie. Wytwórcy zmieniali nieco swoje wzory, jednak znane były one pod wspólnymi nazwami. Dekoracja typu „Buffalo” przedstawiała chiński krajobraz z chłopcem jadącym na bawole.

Z kolei bardzo popularna „Willow” – przedstawiająca parę chińskich kochanków uciekającą mostem, tuż przy okazałej wierzbie – często ulegała przekształceniu (brak mostu, ilość pagód w tle etc.). Wzór „Chinoiserie Ruins”, jak sama nazwa wskazuje, był orientalnym krajobrazem z malowniczymi ruinami na pierwszym planie. Lubowano się także w przedstawieniach pagód i wieżyc.

Dzikie róże i inne wici

Osobną część produkcji stanowiły motywy europejskie, przede wszystkim włoskie. Wzór „Italian Church” przedstawiał wiejski krajobraz z leżącym na pagórku kościołem, który – wbrew nazwie – znajdować miał się w Waterloo. Z kolei model „Tower” był wyobrażeniem mostu Salaro w Rzymie. Większość wzorów pochodziła z publikowanych w owym czasie ilustracji, w tym przypadku akwatint Merigota „Widoki Rzymu i okolic”, opublikowanych w latach 1796–98.

Z czasem równie popularne stały się wzory z krajobrazami angielskich miast i miasteczek. Poza figuratywnymi przedstawieniami producenci opracowali cały zestaw zdobień brzegów naczyń – zwłaszcza waz i talerzy. Wielkim wzięciem cieszyły się przedmioty dekorowane motywem „Wild Rose”, czyli dzikimi różami.

Był to pierwszy kojarzony z Anglią wzór, który przeniesiono na ceramikę techniką druku transferowego. Kolejnym przebojem okazał się motyw „Crown, Acorn and Oak Leaf”, przedstawiający splecione gałązki dębu z liśćmi i żołędziami.

W podobnym stylu utrzymany był wzór „Foliage”, czyli po prostu malowniczo zawinięte wici roślinne. Równie często pojawiają się zdobienia „Tulip” (tulipan) i „Pineapple” (ananas), na którym, wbrew nazwie, wśród kwiatów ledwie widać niewielkie, odwrócone ananasy.

Wszystkie dekoracje i wzory pojawiały się na coraz bardziej masowo produkowanej ceramice – od zestawów do herbaty i kawy, butli do karmienia niemowlaków, kałamarzy po pojemniki na maści i kremy, podgrzewacze do pościeli, durszlaki, a nawet… urynały. Ta masowa produkcja z czasem wyparła z rynku tradycyjnie wykonywane fajanse z Delft.

W 1799 roku w mieście pozostało ledwie dziesięć manufaktur, których produkcja była coraz mniej opłacalna. Przedmioty fajansowe ustąpiły także z czasem miejsca wyrobom kamionkowym, które lepiej znosiły ciepło, więc bardziej nadawały się na przykład do parzenia herbaty. Podczas gdy najzamożniejsi stawiali na stołach porcelanę miśnieńską (także błękitno-białą, ze słynnym wzorem „cebulowym”), w mieszczańskich domach królowały o wiele tańsze przedmioty angielskie.

Dziś oryginalny, ręcznie zdobiony „delftware” jest bardziej pożądany niż wyroby z holenderskiego miasta. Biało-niebieska ceramika nie jest aż tak droga. Co więcej – kolekcjonerzy mają ogromny wybór wzorów, dekoracji i modeli. Ceramika biało-niebieska nie cieszy się w Polsce dużą popularnością, dlatego na aukcjach prawie jej nie widać.

Do oferty naszego domu aukcyjnego trafiają przede wszystkim wyroby manufaktur z Delft oraz ceramika Wedgwooda w cenach od kilkuset do kilku tysięcy złotych (w zależności od wieku, stanu zachowania, techniki wykonania oraz wartości artystycznej). Są to w ogromnej większości wazony oraz talerze. Rozbudowane zestawy, np. wieloczęściowe serwisy do herbaty, a także przedmioty nietypowe (porcelanowe zegary, mleczniki) to wciąż aukcyjna rzadkość.

Z moich obserwacji wynika, że klienci wolą ornamentykę europejską od orientalnej oraz droższą ceramikę ręcznie malowaną od tej produkowanej masowo. Należy pamiętać, że w Polsce kolekcjonowaniem tego typu ceramiki zajmuje się niewiele osób.

Kupujący szukają raczej atrakcyjnego elementu wyposażenia wnętrza, np. pięknego talerza do powieszenia nad kominkiem w salonie albo wazonu na specjalne okazje, a nie konkretnego przedmiotu do kolekcji. Obok biało-niebieskich wyrobów holenderskich, angielskich oraz niemieckich (Miśnia) coraz liczniej reprezentowana jest nowoczesna ceramika polska.

Co prawda biało-niebieski fajans z Włocławka (produkowany seryjnie, ale za to ręcznie malowany!) wciąż nie cieszy się należytym szacunkiem publiczności aukcyjnych. Myślę jednak, że wkrótce wejdzie na stałe do kanonu kolekcjonerskiego. W końcu do modnego ostatnio tradycyjnie polskiego wystroju wnętrz pasuje o niebo lepiej od holenderskich fajansów.


Tekst: Stanisław Gieżyński, Weronika Kowalkowska
Wykorzystano: „Gollecting Blue & White Pottery”, Gillian Neale, Miller’s 2004
Fotografie: Rempex, Galeria Grodzka, archiwum, Corbis

reklama