Kiedy znów zakwitną białe bzy a pani z panem „pojmą to najprościej, że jest czas miłości”. Stara piosenka wskazuje na związek przyczynowo-skutkowy pomiędzy kwitnieniem a rozkwitaniem uczucia. Ale w malarstwie wiosna nie jest interpretowana jedynie w tak lekki i przyjemny sposób.
Kwiaty we włosach
Wiosenną opowieść zacznijmy od najsłynniejszego dzieła dotyczącego tego sezonu. „Primavera” Sandra Botticellego (ok. 1482) to alegoria Wiosny, zainspirowana poezją Owidiusza. Scena rozgrywa się na tle pomarańczowego gaju. W akcji bierze udział sześć dam i dwóch młodzieńców. Centrum malowidła zajmuje Wenus, teoretycznie najważniejsza. Jednak artysta ustawił boginię miłości nieco w głębi, na plan pierwszy wprowadzając Florę, boginię roślinności wiosennej. Urocza dziewczyna rozrzuca jak siewca wokół kwiaty wyjmowane z fałdy spódnicy.
Znawcy utrzymują, że Botticelli „sportretował” 190 rodzajów kwiatów – mamy więc swoisty zielnik. O ile botaniczne okazy można rozpoznać, to wątpliwości nasuwają się przy identyfikacji postaci. Czy Simonetta Vespucci użyczyła rysów Wenus czy raczej Florze? A Merkury – to Giuliano da Medici, ukochany Simonetty, czy raczej Lorenzo di Pietrafrancesco, kuzyn Wawrzyńca Wspaniałego? Wydaje mi się jednak, że nierozwikłane tajemnice tylko potęgują czar „Primavery”.
Inaczej u Rembrandta. Wiadomo, że Florą była żona Saskia, i to na dwóch obrazach. Po raz pierwszy pozuje w 1634 roku, już po ślubie, w stanie błogosławionym. 22-letnia dziewczyna nie wyróżniała się powalającą urodą, lecz związek z nią oznaczał dla artysty awans społeczny, a poza tym jemu wydawała się pięknością. Ubrana w kosztowne szaty, Saskia emanuje młodością, wdziękiem i skromnością. Kilka miesięcy później, kiedy znów wciela się we Florę, jest w zaawansowanej ciąży – co widać. Tu wydaje się starsza, dojrzalsza, ale także promienieje radością.
Teraz słowo o „Primaverze”, wersji polskiej. Bolesław Cybis wyobraził sobie wiosnę jako nieatrakcyjną nastolatkę (1936). Małolata rozczesuje włosy, stojąc przy skromnej umywalce. Jej nagość nie wzbudza pożądania – raczej litość. Choć figurę ma dziecięcą, na twarzy widać już piętno, jakie odcisnęły różne doświadczenia – bieda, upokorzenia, może i coś gorszego… Co ją łączy z malowidłem Botticellego? Kwiatki. Użyte jako wzór tandetnej tapety, smutnej jak bohaterka.
Podobnie mało ładna jest „Wiosna” (1898) Wojciecha Weissa. Tym razem symbolizuje ją chłopak. Za jego plecami wiatr szarpie drzewa, pola jeszcze łyse. A ten stoi goły, wystawiając na podmuchy wichury rachityczną klatką piersiową i niewielkie, bezwstydnie dyndające przyrodzenie. Ale z twarzy chłopca bije siła. Budzi się w nim mężczyzna, otwierają oczy i zmysły.
Pogoda dla bogaczy
Chyba niewiele starszy od małolata z płótna Weissa był młodzian sportretowany na tle różanego krzewu przez Nicholasa Hilliarda. Słynna miniatura z 1588 roku ukazuje paniczyka w obcisłych białych pończochach i haftowanym kaftanie. Szpanu dopełniają rudoblond loki i śnieżna kryza. Nie ma wątpliwości, że model był dobrze urodzony i odebrał staranne wychowanie. Wszystkie detale stroju i wyglądu chłopaka plus dokładnie odtworzoną roślinność artysta zmieścił na owalnej płytce o rozmiarach 5 x 6 cm. Miniatury cieszyły się wówczas wzięciem – kolekcjonowała je królowa Elżbieta I, zwłaszcza te z podobiznami jej faworytów.
Intruzi w raju
Niejednego artystę pociągało przedstawienie czterech pór roku ze względu na zmiany w „twarzy” przyrody. Najdobitniej dał temu wyraz manierystyczny mistrz Arcimboldo, komponując niby-ludzkie profile z elementów charakterystycznych dla konkretnych sezonów. „Wiosna” (1563) – to młodzian o różanym (dosłownie!) policzku, w zielonym kaftanie z liści kapusty i innych roślin, z kryzą utkaną z rumianków i stokrotek.
Z kolei Jeanowi Fransois Milletowi, francuskiemu malarzowi-realiście, wywodzącemu się z zamożnej chłopskiej rodziny, bliskie były wiejskie wątki. Pod koniec życia podjął się malowania Czterech Pór Roku; zmarł przy „Zimie” (symbolicznie!), ostatniej pracy z tego cyklu. Zaczął – jakżeby inaczej – od „Wiosny” (1873). Wykreował bajkowy pejzaż. Właśnie przeszła gwałtowna ulewa, odświeżając listki i kwiaty; już na niebie wznosi się tęcza. Niemal czuje się rześkie powietrze. W morzu roślinności z trudem można dostrzec malutką figurkę wieśniaka, stojącego pod drzewem. W ten sposób Millet podkreśla symbiozę człowieka z naturą.
Wybitny francuski barokowy twórca – Nicolas Poussin, ponad widoki ojczyzny przedkładał pejzaże i kulturę Włoch, gdzie przemieszkał większą część życia. „Wiosna albo Ziemski Raj” (1660-1664) – tak zatytułował obraz należący do cyklu Czterech Pór Roku. Kadr wypełniają bujne drzewa i krzewy. Pośrodku tego przepychu widać parę nagusów. To Adam i Ewa, wymownie wskazująca partnerowi jabłonkę uginającą się pod dorodnymi owocami. Dlaczego artysta wprowadził religijny motyw do świeckiego tematu? Czyżby Poussin sugerował, że do grzechu pierworodnego doszło wiosną? Widać Adama odurzyły wiosenne zapachy, zagrały mu zmysły i… dał się skusić babie.
Patriotyzm w kaczeńcach
Dla Józefa Szermentowskiego Francja okazała się ziemią gościnną. Zamieszkał w okolicy Barbizon. Lecz cóż stąd, że klimat łagodniejszy niż w rozdartym między zaborców kraju, skoro najmilsze jego sercu były widoki Kielecczyzny, skąd pochodził. I oto nasz realista osiadły pod Paryżem nadal malował rodzime krajobrazy – ze zdjęć i z pamięci. Jedna z pierwszych prac Szermentowskiego powstałych we Francji to „Odpoczynek oracza” (1861). Oto płaski, równinny pejzaż z monumentalnym drzewem, obok którego przysiadł wieśniak. Właśnie dziewczynka przyniosła mu posiłek. Ta scenka wnosi do krajobrazu swojską, sentymentalną nutę.
Czasy, gdy Polska zniknęła z mapy świata, obfitowały w twórczość pobudzającą miłość do ojczyzny. Przypomnę zaniedbanego dziś, ale ogromnie popularnego za życia Henryka Weyssenhoffa, mistrza krajobrazu pozbawionego ludzkiej obecności. Popatrzmy na obraz „Wiosna” (1911) – toż to kwintesencja polskości: mokre łąki porośnięte kaczeńcami, przydymione mgłami niebo, zieleniejące wierzby i przylatujące do gniazd bociany. Albo „Pole maków” – falujące morze zieleni, na którym zdają się pływać plamy czerwieni. A w dali, hen, łagodne wzgórza. Ten widok ma w sobie oddech, rozmach i jakąś niewidoczną, a odczuwalną witalność. Ach, przespacerować się tam wiosną!
Tekst: Monika Małkowska
Zdjęcia: katalogi domów aukcyjnych i muzeów, Wikipedia