Tkane obrazy Agnieszki Owsiany
ArtyściZamiast pędzlem i farbą Agnieszka Owsiany maluje obrazy, przewlekając owczą włóczkę przez płótno. A potem pokazuje ich lewą stronę.
Obłe kształty na beżowym albo szarym tle kojarzą z rzeźbami Joana Miró czy Hansa Arpa. O czym są twoje prace?
Trudno mi to nazwać. Nie zakładałam takiej formy z góry, ona płynie ze środka, z podświadomości, w jakiś sposób jest dla mnie naturalna. Ale skojarzenia masz słuszne – inspiruje mnie sztuka, a szczególnie rzeźba modernistyczna; lubię Barbarę Hepworth, Hansa Arpa, Henry’ego Moore’ a czy Brâncușiego. Ich twórczość jest mi bliska ze względu na formę i surowe, naturalne materiały – drewno albo kamień.
Z przyrody, z którą od dziecka jestem silnie związana, też czerpię. Kolory, światło, chmury, ulotne subtelności, jak cień czy słoneczna plama, na które jestem wrażliwa, widać na zdjęciach z mojego Instagrama, ale i w obrazach.
> Przeczytaj także: Tasja Ceramics: duński minimalizm z polską fantazją <
Dlatego są minimalistyczne, spokojne, w kolorach ziemi i bardzo oryginalne – nie malujesz ich, tylko… tkasz specjalną igłą.
Z zawodu jestem architektką, projektuję wnętrza. Ale po kilku latach pracy przy komputerze poczułam, że muszę oderwać się od ekranu. Marzyłam, by wrócić do rzemiosła, z którym miałam styczność na ASP, gdzie studiowałam architekturę. W Bauhausie, który jest mi wyjątkowo bliski, cała filozofia opierała się na ręcznym wytwarzaniu rzeczy i to też miało na mnie wpływ. Szukałam odpowiedniej techniki i w końcu natrafiłam w internecie na przetykanie wełny igłą przez kanwę, metodę znaną od dawna w tzw. tkaniu haczykowym (wykorzystywanym przy produkcji dywanów). Ja jednak posługuję się unowocześnioną wersją igły, zwaną punch needle, którą stworzyła Amerykanka Amy Oxford. Wygląda to trochę jak szycie na maszynie w zwolnionym tempie.
Od kogo się uczyłaś, jak to robić?
Sprowadziłam narzędzie do tkania z USA i znalazłam odpowiednio grubą owczą włóczkę od producenta ze Skandynawii, a potem zaczęłam uczyć się sama. Metodą prób i błędów. Zajęło mi to dobre dziewięć miesięcy. Szukałam też pomysłu, co tą igłą mogę robić. Najpierw myślałam o przedmiotach użytkowych – dywanach, może poduszkach. Ale że kanwę rozpina się na ramach, pewnego dnia zauważyłam, jak ładnie wygląda po utkaniu. Aż szkoda ją ściągać – pomyślałam – lepiej oprawić. I tak zaczęłam tworzyć obrazy.
Autorskim pomysłem jest też i to, że pokazujesz nie pętelki, które wystają z płótna, jak się przyjęło, tylko jego lewą stronę.
Zauważyłam, że jest prostsza i przez to ciekawsza. No i lepiej oddaje minimalistyczne formy, które robię. Pętelki chowam zaś w ramie, która jest jak płaska skrzynka.
Co cię pociąga w pracach ręcznych?
Pochodzę z artystycznego domu. Moi rodzice są konserwatorami sztuki i zawsze było jej pełno w naszym domu. Od dziecka dużo rysowałam i malowałam, ale górę brało kombinowanie, jak coś posklejać i budowanie modeli. W tkaniu, w przeciwieństwie na przykład do projektowania wzorów na tkaniny, które potem powstają w fabryce, moja głowa i ręce mają kontrolę nad wszystkim, od pomysłu po efekt końcowy. Wszystko jest namacalne, mogę coś zmienić, poprawić, dodać, mam fizyczny kontakt z materiałem. Tworzenie jest bardzo blisko mnie.
Nigdy na przykład nie powtarzam wzorów i cały czas eksperymentuję – kiedyś stosowałam tło, teraz od niego odchodzę. Niedawno do poznańskiej restauracji Nadzieja, którą projektowałam, zrobiłam trzy prace z beżowej włóczki na beżowej kanwie, całkiem monochromatyczne, jak płaskorzeźby. A sama praca manualna jest świetną formą relaksu i medytacji. Ręka działa z włóczką, a głowa jest gdzie indziej, ma czas, by pomyśleć o ważnych sprawach.
Instagram artystki: @agnieszkaowsianystudio
Z AGNIESZKĄ OWSIANY ROZMAWIAŁA AGNIESZKA WÓJCIŃSKA
Zdjęcie główe: Tkany obraz z serii „Deco”/ IV, 2018
ZDJĘCIA: MAJA MUSZNICKA/MILK & SUN, ARCHIWUM ARTYSTKI