Małgorzata Jabłońska ukończyła wydział malarstwa warszawskiej ASP, dyplom w pracowni Wiedzy o Działaniach i Strukturach Wizualnych prof. Jacka Dyrzyńskiego. Zajmowała się witrażem, pracowała w drukarni, prowadziła kurs dekoracji wnętrz, była stylistką. Matka dwóch dorosłych córek – inżyniera i wizażystki. Najchętniej dekoruje wnętrza.
Z pani sztuką jest problem…
(śmiech) Starzy znajomi z akademii faktycznie nie są pewni, co o moich pracach myśleć. Bo nie pasują do żadnej definicji. Kiedyś wymyśliłam nazwę „transparent painting”, ale zwrócono mi uwagę, że to przecież nie jest malarstwo.
No właśnie. Więc co to właściwie jest?
Pierwsze pytanie, jakie zwykle słyszę, brzmi: a jak to jest zrobione? Wtedy odpowiadam: sprytnie! Niektórzy myślą, że to jakiś rodzaj akwareli. A ja po prostu biorę kawałki materiału i ściskam je między dwiema szklanymi płytkami. Prace są przeźroczyste i ta przeźroczystość mnie fascynuje. Często zdejmuję je ze ściany, wieszam w przestrzeni albo na oknie. Nakładam na świat swoją rzeczywistość.
A zaczęła pani od...?
...od nylonowych chusteczek! Takich, które jeszcze w latach 70. kobiety zakładały na wałki na głowie. Wyszukiwałam je w szmateksach, wieszałam na ścianach. Najpierw myślałam, że to z jakiegoś dziwnego sentymentu, ale któregoś roku mnie olśniło i wtedy zrobiłam z nich pierwszy obraz.
Zbieranie nylonowych chustek brzmi nieco dziwnie.
Pracowałam wtedy jako stylistka, więc były mi potrzebne. W ogóle zawsze miałam słabość do tkaniny. Ona jest miękka i przytulna, można ją formować. Jeszcze na studiach robiłam z gazet rodzaj tkaniny. Jedna z prac trafiła nawet na wystawę „Idee poza ideologią” w warszawskim Centrum Sztuki Współczesnej w 1993 roku.
Na dyplom zrobiła pani rzeźbę…
Rzeźba to był mój autoportret, ale właśnie z tkaniny – sztucznego filcu. Bałam się, że naturalny może coś zeżreć, więc użyłam materiału do podsufitek samochodowych. W ogóle to na studiach byłam z tych, co to chodzą od pracowni do pracowni: Tarasin, Gierowski, Czapla. Potem też imałam się różnych zajęć, miałam nawet firmę z gadżetami reklamowymi robionymi z witraży. Lubię to, co nowe. Gdyby mi ktoś wytłumaczył, jak się robi samoloty, to siadłabym i projektowała.
Skąd pomysły na prace?
Interesują mnie ludzie, także ci w tłumie. Widzę związki między kwiatami a tłumem. W tłumie tracimy swoją indywidualność, często też nie dostrzegamy piękna pojedynczego kwiatu, musimy widzieć ich więcej. Czasem bywa tak, że punktem wyjścia jest materiał - widzę go i od razu czuję, co z tego będzie. Zdarzyło mi się nawet ściągnąć z córki jakiś ciuszek. Wmówiłam jej, że już w tym nie będzie chodzić! (śmiech) Druga córka od dawna prosi mnie, żebym zrobiła obraz z motylami, ale jakoś nie mogę się zebrać. Przy tej technice mógłby wyjść zbyt dosłownie. Zrobię, jak znajdę odpowiedni materiał.
Kontakt: www.malgorzatajablonska.pl
Rozmawiał: Staszek Gieżyński
Zdjęcia: Adam Wełnicki, Marta Wróbel, archiwum artystki
reklama