Przeżył ledwie dwadzieścia siedem lat, ale na stałe wpisał się do historii polskiej sztuki. Za życia skromny student, po tajemniczej śmierci Waldemar Cwenarski stał się legendą współczesnego malarstwa.

Oto historia o pamięci i zapomnieniu. O człowieku, który pamiętał, ale o którym zapomniano. O krótkim życiu, którego najważniejsze punkty można przedstawić w jednym paragrafie. O obrazach, które tak naprawdę żyć zaczęły dopiero po jego śmierci, ale i one z wolna popadają w niebyt. Wreszcie o legendzie, niemal romantycznej, która opowiada o tragicznym twórcy, męczonym demonami przeszłości, i jego tajemniczej śmierci.

Gdy odchodzi człowiek, zostają po nim skrawki jego doczesnego życia i pamięć najbliższych. Po Waldemarze Cwenarskim zachowało się trochę ponad sto prac, w większości rysunków, i wspomnienie garstki najwierniejszych przyjaciół, nigdy zresztą niespisane. Do tego jeszcze parę sfatygowanych zdjęć. Z nich samych, jak z niekompletnych puzzli, można spróbować ułożyć opowieść o jednym z najważniejszych polskich malarzy XX wieku.

Zdjęcie pierwsze: Walduś siedzi na koniku

Na fotografii mały Waldek ubrany w jasny strój, z dłuższymi, trochę lokowanymi włosami. Siedzi na drewnianym koniu, który przednie kopyta unosi ku górze, jakby zbierając się do galopu. Waldek ma 9 lat, minę poważną i zaciętą. Ta mina i drewniany konik powrócą za kilkanaście lat w jego sztuce.

Na jednym z rysunków z cyklu „Etiudy” powtórzy tę sytuację. Maźnięta grubymi kreskami, geometryczna sylwetka dziecka w szpiczastej czapeczce na koniu. Na ręku plama – tarcza. Twarz zaznaczona ledwie kilkoma liniami, poważna, skupiona, napięta. Dwie smoliste plamy jako oczy. Czy to Waldek? Nie wiemy. Ale postaci dziecięce należały do jego ulubionych motywów. Na obrazach i rysunkach dzieci trzymają brzydkie, poniszczone zabawki, stoją ustrojone w obozowe pasiaki, niosą trumnę. Ukradzione, zniszczone dzieciństwo.

Waldemar Cwenarski urodził się we Lwowie, jego matka była dyplomowaną pielęgniarką, ojciec zawodowym wojskowym. Miał trójkę przyrodniego rodzeństwa. O wczesnych latach jego życia nie wiadomo prawie nic. Ojciec zmarł w 1938 roku, rok potem zaginął przyrodni brat. W 1940 roku Niemcy zamordowali siostrę Janinę. Reszta rodziny całą wojenną zawieruchę przeczekała w różnych wioskach pod Lwowem. W 1945 roku przenieśli się do Bytomia, potem do Wałbrzycha. Z nieco późniejszego okresu pochodzą kolejne fotki Waldka.
 
Zdjęcie drugie: Waldek Cwenarski oficjalnie

Fotografia jest portretem, przedstawia młodego mężczyznę z półprofilu. Widać, że zdjęcie zrobiono do dokumentów. Waldek uśmiecha się, lekko pochylając głowę. Można by powiedzieć, że to oficjalne oblicze Cwenarskiego: absolwenta bytomskiego gimnazjum, potem pracownika Fabryki Porcelany „Krzysztof” w Wałbrzychu. To właśnie na terenie zakładu, w świetlicy, Cwenarski namalował obraz „Krakowskie wesele”. Nie przetrwał, po kilku latach zniszczono go w czasie remontu. Kolejny ślad artystycznej działalności to zaangażowanie w lokalny teatrzyk kukiełkowy.

Z Wałbrzycha rodzina trafiła do Wrocławia, gdzie Waldek ukończył liceum plastyczne. W 1949 roku zaczął studia w Państwowej Wyższej Szkole Sztuk Plastycznych. Jego opiekunami byli Stanisław Dawski i Eugeniusz Geppert. W szkole panował koloryzm, zaś oficjalnym trendem był niedawno wprowadzony socrealizm. Młody student niczym specjalnie się nie wyróżniał. Wykonywał zadane ćwiczenia, przerabiał narzucone tematy. Podobno na jednym z plenerów malarz Stanisław Pękalski przekonywał go, by nie malował szarych widoków miast, tylko zajął się kolorowymi pejzażami.

Jeden z obrazów Cwenarskiego znalazł się wśród wybranych, które miały reprezentować uczelnię na wystawie „Młodzież walczy o pokój”. Za płótno „Strajk dokerów” dostał nawet wyróżnienie. Epizod przeszedł jednak bez większego echa. Trudno wyczuć, jakie znaczenie ta nagroda miała dla Cwenarskiego, bo w szkole malował, co mu kazano, dopiero w domu tworzył to, na co miał ochotę. Życie prywatne najlepiej widać na fotografiach.

Zdjęcia trzecie i czwarte: Waldek bawi się z przyjaciółmi

Grupa młodych ludzi w szortach, koszulach z krótkimi rękawami i w solidnych butach opiera się o skałę. Są wyraźnie zadowoleni z górskiej wycieczki. To jedno zdjęcie. Na innym rozczochrany Cwenarski stoi po kolana w śniegu przed wiejską chałupą. Śmieje się od ucha do ucha.

Podobno był małomówny i wiecznie zamyślony. Ożywiał się po alkoholu (pił dużo) i wtedy potrafił bawić się na całego z przyjaciółmi. Przyciągał uwagę kobiet, które licznie go adorowały. Kiedy miał ochotę malować, mówił „już mnie palce swędzą”. Malował, na czym popadło. Gdy nie miał płótna, używał prześcieradeł. Brakowało farb olejnych, więc brał kredowe, stosował kuchenny olej, emalię i najgorszej jakości werniksy. Byle tylko tworzyć.

Jedno płótno potrafił zamalować kilka razy, nie dlatego, że starszy obraz był zły, ale z braku świeżej powierzchni do malowania. Tworzył zrywami, śpiesząc się. Kładł farbę szerokimi machnięciami pędzla, rozmazywał ręką i szpachlą. Krytycy pisali potem, że potrafił namalować jednym pędzlem obraz, do którego inny malarz potrzebowałby całego kompletu. Gotowe prace chował za szafą, zdarzało się bowiem, że do domu studentów wpadała komisja z uczelni, żeby sprawdzić, co też podopieczni sobie malują.

Na płótnach nie było już śladu wesołego, bawiącego się z przyjaciółmi Waldka. Grubymi, ciemnymi kreskami malował swój autoportret w dziecięcej, szpiczastej czapeczce. Jego stłoczone „Dzieci z Bałut” trzymają w ręce szmacianą, bezwładną lalkę. Jest i „Pieta”, gdzie Matka Boska rozkłada szeroko ręce niczym krzyż, a ciało Chrystusa leży na jej kolanach, tworząc kościelny ołtarz. Na kolejnym obrazie bezwładny pajac buja się na drewnianym koniku.

Wreszcie „Pożoga” – płomienisty, dynamiczny koń jak z „Szału” Podkowińskiego, a wkoło wystraszone dziecięce twarze. Ile tu autobiografii? Ile wydobytych z głębi pamięci wspomnień, ile przeżywanej ciągle na nowo wojennej traumy? Na te pytania nie znamy odpowiedzi. Wiemy tylko jedno: 4 kwietnia 1953 roku znaleziono go w domu nieprzytomnego, podobno poprzedniej nocy sąsiedzi słyszeli jakieś pojękiwania. Waldemar Cwenarski, 27 lat, student IV roku malarstwa, zmarł w drodze do szpitala.

Przez długi czas mnożono różne wersje zdarzeń. Jedni mówili: samobójstwo, inni wypadek, pobicie albo i mord polityczny, bo przecież Cwenarski tworzył obrazy dalekie od oficjalnej ideologii. W 1983 roku Andrzej Mrozowski dotarł do akt Prokuratury Wojskowej we Wrocławiu i przedstawił odpis z sekcji zwłok. Lekarz stwierdził, że przyczyną zgonu był wylew krwi do trzustki, a jako że na ciele denata znalazł liczne obrażenia, wnioskował o przeprowadzenie dochodzenia. Śledztwa nigdy nie rozpoczęto – nie wiadomo dlaczego. Po malarzu pozostały obrazy i ich fotografie. Te ostatnie też odgrywają swoją rolę w całej historii.

Zdjęcie ostatnie: obrazy Waldemara Cwenarskiego

Fotografii obrazów jest wiele, bo po śmierci Cwenarskiego jego malarstwo spotkało się z ogromnym zainteresowaniem. Prace pokazano na słynnej wystawie w Arsenalu, niedługo potem ukazała się książkowa biografia malarza. Porównywano go do Wojtkiewicza, Makowskiego, Rouaulta, nawet van Gogha. Podkreślano tragizm malarstwa, tragizm postaci i słowo to na dobre przylgnęło do Cwenarskiego.

Gdy w 1964 roku zmarła matka malarza, jego obrazy w spadku otrzymała Krystyna Cybińska, przyjaciółka artysty. Zgodnie z wolą darczyńcy przekazała je dalej, do Muzeum Narodowego we Wrocławiu. Prace pokazano na dużej wystawie w 1967 roku. Potem o artyście na długie lata zrobiło się cicho. Aż wreszcie Mariusz Hermansdorfer, dyrektor wrocławskiego muzeum, zaczął bić na alarm. Bo obrazy Cwenarskiego niszczeją. Nie dlatego, że są źle przechowywane.

Były malowane tak fatalnymi środkami, że nie znoszą próby czasu, na dodatek trudno je konserwować. – Zdjęcia obrazów wykonane dziesięć czy piętnaście lat temu są bardziej ostre i czytelne niż niektóre oryginały. Za kilkanaście lat mogą pozostać tylko one – konkludował dyrektor. Miejmy jednak nadzieję, że obrazów Waldemara Cwenarskiego nie trzeba będzie oglądać tylko na zdjęciach.


Tekst: Stanisław Gieżyński
Wykorzystano: Andrzej Jarosz, „Waldemar Cwenarski (1926–1953). Tragiczna sława – prozaiczne zapomnienie” w „Sława i zapomnienie. Studia z historii sztuki XVIII–XX wieku”, Warszawa 2008;
Mariusz Hermansdorfer, „Waldemar Cwenarski”, Wrocław 2006; Piotr Sarzyński, Maja Wolny, „Kronika śmierci przedwczesnych”, Warszawa 2000.
Fotografie: Muzeum Narodowe we Wrocławiu/www.mnwr.art.pl

reklama