Z malarką Evą Bekier rozmawia Staszek Gieżyński.
Stanisław Gieżyński: Pani jest Ewą czy Evą?
Eva Bekier: Mieszkam w Madrycie, więc dla Hiszpanów muszę być Evą. Inaczej mówiliby na mnie Eła.
Jak pani trafiła do Hiszpanii?
Wyjechałam kiedyś z Polski z przyjacielem, który miał hiszpańskie korzenie. Spytał: „Jedziesz?”. Powiedziałam, że jadę. Ale ja w ogóle wszędzie jestem u siebie. Nieważne, czy to Paryż, Berlin czy Warszawa.
Obywatelka świata…
(śmiech) Po prostu jestem „miejska”. Obserwuję tłumy, widzę je w kolorach, w pewnym sensie czuję energetycznie. To jest trochę takie czytanie ludzi i otoczenia. Sprawdzam, na ile się z nimi identyfikuję.
To inspirujące?
Oczywiście. W różnych miejscach jest różne światło, różni ludzie. Lubię usiąść w kawiarni w Paryżu i patrzeć na płynący tłum. Albo podglądać podróżnych na stacji. Miałam kiedyś wystawę
właśnie koło dworca kolejowego. Po prostu stałam i patrzyłam, jak przechodnie reagują na moją sztukę.
Mimo to ludzi pani nie maluje.
Nudzi mnie malowanie twarzy… Interesują uczucia. Maluję, bo mam w sobie tyle emocji, że nie chce mi się ich spisywać. Nie potrzebuję nawet pędzla, wystarczy papier, trochę ścinków i dwa małe wałki malarskie.
Kiedy się to wszystko zaczęło?
Rysowałam już w dzieciństwie. Czasem, gdy byłam z siostrą, to nie chciało mi się z nią rozmawiać, wolałam jej rysować różne historyjki.
Studiowała pani malarstwo?
Studiowałam konserwację malarstwa sztalugowego, potem malarstwo. Mam również doktorat z socjologii…
Słucham?
W Holandii zrobiłam. Pisałam o społecznościach byłych niewolników, o Surinamie. Z kariery naukowej wyszły jednak nici, bo trzeba było tam jechać, żyć z tymi plemionami i kontynuować badania.
Nie nadawałam się do tego.
Teraz rozumiem, skąd ta skłonność do podpatrywania ludzi.
Oni mnie inspirują, ale też chcę, by cieszyli się moim malarstwem. Sztuka jest fajnym ciuchem, czymś wyjątkowym, o osobistym, szczególnym znaczeniu. Każdy może coś dla siebie znaleźć,
musi tylko popatrzeć. Dlatego tak lubię wystawiać w miejscach publicznych – żeby obrazy widziało jak najwięcej osób.
Jeden z nich zdobi ściany apartamentu księcia Hiszpanii, Filipa.
Dziś to już król… Ale faktycznie, jeden z luksusowych hoteli w Oviedo kupił mój obraz i powiesił go w apartamencie książęcym. Nawet o tym nie wiedziałam, znajomi mi powiedzieli. To miłe, ale chyba fajniej by było, gdyby zawisł po prostu w barze mlecznym (śmiech).
Widzę w pani pracowni książkę o chińskiej kaligrafii.
Bardzo chcę się jej nauczyć! Zwiedzić Chiny, Indie – to moje marzenia. Na Księżyc też bym poleciała!
Rozmawiał: Stanisław Gieżyński
Zdjęcia: archiwum artystki
Kontakt do artystki: www.e-bekier.com
reklama