Szczęśliwe zwierzęta z linorytów Zuzy Miśko
ArtyściKoty, lisy i borsuki z linorytów Zuzy Miśko mają w sobie buddyjski spokój. Radości życia można im pozazdrościć.
Dziki, lisy, borsuki – skąd pomysł, żeby portretować zwierzęta?
Co jakiś czas myślę: trzeba się zresetować, przyjrzeć liściom, korze, falom na wodzie. I wracam do przyrody. Cztery lata temu pojechałam do Białowieży, a gdy wróciłam, zrobiłam linoryt z dwoma dzikami. Pierwszy od lat. Potem powstał lisek ze słońcem w tle – impresja z Hokkaido. I koty, między innymi moja Heidi, która leży na niebieskim kultowym Egg chair projektu Jacobsena. Kocią serią chciałam pokazać, jak zwierzęta dewastują starannie zaprojektowane rzeczy, bo to samo życie. Przecież wszystko się niszczy i zużywa z czasem. Bliskie jest mi japońskie wabi sabi – docenianie rzeczy spatynowanych wiekiem.
> Przeczytaj także: Z miłości do lasu – obrazy Justyny Stoszek <
Twoje zwierzaki są proste, a kolory grafik oszczędne.
To przez inspirację Japonią i Finlandią, które od lat mnie ciekawią. W Finlandii byłam rok na Erasmusie i polubiłam tamtą estetyką, design, szare zimowe pejzaże oraz arki – cieszenie się zwykłym życiem. W tych linorytach dzielę się pięknem, które dostrzegam w naturze, a nie wszyscy je widzą. Bo ludzie uważają, że markowa sukienka jest piękna, ale dzik niekoniecznie.
Skąd twoja wrażliwość na przyrodę?
Ma związek z zainteresowaniem sztuką Japonii i Chin, gdzie zwierzęta i rośliny są często przedstawiane jako główni bohaterowie, a człowiek jest drobny i zagubiony w bezkresnej naturze. Taka proporcja bardzo do mnie przemawia. Zawdzięczam to jednak przede wszystkim rodzicom, którzy często zabierali mnie, dziecko miasta, na wyprawy do lasu, w tatrzańskie doliny i Jurę Krakowsko-Częstochowską. Robili konkursy, kto zauważy zwierzątko i dzięki temu nauczyłam się dostrzegać więcej niż inni. W dzieciństwie fascynowały mnie też książki o surowej amerykańskiej Północy - Indianach i traperach. Czytałam dużo Jacka Londona i Jamesa Olivera Curwooda. Czasem wraca do mnie myśl, że też chciałabym się zmierzyć z naturą, choć jestem drobną kobietą, a moja rodzina od pokoleń żyje w mieście. Trochę to romantyczne marzenia mieszczanki i artystki, która chodzi palcem po Google Maps. Ale ostatnio zupełnie poważnie myślę, by wybudować mały domek i zamieszkać na wsi. W Polsce mamy wciąż tyle dzikich miejsc.
> PRZECZYTAJ TAKŻE: Grafiki Gabrieli Gorączko inspirowane folkiem <
Skończyłaś animację, ale pracujesz techniką linorytu. Dlaczego?
Nadal robię animacje i ilustracje, ale linoryt to odskocznia od pracy cyfrowej, coś fizycznego. Odbitki robię sama, ręcznie.
Fascynację grafikami z jednej matrycy, które różnią się kolorem czy papierem, mam z dzieciństwa, z oglądania z dziadkiem znaczków pocztowych. Był zagorzałym filatelistą, miał abonament i jak przyjeżdżałam do niego na wakacje, to była jedna z atrakcji. Wiesz, że pierwsze polskie powojenne znaczki to był ten sam wzór wydrukowany w różnych kolorach, zależnie od roku. Dziadek tłumaczył: tu seria czerwona, tu dodali ząbki, a rok później drukowali na niebiesko. Fascynowało mnie, że każdy jest inny.
Na swojej stronie piszesz, że oprócz natury inspiruje cię nauka. To też zainteresowanie z czasów szkolnych?
Wręcz przeciwnie, bo moją edukację w naukach ścisłych raczej zaniedbano. Dopiero teraz, po czterdziestce, szukam w niej sensu. Właśnie skończyłam „Kwantechizm” Andrzeja Dragana. Czytam dużo artykułów o neurobiologii i fizyce w „Wired” czy „Science”. Szukam też wszelkich nowinek związanych z biznesem, sztuką, dizajnem i technicznymi ciekawostkami. Wydaje mi się, że artysta musi mieć w miarę pełen obraz rzeczywistości, to jego obowiązek. Powinien korzystać z różnych źródeł – natury, emocji, rozmów z ludźmi, faktów naukowych – filtrować je przez siebie i przekazywać dalej. Bo kiedy ograniczy się do oglądania prac innych, przestanie mówić własnym głosem.
Z Zuzą Miśko rozmawiała Agnieszka Wójcińska
Kontakt do artystki: zuzamisko.com
ZDJĘCIA: ARCHIWUM ARTYSTKI