Zostawił setki prac i niejedną tajemnicę. O swoim pochodzeniu, wierze, wyborach politycznych i miłościach. Na pozór doskonale znany, a naprawdę nieznany. Nowosielski.
0siemdziesiąte ósme urodziny obchodził 7 stycznia tego roku; dwa tygodnie potem zmarł. Zdaniem lekarzy mogło się to zdarzyć co najmniej dekadę wcześniej. On sam wydawał się przygotowany na odejście od 1999 roku – kiedy namalował ostatnie dzieło. Nomen omen, krzyż ołtarzowy dla ojców dominikanów. Potem odłożył pędzle i oznajmił, że zakończył robotę na zawsze. Słowa dotrzymał. Jego zmienne wybory duchowe omal nie doprowadziły do pośmiertnego konfliktu.
Zanim odbył się pogrzeb na cmentarzu Rakowickim, zorganizowano dwie uroczystości – w piątek (artysta zmarł w poniedziałek) w obrządku greckokatolickim, w sobotę – w prawosławnym. Żeby nikt nie poczuł się urażony. Ale kilka dni wcześniej, w nocy z wtorku na środę, swoją fuchę odwalili… złodzieje, wynosząc z domu zmarłego mistrza m.in. dziesięć jego obrazów i ikon. Absolutnie cyniczna robota – jeszcze za życia prace twórcy należały do najdroższych w Polsce, po śmierci ich cena z pewnością wzrośnie.
Nie serio, ale szczerze
Niewysoki mężczyzna o bujnych, niesfornych włosach i skupionej twarzy. Na pozór trochę nieobecny, w rozmowach błyskotliwy, ale nigdy nie wywyższający się. A wiedzę miał encyklopedyczną. Człowiek wyjątkowej pracowitości: ponad dwa tysiące płócien, dwa razy tyle rysunków, tyle samo grafik. Za nie go podziwiamy i dla nich kupujemy. Natomiast nieliczni oglądali świątynie, których wystrój, a nawet architekturę powierzono Jerzemu Nowosielskiemu – a jest ich ponad trzydzieści! Najczęściej wspomina się kościół w Wesołej, od pięciu lat wpisany w rejestr zabytków. A kto odwiedził cerkiew greckokatolicką w Lourdes? Tam też nasz artysta stworzył ikonostas. Choć miał ogromną wiedzę i doświadczenie, zachował dziecięcą świeżość. Uważał, że „...sztuka nie udaje się ludziom poważnym, ludziom serio. Psują oni każdą zabawę”.
Nie potrafił spekulować, przymierzać się do modnych trendów, naciągać dzieła pod publiczkę. – Wielkość malarstwa Nowosielskiego wynikała z jego duchowej siły, a zarazem pokory – uważa Andrzej Starmach, historyk sztuki i przyjaciel Nowosielskich. – On całe życie unikał napuszenia, pseudointelektualnych rozmów. Najważniejsze było dociekanie prawdy. Stąd brały się jego dobroć, mądrość, szlachetność. Nie przywiązywał wagi do pieniędzy; nie opuścił żadnej charytatywnej aukcji, o której usłyszał. Jednocześnie był nieprzejednany w artystycznych wyborach, zajmował zawsze własne stanowisko.
Klasztor wewnętrzny
Syn Łemka i spolonizowanej Austriaczki. Tak naprawdę bez kropli polskiej krwi. Jak widział sam siebie? „Mnie moja narodowość zupełnie nie obchodzi. Najbardziej czuję się związany z kulturą polską, bo tu istnieję, ale także z ukraińską i rosyjską”, tłumaczył. „To jest niewygodne, bo każda z tych grup może mnie posądzać o nielojalność…”.
Naukę w gimnazjum przerwała mu wojna. W 1940 rozpoczął studia w krakowskiej Kunstgewerbeschule, konspiracyjnej Akademii Sztuk Pięknych. Uczyła się tam przyszła elita intelektualna i artystyczna (m.in. malarze Tadeusz Brzozowski i Kazimierz Mikulski, aktorzy Mieczysław Voit i Bronisław Pawlik, historycy sztuki – Mieczysław Porębski i Marek Rostworowski, reżyser Wojciech Has, tancerz Witold Gruca).
Podobno „Nowosiel” był uczniem słabym. Sam uważał, że w Kunstgewerbeschule nauczył się podstaw techniki malarstwa ściennego, co przydało się przy ikonach. W 1943 roku wstąpił do klasztoru świętego Jana pod Lwowem, gdzie uczył się pisania ikon. Rok potem ostre zapalenie stawów zmusiło go do powrotu do Krakowa. Jednak mawiał przekornie: „Pozostałem mnichem. Nie lubię jeździć, nie lubię niepotrzebnych działań. Wolę mieć święty spokój. Ważny dla mnie jest mój klasztor wewnętrzny”.
Ofiara Zosi
Kunstgewerbeschule to był także poligon uczuciowy. Zawiązane tam przyjaźnie przetrwały lata, a niektóre miłości zakończyły się małżeństwem. Jerzy w akademii poznał Zofię Gutkowską, świetnie zapowiadającą się malarkę. Przyszłą żonę. Ale zakochał się w innej – Ewie Jurkiewicz, pierwszej żonie Tadeusza Kantora. „Te wszystkie portrety z pociągłą twarzą i zdecydowanym podbródkiem to właśnie Ewa”, zdradza profesor Porębski. Z czasem Gutkowska wygrała.
Była piękną kobietą, ale miała sparaliżowaną lewą rękę, to ślad po chorobie Heinego-Medina, którą przechodziła w dzieciństwie. Niektórzy uważali, że Jerzego ujęła ta drobna niedoskonałość – bo lubił opiekować się słabszymi. Inni byli zdania, że to Zofia okazała się silniejsza. Bez żalu czy pretensji zrezygnowała ze sztuki, wyjaśniając, że „dwóch geniuszy w rodzinie to za wiele”.
Ślub biorą w styczniu 1949 roku; jednym ze świadków jest Tadeusz Kantor. W Krakowie właśnie została otwarta I Wystawa Sztuki Nowoczesnej. Ostatni przejaw krótkotrwałej wolności, tuż przed wprowadzeniem socrealizmu.
Socrealizm wśród lalek
Jak większość polskich artystów, Nowosielski po wojnie „wpadł” w surrealizm, potem wciągnęła go sztuka nieprzedstawiająca. „Od tego czasu zacząłem przeżywać stan rozdwojenia jaźni artystycznej”, przyznawał. „Z jednej strony interesowała mnie abstrakcja geometryczna, z drugiej zaś pewne elementy figuracji… Ikona uświadomiła mi, że te dwie tendencje w sztuce się nie wykluczają, a wręcz przeciwnie, w każdym dobrym obrazie muszą ze sobą współistnieć”.
Jak przetrzymał socrealizm? W 1950 roku przeprowadził się z żoną do Łodzi i zatrudnił w Teatrze Lalek „Pinokio”. Po odwilży nauczał na łódzkiej PWSSP. Ciekawostka: po latach wyznał, że nie miał skrajnie negatywnego nastawienia do „jedynie słusznej” doktryny: „Wiązałem z socrealizmem pewne nadzieje. W pewnym momencie myślałem, że na tej fali przyjdzie wielka sztuka, sztuka nowej przygody, coś w rodzaju hiperrealizmu”.
Kompromisem z jego strony stały się tematy sportowe – pływaczki, gimnastyczki, uczennice. Nawet sportretował Majakowskiego… Żadne z tych płócien nie zostało przyjęte na Ogólnopolskie Wystawy Plastyki, oficjalne popisy świadczące o doskonałej kondycji naszej sztuki.
Kolejna ciekawostka: Nowosielski dyplom krakowskiej ASP otrzymał dopiero w 1961 roku. Rok potem wrócił do Krakowa i objął pracownię na akademii, gdzie spędził 31 lat.
Z Bogiem na rozstajach
W życiu Nowosielskiego było kilka zawirowań. W młodości wierzył w kapłańskie powołanie. Potem niespodziewanie wiarę zamienił na ateizm. Na pozór nie było powodu. Młody aspirant na duchownego leżał złożony chorobą w szpitalu lwowskim, gdy tuż obok likwidowano żydowskie getto. Jak mówił, miał świetny punkt obserwacyjny. Widział, słyszał, co działo się z uciekinierami z getta. I wtedy „…przeszedłem przez doświadczenie żywego odczucia nieistnienia Boga”, mówił po latach. „Byłem ateistą doskonałym, nie wierzyłem w nic poza materią”.
Jednak cierpiał. Przejmująco opowiadał o „bezdomności” odczuwanej w tamtym okresie niewiary. Gdy po kilkunastu latach nawrócił się, uznał okres zwątpienia w Boga za… najważniejsze duchowe doświadczenie. Wybrał wtedy, jak mówił, „rozszerzone prawosławie”.
Piękne tortury
Co w życiu Nowosielskiego należało do rzeczy najważniejszych? No, miłość. Ale nie ta radosna, pełna uniesień. Wpisana w nią była męka i ból. Jeśli uczucie jest silne, musi ranić – uważał malarz. Toteż nigdy nie przedstawiał hedonistycznych scen. Bohaterki (jak wiadomo, na jego obrazach kobiet było znacznie więcej niż mężczyzn) cierpiały na różne sposoby. Nasz „święty” artysta zachowywał się jak sadysta. Najpierw pokazywał kobiety skrępowane linami, zawieszone w niewygodnych pozach, udręczone psychicznie i fizycznie. Z czasem skazał je na jeszcze gorsze tortury – na samotność.
Zdaje się, że wszystkie damy z obrazów Nowosielskiego są do siebie podobne. Pomyłka, różnią się znacznie. Zobaczymy perwersyjne kusicielki, z rozchylonymi namiętnie wargami; spokojne marzycielki z łagodnymi gestami. Malarz wysmuklił ich figury, uprościł rysunek postaci, nadał rysom i oczom tajemniczy wyraz. Wszystkie urzekają „nietykalną” urodą, jak gotyckie Madonny. Zarazem wydają się wygimnastykowane, dbające o urodę, bezpruderyjne, na wskroś nowoczesne. Ale nie duchowo – bo dla Nowosielskiego zmysłowość i seks były rodzajem mistycyzmu.
Miał wiele muz, które go inspirowały, niekiedy z wzajemnością. Ale ta jedna wytrwała przy nim do końca, jakoś zaakceptowana (?) przez żonę. Kinga, ongiś jego studentka, malarka, „dziewczyna Jurka”. Dla starszych przyjaciół Nowosielskich – bestia, diablica. Dla innych – anielica. A ona? „Niesamowicie się zakochałam”, wyznaje. Co razem robili? Opowiadał, jak chciałby ją torturować…
Artysta o związku mówił ze zwykłą dla siebie szczerością: „Odczuwam w sobie walkę przeciwstawnych sił duchowych: siły diabelskiej i siły Boskiej, ale nie wiem, co to Piękno. Wiem, że jako artysta jestem niejako posłany do piekła i mam z niego wydrzeć tyle, ile tylko się da, żeby było zbawione”.
Tekst: Monika Małkowska
Fotografie: W. Wasyluk/Reporter, katalogi aukcyjne