Rzeźby zadumane

Artyści

Choć Sylwia Żebrowska skończyła rzeźbę na warszawskiej ASP, jej zamyślone kobiety są dziełem przypadku.

Pojawiły się na świecie pięć lat temu, kiedy artystka przeniosła się ze stolicy na wieś. Wcześniej robiła biżuterię, ale do drewnianego domu, w którym miała zamieszkać, jakoś to nie pasowało. Tuż przed przeprowadzką sprzedała więc cały jubilerski warsztat. – Szukałam pomysłu na życie – opowiada. – Pewnego razu pojechaliśmy z mężem kupować drewno do kominka. Kiedy zobaczyłam lipowe polana, wiedziałam, że coś z nimi zrobię.

Wzięła dłuto i zaczęła eksperymentować z kobiecą postacią. Mocno podrzeźbiła jej ubranie i, by wydobyć żłobienia, użyła odrobiny bejcy. Potem obserwowała, co się z drewnem dzieje, i doszła do wniosku, że delikatna lipa lepiej wygląda w kolorze. Zawsze wybiera skromną paletę.

– Staram się, aby rzeźby były minimalistyczne, a barwa tylko podkreślała bryłę – wyjaśnia. – Moje babeczki, tak pieszczotliwie Sylwia określa rzeźby, najczęściej są rude. Ubieram je w niebieskie sukienki, lubię też złamaną zieleń. Nieraz zaszaleję z grochami albo paskami, ale rzadko. Wiele osób twierdzi, że jej prace mają dobrą energię. Sylwia niby w to nie wierzy. Ale z drugiej strony przyznaje, że kiedy pracuje, to jakby przenosiła się w krainę szczęśliwości.

– Ja te moje babeczki po prostu lubię – wyznaje. Kończy więc jedną i zaraz zaczyna drugą. Zresztą rzeźby najlepiej wyglądają w grupie, jakby uczestniczyły w jakimś leniwym spotkaniu. Wtedy też możemy dostrzec jeszcze jeden szczegół – wszystkie są jak siostry, łudząco podobne do Sylwii. – To nie jest tak – prostuje skromnie artystka. – Ja na tej swojej wsi nie mam modela, tworzę w samotności, a twarze rzeźbię z wyobraźni. Absolutnie nie siedzę przed lustrem!

Cieszy ją, gdy prace się podobają i ktoś decyduje się zabrać je do domu. – Są takie grzeczne, wyglądają jak laleczki – zachęca.


Tekst: Beata Woźniak
Fotografie: archiwum artystki
Prace można kupić w Galerii Bożeny Marki, Warszawa, ul. Krakowskie Przedmieście 27

reklama