Wiktor Jędrzejak uważa, że urodził się nie w tej epoce, że powinien przyjść na świat najpóźniej w XIX wieku.
Zdecydowanie też zaprzecza, jakoby obrazy nawiązywały do holenderskich martwych natur. – To jest malarstwo polskie. Gdzie indziej by nie powstało – przekonuje. Nie interesuje go fotograficzna wierność naturze, a jego obrazy to raczej studium przedmiotu. Owszem, patrzy na ceramiczny model, ale nie za długo. – Nie tracę czasu na zerkanie, bo wtedy traci się świeżość – opowiada.
Garnek dla Wiktora jest ważny, jeśli „żyje”, jeśli widać, że był używany. A to ktoś nieuważny go obtłukł, a to ze starości odprysnęła emalia albo od ciągłego dotykania wytarło się uszko. Maluje na odrapanych drzwiach, wypalonych przez słońce okiennicach, drzwiczkach kuchennego kredensu, na żeliwie, blasze i przedmiotach, które kiedyś też komuś służyły. – Mają wyjątkową urodę, fakturę, kolor. Są doskonałym tłem dla moich prac, którego bym lepiej nie namalował. Przesłanie obrazu jest wzmocnione – tłumaczy artysta.
Dzbanki najchętniej ustawia w rzędzie. Dlaczego? Wiktor bez owijania w bawełnę mówi, że kilka przedmiotów jest bardziej atrakcyjnych niż jeden. Sztuka ma być piękna, ponieważ rzeczy niepięknych jest tak dużo. Ot, cała filozofia. Pierwszy dzbanek namalował w połowie lat 80., kiedy pracował przy freskach w kościele pod Sieradzem. Wtedy właśnie zachwyciła go uroda garnków i zapisany w nich czas.
Wiktora śmieszą pytania, czy sztuka, którą uprawia, jest łatwa, w końcu martwe natury ćwiczą studenci drugiego roku akademii. – No to namaluj to – odpowiada.
Tekst: Beata Woźniak
Fotografie: Mariusz Hertmann
reklama