Była sobie kiedyś mała dziewczynka, która mieszkała we Lwowie. Bawiła się z rówieśnikami na podwórku obok kamienicy, lubiła rysować i deklamować wiersze.
Kiedy już trochę podrosła, w siódmej klasie gimnazjum założyła komórkę młodzieżówki Polskiej Partii Socjalistycznej. Ojciec, galicyjski radca prawny, bardzo się gniewał. Chciał, by została prawnikiem, tak jak on. Dziewczyna tymczasem czytała „Robotnika” i „Czerwony Sztandar”. Wcale nie myślała o prawie. Pragnęła zostać malarką. I ciągle zadawała się z komunistami. Przerażona rodzina zafundowała jej „zesłanie”.
Ze Lwowa pojechała do Wiednia, do ciotki. Studiowała na Frauen Akademie, oddziale Akademii Sztuk Pięknych dla kobiet. Tam zaczęła się prawdziwa przygoda z malarstwem dziewczyny o wielu imionach i nazwiskach. W pepeesowskiej konspiracji mówili na nią „Zośka”, podczas okupacji używała nazwisk Nowak, Kowalska i Powalska. Naprawdę nazywała się Erna Rosenstein. Została malarką. Malarką, której pierwszych prac nie znamy, bo zaginęły. Malarką, która na długie pięć lat przestała malować, a gdy znów zaczęła, nikt nie chciał wystawiać jej obrazów.
Tłum Krakowski
Wyprawa młodej Erny do Wiednia – wbrew przekonaniom rodziców – nie zakończyła bynajmniej jej flirtu z komunizmem. Wkrótce po przyjeździe zapisała się do Związku Robotników Wiedeńskich, działała w konspiracji, kolportowała ulotki. Wpadła w złe towarzystwo. I kolejna przeprowadzka – tym razem do Krakowa. Znowu zaczęła studiować na Akademii Sztuk Pięknych, w pracowniach Jarockiego i Weissa.
Szybko związała się z Grupą Krakowską – kręgiem artystów zafascynowanych nowoczesną sztuką, o lewicowych poglądach. Po latach Rosenstein śmiała się, że to już nie była Grupa Krakowska, tylko Tłum Krakowski. Erna pasowała do tego towarzystwa. Wszyscy pragnęli nowatorstwa, rewolucji. Organizowali akcje artystyczne. Działał pierwszy teatr „Cricot”. Erna malowała. Co? Dziś dokładnie nie wiemy, bo wszystkie prace zaginęły podczas wojny.
Tuż przed jej wybuchem Rosenstein została aresztowana za udział w manifestacji komunistycznej. W procesie bronił jej ojciec, który miał już wtedy kancelarię prawną. Normalnie za takie wystąpienie groziło wtedy nawet kilka lat więzienia. Jednak sytuacja była wyjątkowa, komuniści wznosili antyhitlerowskie hasła. Erna została skazana na miesiąc aresztu, ale wyroku nie odsiedziała. Niedługo wkroczyli Rosjanie, po nich Niemcy. Dla Rosenstein zaczął się okres rozbratu ze sztuką – pięcioletni.
Mistrzyni ucieczki
Trafiła z rodziną do getta we Lwowie. Uciekli do Krakowa, potem do Warszawy. O wojnie Erna zawsze mówiła niechętnie. – Teraz jest takie nadużywanie i taka sprzedażność tych wspomnień za pieniądze, takie to obrzydliwe, że człowiek krępuje się opowiedzieć – twierdziła. Jednak „dla pamięci” opowiadała. Na przykład o tym, jak już w Warszawie poznali pewnego pana, który obiecał im pomóc.
Zabrał ich pociągiem gdzieś pod Małkinię z jeszcze jednym człowiekiem. Gdy wysiedli, poszedł z nim w zarośla. Po chwili usłyszeli jakieś krzyki. Mężczyzna wrócił i zabrał Ernę. Związał ją, dźgnął dwa razy nożem i zostawił. Ale sznur puścił i dziewczynie udało się uciec do najbliższych zabudowań. Trafiła do szpitala, gdzie dowiedziała się, że jej rodzice zostali zamordowani. Wizja ojca i matki stała się potem powracającym motywem w jej twórczości. Na wielu obrazach pojawiają się odcięte głowy, spokojnie spoglądające w niebo, oraz ręce złożone jak do modlitwy.
Rosenstein mówiła, że pod koniec wojny „ucieczki miała w małym palcu”. Uciekała przed szmalcownikami i gestapo, po ewakuacji ludności z powstania umknęła z konwoju strzeżonego przez Niemców. Jeszcze w okupowanej Warszawie spotkała na ulicy byłego męża – bo we Lwowie zdążyła wyjść za mąż za Alana Koskę. „Rozeszliśmy się, bośmy się nie bardzo zgadzali” – mówiła. Kosko znalazł jej nocleg w mieście i wskazał osoby, które pomogły. Dla bezpieczeństwa Erna regularnie zmieniała miejsce zamieszkania i nazwisko w dokumentach.
Żona Sandauera
Zaraz po wyzwoleniu wyjechała do Francji i Anglii na zaproszenie brata. W Paryżu związała się z Arturem Sandauerem, krytykiem, tłumaczem i eseistą. Znali się jeszcze przed wojną, gdy współpracował z Grupą Krakowską. Zanim znalazł się w stolicy Francji, był reporterem w Norymberdze. Trudno powiedzieć, co na obczyźnie przyciągnęło do siebie tych dwoje ludzi – spokojną Ernę i Artura – zrywnego i nieznośnego. Być może wojenna trauma – Sandauer przeżył okupację, ukrywając się u chłopa na strychu.
Ten związek jednak okazał się trwały, a w 1950 roku Erna urodziła syna Adama. Ślub z Arturem wzięli dopiero parę lat później, przy okazji… zagranicznego wyjazdu. Parze wydawało się, że w hotelu będą na nich krzywo patrzeć, że nie są małżeństwem, dlatego woleli uporządkować papiery. Zaraz po wojnie Rosenstein wróciła do malarstwa, jednak polityczny klimat okazał się dla niej niezbyt łaskawy. Zapanował socrealizm, którego ona, ideowa komunistka, nie mogła zaakceptować.
Kiedy odgórnie ustalono, że malarze mają oddać prace na I Ogólnopolską Wystawę Plastyki, nie namalowała nic. Potem na zebraniu stwierdziła, że linia partii jest zła, a wolności artystycznej wypowiedzi nie można ograniczać w tak ciasnych ramach. Następnie dodała, że zajmuje się tylko ceramiką. Wybuchł skandal, jednak nikt nie odważył się tknąć artystki, która przed wojną działała w ruchu komunistycznym. Ale jej prac nie przyjmowano na wystawy.
Bojkoty i odwilże
Mieszkała w owym czasie z mężem w Warszawie, ale ciągnęło ją do klimatów krakowskich. Twierdziła, że w stolicy zbiera się „artystyczna hołota”, która tylko lgnie do żłoba, a dla kultury nie robi zupełnie nic. Tymczasem w Krakowie odrodziła się właśnie Grupa Krakowska, z Marią Jaremą i Tadeuszem Kantorem na czele. O sztuce myśleli podobnie, w 1955 roku zorganizowali nawet wspólną wystawę „Dziewięciu”.
Malarstwo Rosenstein określano jako surrealistyczne, ale ona nie lubiła tej nazwy. „Twórczość polega na tym, żeby odkryć coś, co jest tajemnicą autora” – twierdziła. Jej tajemnicą były najpierw figuralne, baśniowe nieomal kompozycje, a potem portrety i abstrakcje. Takie malowanie nie mogło się komunistycznym władzom podobać, choć Erna na socjalizm nie była obrażona.
„Zawsze trzeba chcieć wystawiać” – mówiła, dodając, że wystaw nie bojkotuje. To władza bojkotowała ją i jej męża, który miał oficjalny zakaz publikacji za krytykę socrealizmu. Zamiast więc pisać książki, Adam Sandauer wyżywał się w tłumaczeniach. Gdy przyszła odwilż, obrazy Rosenstein powróciły na wystawy.
Wszystkie barwy Erny
Traktowała malarstwo jak wyzwanie i badanie świata. „Gdy maluję, mam wrażenie, że uwidaczniam to, co i tak płynie w powietrzu” – mówiła. Przez jakiś czas fascynowała się „automatyzmem”, formami powstałymi nagle, niemal przypadkiem.
W latach 60. Ernę zainteresowały kształty mikrobiologiczne, skondensowane – na obrazach pojawiały się o wiele gęściej stawiane kreski. W 1967 r. scenografię do jej wystawy w Zachęcie zrobił Tadeusz Kantor. Rok później, w marcu 1968, historia znowu dała o sobie znać. Na szczęście nikt z bliskich artystki nie ucierpiał w „antysyjonistycznych” czystkach. Artur Sandauer zaproponował żonie, by wydała wiersze.
Erna od lat pisywała je do szuflady, podobnie jak opowiastki i bajki. Mówiła, że wstydzi się wszystkiego, co nie jest malarstwem, a nawet i jego nigdy nie była pewna. Wiersze ukazały się cztery lata później i bardzo się spodobały. Ceniono intymny klimat tej poezji, podobny do tego, który odczuć można w jej malarstwie. Ona zwierzała się: „Jeśli coś jest ze mnie, powinno mieć moją autentyczną barwę”.
Futerał na milczenie
W latach 90. włączyła do swojej sztuki przypadkowe z pozoru przedmioty. Używała kawałków pleksi i wszelkiego rodzaju rupieci. „Przyleciało, zaczepiło się o ścianę. Świeci swoim światłem z odrobiną farby” – mówiła o tych pracach. Było to po śmierci męża, który odszedł w 1989 r. Chorował na cukrzycę, trafił do szpitala. W nocy, gdy zmarł, Erna usłyszała, jak ktoś spaceruje w sąsiednim pokoju, a podłoga cicho trzeszczy...
Życiowe perypetie, cudowne ocalenia i dziwne zbiegi okoliczności artystka podsumowała słowami: „Miałam różne okresy w życiu i czasem zdaje mi się, że to różni ludzie byli. Były one zupełnie inne, tak dalece, że sama nie wiem, czy ja jestem tą samą osobą”. O wiele prościej mówi o sobie w wierszu „Niewypowiedź”: „Bardzo potrzebny mi ochraniacz serca… albo może jakiś futerał na milczenie”. Erna Rosenstein zmarła 10 listopada 2004 roku. Gdy ona milczy, przemawiają jej obrazy i wiersze.
Tekst: Stanisław Gieżyński
fotografie: Muzeum Narodowe we Wrocławiu, katalogi aukcyjne, T. Rolke/Agencja Gazeta, W. Kryński/Forum
Wykorzystano: „Erna Rosenstein”, red. Józef Chrobak, Stowarzyszenie Artystyczne Grupa Krakowska, Kraków 1992;
„Erna Rosenstein” – Galeria BWA, Bydgoszcz, maj–czerwiec 2004
reklama