Pod wspólnym dachem

Artyści

Dom na obrzeżach Łodzi. Tu żyją  i tworzą Elżbieta i Marian Paweł Bocianowscy.

On: niespokojny duch, ledwie dzieli czas  między sztukę a ukochane hobby.

Ona: wyważona, potrzebuje wyciszenia w pracy.

Dom

Ona: Od początku założyliśmy, że będziemy pracować u siebie. Jak skończyliśmy studia, znalezienie atelier było trudne i dużo kosztowało. Postanowiliśmy: zbudujemy je sobie sami,  a przy okazji także dom.

On: U nas wszystko jest zastawione bibelotami, wszystko stoi na wierzchu. „Head and Shoulders” tutaj mamy: praca, rodzina, przyjaciele. Do tego pies i dwa koty, czasem córka swojego jamnika na przechowanie podrzuci. Ale ja czerpię  w pracy z tej atmosfery.

Ona: Dobrze się tu czuję, wkoło pełno roślin, odgradza nas ściana zieleni. Jest bezpiecznie.

On: Niektórzy mówią, że dwoje artystów pod jednym dachem to nic fajnego, ale to nieprawda.

Sztuka

Ona: Uprawiam małą formę, bo przy niej łatwo się skupić. Jako zodiakalny Bliźniak jestem niecierpliwa, muszę szybko skończyć to, co zaczęłam. Kiedy mam pomysł, biorę się natychmiast do pracy, bez względu na to, co się dzieje  dookoła. Czasem wstaję od rysowania, wokół  bałagan, a tu na progu już goście.

On: Żona robi rzeczy „czyste”, wyciszone. Ja opowiadam historie. Od dyplomu robię cykl inspirowany prozą Brunona Schulza, ale oprócz tego drobne prace. Nazywam je „noworoczenki”,  od małych grafik rozsyłanych przyjaciołom na Nowy Rok. Mają sprawiać frajdę, więc jest w nich trochę dowcipu. Gdzieś w kąciku dorysowuję coś śmiesznego, jakiegoś krasnoludka w trawie.

Ona: Odnoszę wrażenie, że Paweł potrafi usiąść do grafiki i narysować ją w biegu. On się tym bawi, wymyśla historyjki. Tu dorysuje pieska,  tam coś innego. Ja potrzebuję spokoju, wyłączam radio, staram się przenieść na papier to,  co zrodziło się w mojej głowie.

On: Mam raczej czeskie podejście do życia,  czyli filozoficzno-humorystyczne. Śmiertelnie poważne traktowanie sztuki, wszystkie „izmy”  i udziwnienia to, jak mawiał mój profesor,  wkładanie spodni przez głowę.

Przyjemności

Ona: Od lat jeździmy na wakacje na południe Francji. Cygańsko, z namiotem. Odwiedzaliśmy też wielokrotnie Hiszpanię i Portugalię. Tam się czas zatrzymuje, ja się wyciszam. Robię dużo zdjęć, co krajobraz, to mój!

On: Zawsze mieliśmy w domu psy. Jestem  prawie zawodowym kynologiem. Dwadzieścia lat hodowaliśmy ogary polskie. To te, co u Żeromskiego „poszły w las”. Fachowo mówiąc: relikt kultury narodowej. Rodzina nieco narzeka,  bo praktycznie co weekend znikam z domu  na konkursy psów myśliwskich.

Ona: Wychowałam się na obrzeżach Łodzi,  dookoła były łąki i lasy. Pejzaż siedzi gdzieś  we mnie od samego początku. Niektórzy na wakacje latają samolotem, ja wolę jeździć samochodem. Jak tylko włączam silnik, głowa zaczyna kręcić się wkoło. Rejestruję wszystko, co mijamy.

On: Żona robi mnóstwo zdjęć – krajobrazy,  detale, zaułki. Przydają się potem.

Wspólna praca

On: Jako tak zwana silniejsza połowa robię wszystkie nasze odbitki.

Ona: Ja je przygotowuję.

On: Tytuły prac Elżbiecie wymyślam.

Ona: Tak, jako domowy autorytet literacki.  Pokazuję grafiki i mówię: „Teraz rzucaj!”.

On: Działamy trochę jak tandem, ale prace każdy robi na własną ręką. Nie ma tu zazdrości,  że ktoś jest lepszy. A znamy się od drugiej klasy  liceum. Czyli od czasów, których najstarsi górale nie pamiętają.

Tekst: Stanisław Gieżyński
Fotografie: archiwum artystów
Kontakt z artystami: www.bocianowscy.pl