Pejzaże Bożeny Wiszniewskiej

Artyści

Czy można nie dotykać pędzla przez prawie ćwierć wieku i nagle wystawiać w Warszawie, Melbourne, Nowym Jorku? Bożena Wiszniewski udowodniła, że można.

Była tuż po dyplomie na architekturze wnętrz warszawskiej ASP i po pierwszej wystawie w Starej Kordegardzie, gdy z plecakiem ruszyła na wakacje. Nie miała pojęcia, że do Polski wróci... za 13 lat. Los chciał, że w Grecji spotkała Jacka, inżyniera z Warszawy, i się zakochała. Nowe życie postanowili zacząć na drugim końcu świata, w Melbourne. Strasznie chciała malować. Kupiła nawet sztalugi, ale proza życia na emigracji przygniotła duszę artysty. Zamiast w farby i płótna musiała zainwestować w dwuletni kurs dyplomowy projektanta i technologa budownictwa.

Koledzy z uczelni zawsze mówili, że „Misiaczek” (Bożena jest niziutka) maluje jak Potworowski albo Rothko i że zrobi karierę. – Pewnego dnia obudziłam się jak ze śpiączki: złożyłam wypowiedzenie, wróciłam do domu, wyprowadziłam z garażu auta i postawiłam tam sztalugi. To było dwa lata temu.

Każdy obraz jest jak odkrycie. Jakby na nowo uczyła się chodzić, patrzeć, czuć. Maluje głównie pejzaże: ocean, bezmiar buszu, poprzecinaną czerwonymi żyłami australijską ziemię. Ale wszystko to odrealnione. Eksperymentuje z fakturą. Początkowo farbę nakładała szpachelką – obrazy miały wyrazistą barwę, były „ciężkie”. Teraz używa więcej terpentyny i sięgnęła po akryle. – Lubię, gdy obraz jest „lekki”, ma czystsze kolory, a farba, czasem ciut transparentna, odsłania płótno. W tych inspirowanych australijskim pejzażem pracach pojawia się dużo błękitów, bieli, ciepłych brązów, odcieni czerwieni, od ochry po pomarańcz. Ale po grudniowej wizycie w Polsce powstała seria obrazów zupełnie innych – dominuje biel, czerń, brązy, zielenie, szarości.

Za sobą ma dwie wystawy w Tacit Contemporary Art Gallery w Melbourne, teraz w tej samej galerii trwa trzecia. We wrześniu wysyła prace do New Century Artists Gallery w Nowym Jorku, a w sierpniu 2015 roku do nowojorskiej galerii Artifact. Jest rozchwytywana. Rację miała Beata Pflanz, malarka, pisarka i kuratorka z Poznania, która napisała: „Bywa, że długie okresy „nietworzenia” są dla artysty tym, czym paliwo dla pojazdu (...). Artysta chłonie. Dojrzewa. Pozornie uśpiony, niczym drzemiący wulkan czeka, by zagrzmieć (...)”.

Tekst: Ewa Wesołowska
Zdjęcia: Bożena Wiszniewski
Kontakt do artystki: www.bozenawiszniewski.com

reklama