Jeśli chcesz kupić dzieło, którego wartość nie spadnie i które nie zmęczy cię swoją codzienną obecnością w salonie, radzę – postaw na obraz któregoś z przedstawicieli polskiej École de Paris. Sporą zasługę w lansowaniu tej szkoły ma eksgwiazdor tenisa Wojciech Fibak, pionier kolekcjonowania „nadsekwańskich Polaków”.
Po przyjętej z powszechnym aplauzem prezentacji zbiorów Fibaka i jego ówczesnej żony Ewy w warszawskim Muzeum Narodowym (1992) obrazy z tej kolekcji zaczęły trafiać pod młotek. Posypały się monografie (Meli Muter, Mojżesza Kislinga, Romana Kramsztyka, Olgi Boznańskiej) i pokazy przeglądowe. Słowem, artyści związani w jakiś sposób z Francją stali się popularni. Efekt – niebotyczne ceny. Za Tadeusza Makowskiego, Olgę Boznańską czy Eugeniusza Zaka fani byli w stanie zapłacić ponad milion złotych.
Szkoła życia
Moda na paryską edukację zaczyna się pod koniec XIX stulecia. Wyobraźmy sobie Paryż belle époque: elektrycznie oświetlone ulice, elektryczne tramwaje, podziemną kolej „Metropolitan” (uruchomioną w 1900 roku), coraz liczniejsze automobile, a od 1906 roku – autobusy (!). Jest jeszcze coś: paryska Académie des Beaux–Arts jako pierwsza na świecie przyjmuje kobiety; jednocześnie działa kilkanaście prywatnych „akademii”, gdzie zapisać się mogą wszyscy – o ile zapłacą.
Obyczaje stają się swobodne, jakby ludzie przestali odczuwać moralne opory; życie artystyczne rozkwita jak nigdy dotąd. W kinie – jeszcze niemym – grana jest „Gorączka złota” Chaplina, w music-hallu na Champs-Elysées tańczy półnaga Josephine Baker, dziewczyny w kusych sukienkach bezkarnie włóczą się po barach. W Paryżu działa ponad setka galerii i kilka tysięcy artystów.
W 1925 roku ukazuje się książka André Warnoda „Kołyska młodego malarstwa. Montmartre. Montparnasse”. Mowa w niej o Szkole Paryskiej. Termin wylansował malarz i pisarz związany z ruchem kubistycznym, Amédée Ozenfant. Nazywał tak międzynarodowe środowisko artystyczne, a szczególnie przybyszów ze środkowo-wschodniej Europy. Malarzom nie po drodze było do awangardy i abstrakcji. Uczepili się tradycji i figuracji, ale przetwarzanej wedle własnych potrzeb. Ilja Erenburg pisał, że to historycy sztuki przykleili biedującym artystom etykietę „Szkoły Paryskiej”, a tak naprawdę była to okrutna szkoła życia. Jednoczyło ich poczucie wspólnej niedoli. Przy okazji tworzyli legendę Paryża.
Edukacja przez zupę
W tym czasie w Krakowie Szkoła Sztuk Pięknych ( zreformowana przez Juliana Fałata w 1900 roku) zostaje podniesiona do rangi Akademii. Choć kobiety nie mają tu wstępu, i tak uczelnię uważa się za najbardziej liberalną w Europie: mogą na niej studiować Żydzi. Mało kto jednak broni dyplom. Zwyczaj nakazuje „otrzaskać się” w świecie, co dla artystycznej młodzieży oznacza tylko jedno – pobyt w Paryżu.
Oazą paryskiego folkloru jest dzielnica Montmartre. Nie cieszy się najlepszą reputacją, za to gwarantuje dobrą zabawę w licznych kabaretach, fascynuje też nowatorskimi pomysłami międzynarodowej cyganerii. W pozbawionych wygód ruderach rozkwitają talenty fowistów i kubistów. Wszyscy stołują się w gospodach, gdzie karmią tanio i „domowo”. Podczas dyskusji przy zupie ścierają się artystyczne idee.
Kilkanaście lat później na drugim końcu Paryża wyrasta konkurencyjne „cygańskie” Montparnasse. Nie kokietuje rozrywkowymi rewiami, za to tańszymi karczmami i pracowniami. Mało kto porozumiewa się tu płynnie francuskim, dominują jidisz i języki słowiańskie. Przybysze z ziem polskich opanowują kamienicę przy ulicy Campagne 1. Tu wynajmują pracownię m.in. Eugeniusz Zak, Jan Rubczak, Gustaw Gwozdecki. Stołują się w jadłodalni Delmasa, dyskutują i popijają w kawiarni La Rotonde (gdzie portrety za alkohol maluje Modigliani) lub położonej vis-a-vis Café du Dôme. W tej drugiej można spotkać też Mojżesza Kislinga, Jana Zamoyskiego i Leopolda Zborowskiego, marszanda i dobroczyńcę niejednego artysty. Nie jest to słodkie życie – Francuzi uciekają od ubogich emigrantów, określając ich pogardliwie „metekami”. Często grad zachwytów spada na nich… pośmiertnie.
Polscy zwycięzcy
Oldze Boznańskiej kontakty z paryskim środowiskiem ułatwiało pochodzenie – matka Francuzka. Była cenioną artystką, Julian Fałat zaproponował jej objęcie katedry dla kobiet na krakowskiej ASP. Odrzuciła jednak ten zaszczyt, bo wyżej stawiała karierę własną. Tu okazja, żeby sprostować plotkę: nieprawdą jest, jakoby staropanieństwo Boznańskiej wynikało z braku urody i trudnego charakteru. Zerwała z narzeczonym, bo domagał się jej powrotu do Krakowa, a ona kochała Paryż. I została tam do samotnej śmierci.
Józef Pankiewicz należał do pionierów paryskich pielgrzymek. W 1889 roku, podczas wyjazdu z przyjacielem Władysławem Podkowińskim, odkrył impresjonizm. Od tego czasu rokrocznie spędzał kilka miesięcy nad Sekwaną. W 1911 roku dołączył do nich Mojżesz Kisling, student Pankiewicza, który – wyjątek wśród naszych twórców – zamieszkał na Montmartre, w Bateau-Lavoir, legendarnej czynszówce z pracowniami. Wydawałoby się, że jak mało kto z jego ziomków zintegrował się z międzynarodową bohemą – jednak nic z tego, podobno zawsze był obcym między swoimi.
Wreszcie Eugeniusz Zak, który nad Sekwanę przyjechał w 1901 roku: tutaj się uczył, tu współtworzył ugrupowanie Rytm i założył Gallerie Zak. Jego eleganckie malarstwo nieźle sprzedawało się jeszcze za życia autora (zmarł w wieku zaledwie 41 lat), jednak… dziś na Zachodzie mało kto o nim pamięta.
Wróćmy jeszcze do Pankiewicza. Po zakończeniu I wojny zorganizował w Paryżu Instytut Polski, późniejszą filię krakowskiej ASP. Jego krakowscy studenci, zafascynowani opowieściami mistrza, wyruszyli do Paryża w 1924 roku. Formacja przeszła do historii jako Komitet Paryski, czyli kapiści – ugrupowanie, które po francuskiej lekcji ukształtowało polski smak na dziesięciolecia, głównie za sprawą Jana Cybisa i Artura Nachta-Samborskiego. Natomiast dzieła Józefa Czapskiego, innego wybitnego kapisty, poznaliśmy dopiero po 1989 roku – artysta, po II wojnie związany ze środowiskiem Kultury Paryskiej, do końca swych dni pozostał rezydentem podparyskiego Maison-Laffitte.
Tekst: Monika Małkowska
Zdjęcia: katalogi aukcyjne