Ten pocałunek wrył mi się w pamięć silniej niż jakikolwiek własny. Pięć lat temu, Berlin po dawnej wschodniej stronie, zrujnowany budynek z ogromną balową salą i ścianami wyłożonymi zaśniedziałymi lustrami. Ciemnawo, trzeba wysilić wzrok. Na pustym parkiecie przewala się, obściskuje, cmoka i czuli para młodych ludzi. Robi to godzinami, zmienia pozy, wstaje, siada, znów się kładzie. Od czasu do czasu zamiera w bezruchu, jak na filmowej stop-klatce. Żywa rzeźba.
To był performance zaproponowany przez brytyjsko-niemieckiego artystę Tino Sehgala na 4. Międzynarodowe Biennale Sztuki Współczesnej w Berlinie. To nie autor miętosił pannę w imię sztuki – wynajął do tego dwoje tancerzy. Trwająca kilka dni akcja nosiła tytuł „Kiss” i wszyscy o niej mówili. Sehgala zainspirowały inne słynne całusy uwiecznione przez twórców minionych epok. Kazał je odtwarzać swoim aktorom amatorom pomiędzy sytuacjami przez nich zaimprowizowanymi.
W performansie złożył hołd klasykom, którzy przełamali tabu. Uwiecznili prawdziwych ludzi owładniętych przez żądze, namiętności, chucie. Żadnych aluzji, żadnych mitologicznych udawanek odgrywanych przez Wenus i Amora.
W renesansie, kiedy po raz pierwszy oficjalnie studiowano anatomię i pokazywano nagość, najpopularniejsze były sceny z greckiej mitologii. Albo inne bajki. Wtedy seks miał podtekst.
Świntuszenie pod przykrywką mitów
Gdy Leonardo czy Veronese malowali „Ledę z łabędziem”, kamuflowali akt płciowy pod postacią zalotów ptaka o długiej szyi, dającego dzióbka nagiej piękności. Właściwie – perwersja. Hieronim Bosch, który wyimaginował sobie „Ogród rozkoszy” (1485–1505), erotyczne momenty przedstawił jako obleśne dziwactwa, dające nienaturalne i zapewne nieprzyjemne skutki: przeobrażenie w wieprza, rybę, w wielonożną istotę, w parę zamkniętą w szklanej bani…
Pół wieku później Lucas Cranach w „Fontannie młodości” (1546) zilustrował ponadczasowe marzenia ludzkości o zachowaniu urody i seksualnej sprawności wbrew upływowi czasu. Oto stare baby donoszone w lektykach do cudownego źródełka, w którym po zanurzeniu ubywa im dziesiątek lat, a przybywa wdzięków. Po co? Żeby się pogzić z nadobnymi chłopcami w namiotach, ustawionych w tym niecnym celu tuż nad brzegiem cudotwórczego basenu.
I pomyśleć, Cranach – niemiecki purytanin, protestant, z wyraźną frajdą sięgał po tematy tak nieprzyzwoite, jak „Zakochany starzec”, „Niedobrana para” (obleśny staruch z młódką w uścisku), „Lot z córkami” (seks, kazirodztwo i różnica pokoleń w jednym). Mistrz jednak moralizował, pod tą przykrywką przemycał erotyzm paskudny, sprzedajny; pieszczoty kupowane za złoto.
Niewiele później Agnolo Bronzino, florencki geniusz manieryzmu, stworzył dzieło tyleż zmysłowe, co zimne. „Wenus i Kupidyn między Czasem a Szaleństwem” (ok. 1565) to zaloty małolata do kobiety urodziwej, lecz dojrzałej, na dokładkę jego matki! Kupidyn muska paluszkami sutek Wenery i zbliża usteczka do jej warg, jednocześnie wypinając sprośnie jędrny zadek. Umizgom, macankom i całusom tej z pozoru skandalicznej pary przypatruje się spory tłumek, od nieletnich amorków poczynając, na matuzalemach kończąc. Bo sensualne igraszki dwóch pięknych ciał są podniecające i atrakcyjne wizualnie.
Pornorealizm
Minęło kilka stuleci, zanim sztuka zaniechała baśniowego kamuflażu. Seks dotyczy ludzi, nie bożków – uświadomili sobie (i innym) artyści, podsuwając pod oczy lubieżne sceny bez mitologicznej oprawy. To ich Sehgal przywołał w happeningu „Kiss”. W ten sposób powstała lista superzbereźników, których przedstawiam w chronologicznym ciągu.
Najpierw Gustave Courbet, prekursor realizmu. Za to, jak potraktował kobiece ciało, nazwano go „malarzem nikczemności”. Niesłusznie – on tylko starał się pokazać prawdziwe życie. „Jeśli chcecie, żebym malował boginki, pokażcie mi je”, odpierał zarzuty. W latach 60. XIX stulecia odważył się namalować to, co wcześniej europejska tradycja uważała za pornografię. W „Źródle życia” (inny tytuł to „Początek świata”) ujął w ciasny kadr damskie uda i kudłaty trójkącik pomiędzy nimi (obraz niepokazywany publicznie aż do 1988 roku). Co ciekawe, w ubiegłym roku Facebook zawiesił konto użytkownikowi za zamieszczenie reprodukcji dzieła. Wydarzyło się to już po raz wtóry. Poprzednim razem „ocenzurowany” internauta wytoczył portalowi sprawę, żądając 20 tys. euro odszkodowania.
Wracając do Courbeta, anatemą obłożono jego dzieło „Sen” (inaczej zwane „Rozkosz i rozleniwienie”, 1866) – dwie nagie panie pogrążone w drzemce po wyczerpujących zapasach miłosnych. Płótno powstało na zamówienie pewnego tureckiego beja mieszkającego w Paryżu, a inspiracją doń był temat z „Kobiet wyklętych” Baudelaire’a. Znamienne – Courbet nie zamierzał nikogo kusić czy podniecać grą miłosną. Chciał malować pożądanie spełnione, prowadzące do stanu rozluźnienia ciała i odprężenia umysłu. Mimo to „Sen”, wystawiony przez marszanda w 1872 roku, zarekwirowała policja jako obyczajową obrazę.
Zakazane pocałunki
Henri Gervex był akademikiem i jurorem słynnego paryskiego Salonu. Mimo to naraził się współziomkom jednym z najśmielszych obrazów tamtych czasów. Jego „Rolla” z 1878 roku przedstawia widok „nieobyczajny”, scenę po nocy miłosnej. Młoda piękność, bezwstydnie rozwalona w zmiętej pościeli, odsypia erotyczne zapasy. Jej kochanek, już ubrany i gotowy do wyjścia, rzuca jej ostatnie spojrzenie. Jest świt, lecz obok śpiącej panny nadal pali się lampka nocna – detal świadczący o dopiero co przeżytych namiętnościach. Ten numer nie przeszedł, pozostali jurorzy Salonu pracę odrzucili. W odpowiedzi Gervex wystawił płótno w jednym z magazynów przy Chaussée d’Antin, prowokując tłumy zacnych mieszczan do spontanicznych reakcji z rękoczynami włącznie. Wszechobecna hipokryzja nie przyzwalała na portretowanie dam lekkich obyczajów, choć nie miała nic przeciwko istnieniu burdeli.
Cztery lata później Auguste Rodin, francuski geniusz rzeźby, wykuł w marmurze „Le Baiser” („Pocałunek” z 1882 roku). Wcześniejsze prototypy (w mniejszej skali, z gipsu, ceramiki, brązu) nosiły tytuł „Francesca da Rimini” i przedstawiały historię odnotowaną przez Dantego w „Boskiej komedii” w części „Piekło”. Oto pewna urodziwa mężatka, Francesca, zapadła na miłość do szwagra podczas wspólnej lektury legendy o Lancelocie i Ginewrze. Nakryci przez zdradzonego męża, zginęli z jego ręki. Rodin zilustrował historię dosłownie – zaskoczony kochanek wciąż dzierży książkę w słabnącej ręce. Straceńczy pocałunek! Przetrwał stulecia.
Uroda perwersji
Kolejne arcydzieło zacytowane w „Kiss” Sehgala to „Pocałunek” Gustava Klimta. Jedno ze sztandarowych przedstawień z okresu wiedeńskiej secesji. Rok 1908, para kochanków tonie w złocie, kwiatach i szatach. Z powodzi detali wyłaniają się tylko głowy – męska ukazana od tyłu, w momencie składania pocałunku na przeczystym obliczu kobiety. Ona zdaje się omdlewać z zachwytu, podobnie jak pogrążona w ekstazie św. Teresa. Ta barokowa rzeźba Giovanniego Berniniego (1647–52), jedna z najsłynniejszych na świecie, przedstawia moment, kiedy anioł przeszywa strzałą serce świętej. Zadaje jej ból, jednocześnie wprawia w uniesienie.
Takie dwuznaczne, sadomasochistyczne doznania na stałe weszły do artystycznego repertuaru dopiero w XX wieku. Lubowali się w tym surrealiści: Salvador Dali, René Magritte, Paul Delvaux. Ale mistrzem perwersji był Balthus, czyli Balthasar Klossowski de Rola, który zwrócił uwagę na świadomy/nieświadomy erotyzm podlotków. Na wiele lat przed Nabokowem stworzył prototyp Lolitki, panny nadrozwiniętej i nadpobudliwej jak na swój wiek, przyjmującej cielesne kary jak pieszczotę. Ta niezdrowa aura dominuje w niejednym z jego obrazów, z których najbardziej niepokojący to „Lekcja gry na gitarze” (1934). Nauczycielka karze pupilkę za fałsze, jedną ręką targając ją za włosy, drugą zaś pieszcząc obnażoną „muszelkę”. Pewnie chciała przyłożyć klapa leniwej małolacie, zadarła jej sukienkę i ujrzała widok, który odebrał jej ochotę na zemstę, a zaostrzył apetyt na seks.
Z czasem artyści coraz odważniej i częściej eksploatowali napięcie wywołane pożądaniem i nienawiścią, spuentowane aktem miłosnym dziwnie zbliżonym do śmiertelnych zapasów. Wystarczy przywołać twórczość Edvarda Muncha, George’a Grosza (wielokrotnie karanego grzywnami za „obrazę moralności”) czy Jana Lebensteina. Kobiety z ich malowideł to diablice, wiedźmy, modliszki. Paskudy dyszące seksem, doprowadzające do zguby głupawych, podobnych do wołów czy osłów mężczyzn.
Bywało też odwrotnie. To samiec podniecał samice do nieprzytomności i wykorzystywał ich dziką urodę, wydobytą na światło dzienne wraz z nieokiełznaną chucią. Tak było w słynnej scenie z „Powiększenia” Antonioniego, w której fotograf mody podczas sesji zdjęciowej z premedytacją podnieca modelkę, siadając na niej okrakiem i pieszcząc. Z wyuzdanych zdjęć słynął Helmut Newton, często aranżujący sekssytuacje podobne jak we wspomnianym filmie. Więcej, nierzadko ujmował w kadrze parę w miłosnym zapamiętaniu i tego trzeciego (lub trzecią), przypatrującego się scenie i czerpiącego własną satysfakcję podglądacza.
Na erotyczny temat naprowadziły mnie walentynki – dzień, kiedy nieraz na siłę chcemy się zakochać lub bodaj poczuć erotyczny dreszcz. Dlaczego nie spojrzeć na sztukę? Też podnieca. I nigdy nie sprawi zawodu.
Tekst: Monika Małkowska
Fotografie: katalogi domów aukcyjnych i galerii
reklama