Morze spokoju – w morskich pejzażach Marty Bileckiej najważniejsza jest przyroda
ArtyściObrazy Marty Bileckiej są jak... zen. Człowiek jest na nich malutki, a najważniejsza jest przyroda – przestrzeń, woda, cisza i to, co nieznane za horyzontem.
Z Martą Bilecką rozmawiała Agnieszka Wójcińska
Patrzę na pani prace i widzę moment idealny, o jakim chyba każdy marzy…
Jeden z cykli obrazów nawet tak nazwałam – „Perfect moments” (Chwile idealne). Maluję miejsca, gdzie człowiek jest tylko z przyrodą, z dala od zgiełku cywilizacji i problemów, wycisza się. Tam liczy się tylko tu i teraz – to taki zen, rodzaj medytacji, stąd moje prace są tak minimalistyczne.
Takiego zen szuka pani w życiu?
Tak. Obrazy to opowieść o mnie i o potrzebie chwili, w której wystarcza nam to, gdzie jesteśmy i co w sobie nosimy. Chcę zatrzymać ją na płótnie. Taką przestrzeń odnajduję często podczas podróży. Gdy wyruszamy, jest dreszczyk emocji. Poznawanie innych kultur i innej przyrody daje dystans do siebie i codzienności. Jak wracam do domu, jestem gotowa wyrzucać rzeczy, bo czuję się uzupełniona nowymi wrażeniami. One odkładają się też w pracach.
A postacie, które na nich widać?
Zaczęłam od cykli, gdzie były tylko woda i skały. Człowiek na początku nie był mi potrzebny, szukałam dzikości w kontraście do miasta, w którym mieszkam. Później dodałam wędrowca z peleryną. Miał może dwa centymetry, ale stopniowo zaczął się powiększać. Aż namalowałam dziewczynę przy rzece i zobaczyłam, że jest samotna i musi mieć psa, czyli przyjaciela, bo pies to dla mnie symbol bezwarunkowej miłości. Ta jej samotność wynika z wyboru, to jest opowieść o wolności. Czasem maluję symboliczne sylwetki, a czasami postacie bardziej szczegółowe. Idą, siedzą na plaży, płyną łódką. To nikt konkretny, raczej uniwersalny człowiek, z którym każdy może się utożsamić.
Wciąż jednak ludzie są malutcy. Dlaczego?
Maluję ich w skali, która pokazuje, że jesteśmy tylko elementem przyrody. Moim głównym tematem pozostaje pejzaż – woda i przestrzeń. Najpierw były po skandynawsku chłodne, a zarazem niewyobrażalnie czyste. Teraz płynę w kierunku ciepłych mórz, a na obrazach pojawiają się śródziemnomorskie kamienice, które stoją na skałach nad turkusową, nagrzaną wodą.
Albo domki na palach?
Są skandynawskie. Najpierw zaczęłam je malować, dopiero potem zobaczyłam na żywo w Norwegii. Ale wiem, że podobne są we Włoszech i Francji. Należą do rybaków, którzy zarzucają z góry sieci w czasie przypływu.
Bardzo kojące są kolory, po jakie pani sięga.
Dominują wśród nich błękity i turkusy, bo niebieski daje przestrzeń. Jest też kolorem czakry gardła. A obrazy to moja wypowiedź o tym, jak widzę świat, taki osobisty język, którym posługuję się sprawniej niż słowami. Używam też różu i żółtego, gdy maluję piasek. To już nawiązanie do naszych polskich plaż – ponoć te nad Bałtykiem, poza Malediwami, są najpiękniejsze na świecie. Ten jasny piasek podkreśla syntezę, czystość.
Mieszka pani w Łodzi, ale uparcie wraca nad morze.
Chyba odzywa się tęsknota za przestrzenią i wodą, której nie ma w mieście. Lubię do nich wracać, podróżując i tworząc. Woda to także symbol kobiecości, czystego umysłu, narodzenia na nowo. Nie wiemy, co jest za nią, za horyzontem – a to daje nadzieję.
Kontakt do artystki: martabilecka.com
Zdjęcia: archiwum artystki