Mewa latała z Heniem Stażewskim, ale miała męża Jasia. Kiedy z Heniem malowali, Jasio hodował roślinki. Mewa, czyli Maria Ewa Łunkiewicz-Rogoyska.
W tej Mewie coś jest, ale nie wiadomo co, a ja nie mam czasu się nią zająć – mówił błogosławiony brat Albert Chmielowski. Mewa – mała dziewczynka – kręciła się po jego przytułku, nieufna wobec obcych. Nie była podopieczną Chmielowskiego. Wprost przeciwnie – pochodziła z dość zamożnej rodziny. Ojciec zarządzał majątkiem ziemskim, matka malarka, sam Albert zaś był jej wujem. Maria Ewa – w skrócie Mewa. Co w niej widział Chmielowski? Być może krążący po rodzinie artystyczny talent. Mała Mewa wyrosła na – awangardową malarkę o arystokratycznych manierach i nienagannej francuszczyźnie, przyjaciółkę Henryka Stażewskiego i Mirona Białoszewskiego. Uwielbiali ją młodzi krytycy i malarze powojennego pokolenia, bo była dla nich oknem na świat wielkiej sztuki. Mewę można było lubić albo nie, ale w żaden sposób nie można jej było odmówić wyrazistej osobowości.
Pani Łunkiewicz modernizuje
Na scenę wkroczyła w latach dwudziestych ubiegłego stulecia. Trudno dzisiaj jednak dociec, jaką drogę przebyła. Ukończyła szkołę dla panien prowadzoną przez zakonnice od Najświętszego Serca Jezusowego pod Tarnowem. Rodzina przeniosła się z majątku w okolicach Kamieńca Podolskiego do Lwowa, gdzie kupiła kamienicę. Mewa spędziła rok w szkole zakonnej w San Remo. Maturę zdała z wynikiem „chlubnym”, co uprawniało ją do „studyów uniwersyteckich w charakterze słuchaczki nadzwyczajnej”. Wybrała Paryż i École Nationale Supérieure des Arts Décoratifs. Do Francji pojechała ze świeżo poślubionym mężem – Jerzym Łunkiewiczem, majorem w armii generała Hallera i przyjacielem jej brata. Ona zajęła się zgłębianiem tajników sztuki, on wojskowości w École de Guerre.
Z tamtych lat zachowały się tylko wykonywane w szkole szkice roślin oraz jeden obraz – „Martwa natura z garnkiem” z 1929 roku. Wiadomo jednak, że Mewa śmiało wkroczyła w artystyczne kręgi nad Sekwaną. Poznała Aleksandra Rafałowskiego i Henryka Stażewskiego, a przez tego ostatniego Pieta Mondriana i Michela Seuphora. Krążyła między Warszawą a Paryżem, sam Fernand Léger wystawił jej kwit uprawniający do przedłużenia pobytu, choć nawet u niego nie studiowała. Wróciła wreszcie do kraju i w galerii Czesława Garlińskiego pokazała swoje obrazy. „Malarka obdarzona wyjątkowym smakiem artystycznym” – pisał jeden z krytyków. Drugi dodawał, że „pani Łunkiewicz modernizuje z zapałem”.
W tym „modernizującym” zapale zdążyła się rozwieść z mężem-artylerzystą (do końca życia podpisywała swoje prace jego nazwiskiem) i zaczęła pomieszkiwać ze Stażewskim. Na czym polegał związek obojga artystów, pozostaje do dziś rzeczą nieodgadnioną. Pewne jest jedno – byli nierozłączni do końca życia, choć Mewa miała i następnego męża – Jana Rogoyskiego. W każdym razie przyjaźniła się z Heniem Stażewskim i obracała w kręgach krajowej awangardy. Sam Witkacy namalował jej portret (typ B+E+D) i dedykował dwie swoje książki.
Zawiłe relacje Mewy
Artystyczną sielankę przerwała, niestety, wojna. W 1939 roku Mewa wędrowała po ruinach Warszawy i z reporterską dokładnością dokumentowała ołówkiem zniszczenia. Trzy lata potem ruszyła w rejs Wisłą i Sanem do Siennowa koło Jarosławia, gdzie mieszkała jej rodzina. Tak było najbezpieczniej, bo unikało się patroli i łapanek. Zabrała ze sobą gruby plik obrazów, które przetrwały wojenną zawieruchę. Już po wyzwoleniu powróciła do Warszawy, znów szkicowała zniszczone miasto i znów skumała się ze Stażewskim, który okupację spędził w Szczekocinach.
Aby dokładnie wyjaśnić zawiłe relacje towarzyskie Mewy, głos należy oddać Mironowi Białoszewskiemu. Mewa latała z Heniem (Stażewskim). Ale miała męża Jasia. Mieszkali we troje. Z tym że Henio miał zawsze pokój osobniejszy” – pisał poeta. Mewa tłumaczyła mu ten układ, powołując się na wiedzę wspólnego przyjaciela, Jana Żabińskiego, znanego przyrodnika i dyrektora warszawskiego zoo. Otóż: „Żabiński dzieli ludzi na stadła i na odyńców. W stadle zawsze jest typ A i typ B. Typ A zwykle góruje w układzie energią, przewodzi”. Z wykładu owego Białoszewski wywiódł: „Ona była A. Henio był typowym odyńcem”.
W tym dziwnym trójkącie żyli przez całe lata i to w perfekcyjnej harmonii. Liczne wizyty Białoszewskiego w mieszkaniu przyjaciół dają obraz ich życia. Mewa, Jasio i Henio stawiają pasjansa i dokładają sobie nawzajem karty. Henio rozpina piżamę i Jasio robi mu zastrzyk. Cała trójka siedzi przy stoliku, na nim „elipsa i talerzyk”. Wywołują duchy, i to nie jakichś historycznych postaci, lecz swoje własne. Jasio hoduje rybki i roślinki, Mewa chodzi na odczyty. W pokoju Jasia stoi „mównica-parawan”, za którym Mewa zawsze się ubiera. Malarka, chora na astmę, nie zabiera ze sobą męża na wizyty lekarskie, bo nie chce, żeby widział ją w chwilach słabości. „Artystyczna komuna” przyciągała młodych twórców i krytyków. W mieszkaniu na Pięknej zawsze ktoś gościł. Krytyk Anka Ptaszkowska wspominała, że Mewa zaczytywała się francuskimi pismami i tłumaczyła przyjaciołom na bieżąco co ciekawsze wątki. Robiła znakomite omlety „a la Mere Poulard”, a w domu, co zauważył Mariusz Tchorek, zawsze były „rokfory i camemberty oraz oliwki brane nie wiadomo skąd”. Do dyskutantów dołączał Henio, który wynurzał się ze swojej pracowni z piersiówką w ręce. Francuz, Eric Veaux, który jako tłumacz poezji Białoszewskiego i Witkacego przyjechał do Polski, natychmiast został przedstawiony temu niezwykłemu towarzystwu. Mewa była nim tak zachwycona, że jego imieniem nazwała swój ulubiony parasol.
Przyjaźń z Mironem Białoszewskim
Wedle wspomnień malarka była „po królewsku majestatyczna” i „kochała ludzi tak po prostu”. O wieloletnim towarzyszu życia Białoszewskiego, zwanym Le., mówiła, że to „dobra żona Mirona” i w stwierdzeniu tym nie było cienia uprzedzeń. Kiedy wyjeżdżała na wakacje, zostawiała na stole liścik zaczynający się od słów: „Kochany złodzieju…”. W szafie trzymała podobno niewielkie pudełko z trucizną i zarzekała się, że ją połknie, „jeśli przyjdą po nią” – na szczęście nigdy nie przyszli. Gdy wpadała w gniew, jedyną osobą, która potrafiła ją uspokoić, był Edward Krasiński, zwany Edziem. Była apodyktyczna – Miron Białoszewski pisał, jak to kiedyś skarżyły się mu dwie malarki, że Mewa „każe im malować tak, jak jej się podoba”.
Każdego dnia, punktualnie o 12, można było spotkać Mewę i Henia w kawiarni SPAP-u. Tu właśnie opowiadała Białoszewskiemu o wizycie w Polsce Henryka Berlewiego: „A ja się od tygodnia wciąż berlewiuję i berlewiuję, już mam trochę za dużo. Ale muszę dalej się berlewiować i berlewiować”. Lubiła życie towarzyskie, do legendy przeszły urządzane przez nią wspólnie z Adamem Mauersbergerem imieniny. Obchodzono je w Wigilię koło południa, przychodzili Sandauerowie, Białoszewski, Jerzy Tchórzewski i Zofia Gawlikowska.
Abstrakcja wg Łunkiewicz-Rogoyskiej
W 1958 roku Mewa porzuciła malarstwo realistyczne na rzecz abstrakcji. Wcześniej za swoje obrazy zdążyła dostać medal z okazji dziesięciolecia PRL i Złoty Krzyż Zasługi. O nowych pracach mówiła: „To są obrazy opartowskie; mają drażnić spojówkę, więc ja robię tak, żeby drażniły spojówkę i dodaję do tego koncepcję intelektualną”. Malowanie abstrakcji szło jej tak sobie, ale do realizmu nie wróciła. Dalej „latała z Heniem”, brała udział w zakładaniu Galerii Foksal, w której wystawiali Stażewski i Kantor. Chorowała na płuca, chorował także jej mąż. – My nie chcemy odpoczywać – mówiła. Pod koniec lipca 1967 roku zmarł Jasio. Przyjaciel Białoszewskiego, Le., zauważył wtedy przytomnie: „To teraz Henio półwdowiec”. Wkrótce został pełnym, bo Mewa przeżyła męża ledwie o kilka tygodni. Zdążyła jeszcze wydać rozporządzenia: Anka (Ptaszkowska) ma wyjechać do Paryża, a do Henia niech wprowadzi się Edzio. Życzenia zostały spełnione: Anka wyemigrowała, a Krasiński przez blisko 20 lat mieszkał ze Stażewskim w mieszkaniu przy al. Solidarności 64. Dziś znajduje się tu Instytut Awangardy. Mewa i Jasio spoczywają na Powązkach, w grobowcu zaprojektowanym przez Henia.
Tekst: Stanisław Gieżyński
Wykorzystano: Maria Ewa Łunkiewicz-Rogoyska (1895-1967), „W setną rocznicę urodzin”, Muzeum Sztuki w Łodzi. łódź 1995
Fotografie: Muzeum Sztuki w Łodzi, katalogi aukcyjne, Tadeusz Rolke/Agencja Gazeta